Wąż na drodze
Wczoraj z A właziliśmy na jedną górkę. W górę może 1,45 godziny, a zbiegliśmy, bo tak to można nazwać, w jakichś 45 minut. Dobrze, że sobie nóg nie połamaliśmy. Nic tam na tej górze w sumie ciekawego nie było. Ładny widok, sporo turystów, niektórzy nawet z Polski. Ciekawe było tylko, że A się węża wystraszyła, ja go nawet nie zauważyłem, może wąż nie był jeszcze tak daleko, z przechodzeniem przez ścieżkę. A coś tam krzyknęła, że wąż, zanim wyjąłem z plecaka komórkę, to był już tylko na pół ścieżki. Wycieczka dzieciaków też się rzuciła, żeby parę zdjęć zrobić. Wąż nas najwyraźniej zignorował, jak małpa w cyrku czasami ignoruje zwiedzających. To był taki mały pyton (carpet python), to znaczy, miał ze dwa metry chyba. Potem plaża, gdzie udało mi się nawet jakąś falę złapać. Woda była nawet przyjemnie ciepła, jak się człowiek po pierwszym szoku do niej przyzwyczaił. Rano jak zwykle, od trzech dni, bezsens. Tyle, że odbieraliśmy z A jej siostrę z lotniska, którą lepiej znam od A. Wróciła z ...