Posty

Wyświetlanie postów z marzec, 2014

Wewnętrzne dziecko a PTSD, "to się zabiję"

W sobotę były zawody w paletki, w grze podwójnej. Z 12 gier połowę wygraliśmy, połowę przegraliśmy, czy coś koło tego. Ciężko mi się gra z moim partnerem, bo on trochę zakuty łeb, ale wiedziałem o tym od początku ;) Gram z nim, bo go lubię :) Gdy źle gram, to od razu wpadam w ten schemat "po co trenuję, jak i tak nie wychodzi, jak jestem zestresowany", projektuję to ogólnie na moje życiu "i tak mi nic nie wychodzi". Więc odpuszczam sobie następnego dnia, gdy padam na pysk. Staram się zebrać siły i iść po prostu dalej, w pewnym sensie ignorując te negatywne schematy. Wiadomo, nie ma co przebijać muru głową, ale wiem, że często po prostu brak mi wiary w siebie. Odzywa się to latami wpajane mi przez mojego starego "do niczego się nie nadajesz", "z niego to nic nie będzie".  Niezależnie od tego, czy mówił to po prostu dlatego, że mnie nie lubił, czy nienawidził, albo dlatego, żeby mnie zmotywować. Albo po prostu, żeby się samemu odreagować ;) Więc po

Kółko chomika

Dzisiaj nawet dało się wytrzymać. Piłem kawę na zmianę z zieloną herbatą. Nawet się nie dusiłem, to znaczy, nic mnie nie dusiło. Często staram się łączyć z wewnętrznym dzieckiem. Rano, gdy się budzę, to wracam do przeszłości. Mówię sobie "starego nie ma, jesteś bezpieczny". Wracają sceny z przeszłości, gdy budziłem się i nasłuchiwałem, czy stary jest, czy słychać jego chrapanie. Gdy chrapanie było słychać, do dobrze, można było po cichu wstać, jak najciszej się ubierać. Nawet nie wiem, czy zęby czyściłem czy coś. Nawet nie wiem, czy się czasami nie odlewałem w ogródku, czy w piwnicy. Najważniejsze było wyjść z domu, tak, żeby go nie spotkać, albo, żeby nie musieć się meldować, że się wychodzi. W stylu "melduję posłusznie, że idę do szkoły na 8.15 i wracam od 13.30", czy coś w tym stylu. Gdy to piszę, zaczynam się tak minimalnie dusić, albo lekko mi oddech zapiera. Dlatego wracam do tych czasów, bo tak, to one i tak wracają do mnie. Duszą mnie za dnia, lub w nocy. Ni

Zmiany w myśleniu, czy postrzeganiu, czy zwał jak zwał

Siedzę w kafejce. Byłem na siłowni, ale nie zrobiłem za wiele. Pobiegałem z piętnaście minut, potem trochę ćwiczeń do paletek i ścianki. Teraz mnie to rozwalone ramię boli, ale to normalka. W nocy spociłem się jak mysz. Kołdra była mokra i ręcznik, na którym leżę. Stwierdziłem, że to dobry trick, żeby spać dodatkowo na ręczniku, grubym, skoro się tak pocę czasami. Może było za gorąco, może przeziębienie, może stres. Kto wie. Męczy mnie to trochę, że jestem sam. Mam wrażenie, że coś mi ucieka, chociażby dotyk kobiecych piersi. Z drugiej strony, nie jest mi aż tak źle. Walczę i powoli, jakbym się do tego przyzwyczajał. Czym różni się to nastawienie od tego, jakie kiedyś miałem? Kiedyś bardziej uciekałem, w miłości, w gry komputerowe, w sport. Nie przychodziło mi do głowy, że mogę się zmienić. Broniłem tego swojego "ja", nie rozumiejąc, czym ono jest i jak ja działam. Myślałem, że "ja", to po prostu "ja". Nie rozkładałem swojego zachowania na schematy. Czekał

