Drugie śniadanie

Siedzę sobie przy cappuccino. trochę mnie afty męczą, choć rano miałem dobry humor. Tak sobie piszę, to nie teraźniejszość, to przeszłość.
-->
Wchodzę do mieszkania i wiem, że jest w domu, mimo że samochód nie stał
na podwórku. Słyszę go w kuchni i nie mogą udać, że nie wiem,
że jest. Wróciłem ze szkoły, mama w pracy. Wchodzę do kuchni
„Dzień dobry” - mówię. Staję na baczność i recytuję „Melduję
posłusznie, że wróciłem ze szkoły. Miałem na 8-ą, do 13.25”.
On spogląda na zegarek, ale wszystko się chyba zgadza. Więc tylko patrzy na mnie. Czuję nacisk na
piersiach, moje serce zaczyna łomotać. Coś jest nie tak w jego
spojrzeniu. Siedzi przy stole i chyba czytał gazetę. „Chodź no tutaj”
- mówi, a mnie uginają się trochę nogi. „Pokaż tornister” -
słyszę, i wiem, że to nic dobrego nie zapowiada. Nie uda mi się
już bezszelestnie schować w moim pokoju i siedzieć tam bezgłośnie,
tak, by zapomniał o moim istnieniu. Ojciec wstaje i zaczyna rozpinać
zatrzaski tornistra. Stoi teraz przy stole koło okna, na stole mój tornister,
brązowy, z imitacji skóry. Wyjmuje z niego moje zeszyty, przegląda
je niecierpliwie, szybkimi, gwałtownymi ruchami i złoszcząc się z powodu plam atramentu na kartkach, czy oślich
uszu, wskazując na nie palcem, lub pukając nim głośno w jakąś plamę lub jakieś przekreślone zdanie, czy wyraz. Oceny go nie interesują. Ale nieładne pismo, coś przekreślone, czy ośle uszy,
to świadectwo tego, że jestem nieudacznikiem, który nawet czysto zwykłego zeszytu nie potrafi prowadzić, gnojkiem, którego
musi żywić. Powtarza mi to przy każdej okazji. Jestem dla niego darmozjadem, z którego i tak nic nie będzie. Ale teraz stoimy przy
stole pokrytym ceratą. Sami w domu, to znaczy, nie ma dla mnie
ucieczki, nie wejdzie babcia, czy mama, czy nawet siostra. Przy nich
zachowuje się czasami trochę inaczej. Nawet gdy je wyrzuca z pokoju, w
którym akurat rozmawia ze mną. Ale ich akurat nie ma, więc stoję przy nim, w mundurku z
białym kołnierzykiem, milczę i po prostu się boję. Może zaraz uderzy mnie
w twarz, lub w ucho, tak, że będzie huczało w głowie,
może wytarga za włosy, może mnie zabije, nie wiem, i raczej
specjalnie w tym momencie wiele nie myślę. Nie zastanawiam się, po
prostu stoję i staram się być niewidoczny. Odpowiadam coś cichym
głosem, i kurczę się w sobie, jak słyszę, „bo jak cię zaraz w
pysk strzelę”. Wtedy czuję już prawie jego ciężką dłoń na
moim policzku. Czasami przychodzi to bez ostrzeżenia, czasami nie
wiadomo też z jakiego powodu. Dlatego, że żyję? Smutno mi,
chciałbym płakać, ale nie będę, nie dam mu tej satysfakcji. Poza
tym, to mi nie wolno. Za łzy można oberwać, jak i za głośny
płacz. „Przestań się ślimaczyć”- słyszałem już nieraz w
takich momentach. Może nie on chce, żeby sąsiedzi słyszeli, tak,
jakby oni nie wiedzieli, co się u mnie w domu dzieje. Może chce
mnie na twardziela wychować. Ale nie zastanawiam się nad tym. Za
oknem kuchni widzę niebo i korony drzew. „Ptaki są pewnie wolne”
- myślę - „Lecą dokąd chcą, mieszkają w koronach drzew i jak
