Szukanie wyjścia z klatki

Ciągle mam tik nerwowy na policzku. Przychodzi i odchodzi. Stres. Skąd się bierze, nie wiem. W sumie, to żyję całe życie w stresie, walcząc, głównie z lękami. Lęki wpychają mnie do kąta, a ja próbuję się z niego znowu wygrzebać, wyrwać.

Najczęściej jest to uczucie, jakby się siedziało w klatce z niewidzialnymi prętami. Niektóre z tych prętów są pod prądem, niektóre zimne jak lód, a niektóre po prostu są. Czasami drzwi do klatki są chyba otwarte, wtedy może wychodzę, ale potem znowu się w niej znajduję.

Kiedyś myślałem o samobójstwie, codziennie, albo częściej. Każdy większy, a może i mniejszy problem prowadził do myśli "to się zabiję". Bo to wygodne. Gdy nie będę żył, to nie muszę się martwić problemami. To nie zmieniało faktu, że i tak się martwiłem. Siedziałem w tej mojej klatce i gryzłem jej pręty, te nie pod prądem, albo uciekałem gdzieś w mój świat, czy przed siebie biegając, po lesie, czy za lotką. Albo goniąc fale na morzu.
Teraz tak nie myślę o samobójstwie, co w sumie uważam za postęp. A budząc się rano, tak jak dzisiaj, przyglądam się tej myśli, która mi mówi "to nie ma sensu". Zastanawiam się, skąd się bierze i dlaczego.
Robię parę ćwiczeń, choć w tym momencie "nie mają sensu" i żyję dalej.

Boję się trochę tego wyjazdu do Australii, boję się zostawić to co znam, gdzie mi w miarę wygodnie. Ale, gdybym się miał tym wszystkim tak bardzo przejmować, tym, czego się boję, to siedział bym w kącie, a nie szukał wyjścia z klatki, choć czasami na oślep.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kierowani instynktami

Jesienne słońce i ciasteczka

Wesołych świąt!