W sumie, to jakos tak zawsze wyladuje, ze mieszkam poza miastem. Przygladam sie moim lekom. Gdy mam energie, to z nimi walcze, gdy mniej, to odpuszczam, chyba, ze inaczej sie nie da, to pije wtedy kawe, czy mocna herbate i robie to co trzeba. Sporo energii mnie to wszystko kosztuje, tak mi sie wydaje. Z drugiej strony latwiej mi teraz zauwazyc granice leku, ten impuls, ktory powoduje, ze zaczyna mi sie robic goraco, cos zaczyna mnie tlamsic, przydusza, wciska w lozko, lub krzeslo, przeskadza sie poruszac, czy nawet rozsadnie myslec. Kiedys uciekalem w milosci, czy zakochania. Myslalem o tej jedynej, dzieki ktorej bylo by mi lepiej. Pisalem do niej, albo odurzalem swoj mozg wyobrazeniem o niej. To pomagalo, jak kazdy narkotyk. To znaczy, na chwile, potem bylo gorzej. Jednak moze jest troche lepiej, bo zamiast rozwalac sie przy jakichs sportowych wyczynach jezdze sobie na rowerze, to znaczy, gazuje, jak to sie u nas mowilo. Mozna sie fajnie wyzyc i sporo ptakow sie widzi, nawet pijawki w...