im się nie podoba, to odlatują w inne miejsce”. „Patrz na mnie,
jak do ciebie mówię” - słyszę ostrzeżenie. Spoglądam w jego
twarz i widzę jego brązowe nienawistne oczy. Widzę jego złość,
w jego zaciśniętych ustach, słyszę ją w jego głosie. Wyciąga
dalej rzeczy z tornistra. „Co to jest?” – pyta nagle. Wyjmuje
biały pakunek. Znalazł moje drugie śniadanie. Może sprzed paru
dni, może dzisiejsze. Kromki chleba z margaryną i marmoladą,
owinięte w biały papier śniadaniowy. Chyba starsze, bo nie
wyglądają specjalnie świeżo, papier ma już duże tłuste plamy.
„Drugie śniadanie” - szepczę w odpowiedzi. „Mów głośniej,
nie słyszę” - mówi podniesionym głosem, a mnie coś skręca w
środku, w żołądku, najchętniej bym się skulił w kłębek.
Stoję i nasłuchuję, mając nadzieję, że może ktoś wejdzie do
mieszkania, może usłyszę klucz u drzwi wejściowych, jakiś głos,
który odwróci jego uwagę. „Co ono tu robi?” - pyta, a ja nie
odpowiadam, bo co mam powiedzieć. Że po prostu nie byłem głodny?
To on się tu stara, a ja marnuję chleb, bo nie byłem głodny? Aż
taki głupi nie jestem, nie mówię nic. On chwyta mnie za włosy i zaczyna mnie targać za nie, potrząsając przy tym
moją głową. Chciałbym zaprotestować, choćby „ała” -
powiedzieć, ale wiem, że lepiej tego nie robić. „Co ty
powiedziałeś?” - usłyszał bym pewnie wtedy, po czymś takim od
razu dostaje się w pysk „za bezczelność”. Więc tylko krzywię twarz z bólu. W głowie zaczyna mi
szumieć, cały świat wiruje i skacze mi przed oczami, staje się
jakby daleki, nierzeczywisty. Najchętniej bym uciekł, ale nie wolno
mi się ruszyć, przecież muszę stać na baczność, choć nogi mi
trochę posłuszeństwa odmawiają. Tak naprawdę, to trochę
zaczynam mi się w głowie mieszać, świat jest odczuwany jak przez
watę. Po pewnym czasie dociera do mnie, że przestał się mną zajmować. Stoję ze
skruszoną chyba miną, może nie wyraża też ona nic. „Przepraszam tatusiu, już nie będę” - mówię
raczej odruchowo, bardziej szeptem, niż na głos, to taki zwrot,
który często pomaga w podobnych sytuacjach. Wiele bym zrobił, by
móc się wreszcie z tej kuchni wydostać. „Napiszesz 100 razy, nie będę
robią oślich uszu” - mówi. „Zameldujesz się do mnie wieczorem
z pasem” - dodaje. „Idź mi już stąd”. Zapala papierosa, a ja
gorączkowo pakuję wszystko do tornistra, by jak najszybciej uciec
do swojego pokoju, z zaczerwienionym policzkiem, bo jednak nie obyło
się bez oberwania w ucho. Czuję w sobie smutek, złość,
bezsilność, jest mi niedobrze. Coś jakby znowu we mnie twardnieje,
robi się nieczułe, moja twarz zamienia się w maskę, nieruchomą,
bez uczuć. Nie mogę sobie na to pozwolić, żeby wiedział, jak
bardzo go nienawidzę. Nie wiem tego na pewno, ale czuję
intuicyjnie, że tego mu nie mogę pokazać, gdy nie chcę, żeby
mnie stłukł, albo jak często zapowiadał, z zimną krwią nie
zatłukł jak psa. Uczę się żyć, choćby tylko po to, by nienawidzić.
<--

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kierowani instynktami

Jesienne słońce i ciasteczka

Wesołych świąt!