Być z kimś i nie móc być sobą

Coś padam na nos. Na paletkach byłem coś słabowity, choć dało się wytrzymać. Jak wracałem z roboty, to czułem znajomy nacisk na piersiach. Dlaczego chcę do tej Australii? Dla zasady. Nauczyłem się, że muszę czasami zmieniać otoczenie, w momencie, gdy zaczynam stać w miejscu, co się chyba w pewnym sensie dzieje. Pojechać tam na jakiś czas, przeskoczyć jakieś tam bariery lęku, a innych nie. Czasami odczuwam stan, że jest mi po prostu dobrze. Ile on trwa, godzinę, dwie, parę godzin? Po prostu taka moja konstrukcja i próbuję ją świadomie zmienić. Mógłbym się obrazić na cały świat, albo zrezygnować i popełnić samobójstwo, gdy jest mi źle. Ale nie mam na to ochoty. Wolę próbować zmienić coś w sobie, skoro świata i tak raczej nie zmienię. Zamiast siedzieć i obrywać po głowie, próbuję coś robić, uczyć się uników. Nie żyć, jak kobiety bite prze mężów, jak mężowie, upokarzani przez żony. W sumie, to o tych ostatnich tak często się nie mówi, ludzie się tylko dziwią, że ktoś taki się zabił. "

Nie lubię aftów

Dlaczego wyjeżdżać do innego kraju? Coś ostatnio przytyłem znowu. Z lewej strony pleców, okolicach łopatki jakieś spięcie. Czasami budzę się zlany potem. Martwi mnie, że obniżają mi się dziąsła. Nie lubię mieć aftów, bo to po prostu piecze. Afty mam często. Ale, że to po prostu boli, to trudno się do nich przyzwyczaić. Kiedyś miewałem większe. Ciekawe w sumie, dlaczego nie myślę już o samobójstwie. Może dlatego, że nastawiłem się na walkę. Wiadomo, gdy mnie wciśnie do jakiegoś kąta, to co innego. Ale póki mam nadzieję, dopóki coś się jeszcze zmienia, to próbuję iść do przodu. Byłem na ściance. Tyle tam ładnych dziewczyn, dla mnie za młodych. W sumie, to może nie wszystkie są za młode. Jakiś głos w mojej głowie mi mówi "jak byłeś z kimś, to nie było lepiej, a nawet gorzej". Nie wiem. Wsłuchiwałem się trochę w to uczucie pustki, we mnie. Bo uciekam przed tą pustką, przed jakimś zimnem. Nie zawsze mam siłę, żeby być blisko wewnętrznego dziecka. Gdy pomyślę o niektórych rzeczach,

Po prostu codzienna walka z PTSD, czy innymi takimi

Moje życie, to po prostu walka. Gdybym sobie odpuścił, to może bym już nie żył. Gdybym nie zaczął w pewnym momencie próbować przeskoczyć tego, co jest w mojej głowie, to może bym już nie żył. Teraz, jak to się ładnie mówi, z perspektywy czasu, widzę wiele rzeczy inaczej. Dziwię się, jak mogłem tak myśleć, że jestem, jaki jestem. Bo w sumie, to wiadomo, jestem jaki jestem, a jak się zmienię, to dalej jestem jaki jestem ;) Mimo, że wiem, że wiele się zmienia, w mojej głowie, to nie do końca w to wierzę. Jakaś część w mnie nie do końca w to wierzy. Dlatego, gdy rano się budzę, to kosztuje mnie to i tak wiele wysiłku, by powiedzieć sobie, że muszę iść dalej. Robię mój zestaw ćwiczeń, rano, gdy wstanę. Ale tylko w ciągu tygodnia. W weekend robię się rozlazły. Cały czas muszę się pilnować, żeby nie przekroczyć tej granicy, gdy popadam w marazm, w nic nie robienie. Siedzę w kafejce. W kafejce łatwiej mi się pisze. W domu nadal, trudno mi coś robić. Najczęściej oglądam, czy czytam coś na inter

Szukanie wyjścia z klatki

Ciągle mam tik nerwowy na policzku. Przychodzi i odchodzi. Stres. Skąd się bierze, nie wiem. W sumie, to żyję całe życie w stresie, walcząc, głównie z lękami. Lęki wpychają mnie do kąta, a ja próbuję się z niego znowu wygrzebać, wyrwać. Najczęściej jest to uczucie, jakby się siedziało w klatce z niewidzialnymi prętami. Niektóre z tych prętów są pod prądem, niektóre zimne jak lód, a niektóre po prostu są. Czasami drzwi do klatki są chyba otwarte, wtedy może wychodzę, ale potem znowu się w niej znajduję. Kiedyś myślałem o samobójstwie, codziennie, albo częściej. Każdy większy, a może i mniejszy problem prowadził do myśli "to się zabiję". Bo to wygodne. Gdy nie będę żył, to nie muszę się martwić problemami. To nie zmieniało faktu, że i tak się martwiłem. Siedziałem w tej mojej klatce i gryzłem jej pręty, te nie pod prądem, albo uciekałem gdzieś w mój świat, czy przed siebie biegając, po lesie, czy za lotką. Albo goniąc fale na morzu. Teraz tak nie myślę o samobójstwie, co w sumi

Nie zastanawiać się co chwilę

Kumpel z klubu narzeka, że mu powoli idzie nauka techniki, że mu się miesza, bo dwadzieścia nowych rzeczy na raz, których się tydzień temu, przynajmniej teorii do tego, nauczył. Mówię mu, żeby brał na spokojnie, bo do tego czasu trzeba. Trochę go to może uspokoiło. Ja sobie dużo ćwiczę, to znaczy, jak się gra w paletki, to nie tylko trzeba lotkę trafić, ale też do niej sensownie dobiec. Mało kto, w tym jednym klubie, ćwiczy samo bieganie na boisku. W tym innym klubie jest to w pewnym sensie oczywiste, że tak się ćwiczy. Więc ja sobie też ćwiczę, sam dla siebie i zauważyłem, że lepiej mi się przez to gra. Coś mam lekki tik na policzku, czasami, ostatnio i lekko serce czuję. Tak, jakby się w mojej głowie jakiś schemat włączał, w stylu "bój się". Wczoraj byłem na ściance, w słońcu. Można było sobie fajnie z ludźmi pogadać, nawet się niektóre dziewczyny do mnie uśmiechnęły. W sobotę paletki. Myślę, że stresuje mnie ten wyjazd do Australii. Ale to nic nowego, zmiany mnie stresują.

Tam i tutaj

Coś mi się tu ostatnio nie chce pisać, nawet nie wiem, czemu. Po części może dlatego, że prawie, że wcale mnie wieczorami w domu nie ma, przeważnie sport. Zawody mam jakieś, ale dopiero pod koniec marca. Pojadę do tej Australii na urlop, zobaczymy, co z tego wyjdzie, może coś, może nic. W sumie, to duszę się, jak zwykle, czasami lepiej, czasami gorzej. Jak jest gorzej, to i tak jest lepiej, niż bywało kiedyś. Takie przynajmniej mam wrażenie. Staram się być w kontakcie z wewnętrznym dzieckiem i czasam sobie po prostu odpuszczać. Niezależnie od tego, to walczę dalej z lękami, bo gdybym się nimi kierował, to pewnie siedział bym w sypialni, obżerał się słodyczami, które, jak wiadomo, robią bałagan w głowie, i czekał na lepsze czasy. Tak, to postawiłem sobie szlaban na jedzenie w sypialni, oprócz jakichś owoców, czy innych orzechów. Staram się zdobyć moje mieszkanie ;) To znaczy, nie chować się w nim, przed komputer w sypialni, ale robić coś sensownego. Czasami czuję po prostu nacisk na kla