Posty

Wyświetlam posty z etykietą ptsd

Ogórek, czy winogrono

 Kiedyś przeprowadzono doświadczenie na małpach. Dwie klatki, w każdej jakaś tam małpa, która mogła widzieć tą obok. Eksperymentator grał z nimi w grę. Małpy miały kamyki w klatce. Małpa dała kamyk eksperymentatorowi, ten dał jej za niego ogórka. Małpy lubią ogórki. Wszyscy byli zadowoleni. W pewnym momencie małpa w klatce, powiedzmy sobie tej z prawej strony, dała kamień i dostała za niego winogrono, zamiast ogórka. Małpy wolą winogrona od ogórków. Druga małpa to widziała. Ona też dała kamień, za niego dostała ogórka. Nie wiem, czy już teraz, czy dopiero za drugim razem, jak jej sąsiadka dostała winogrono, a ona "tylko" ogórka, zaczęła się afera. Małpa zaczęła się miotać, nawet rzucać kamieniami w eksperymentatora.  Ten eksperyment przeprowadzano w różnych laboratoriach, z różnymi małpami, z tego co wiem. Dlaczego o nim piszę? Wczoraj byłem na ściance i zrobiłem jedną drogę, taką piątkową. Piątka, to stopień trudności, średnio zaawansowany. Próbuję za każdym razie zrobić jed

Przechodzenie przez ścianę

Idę jutro do ortopedy, spotkanie przedoperacyjne. Nawet nie wiem, czy on mnie będzie operował, czy jakiś praktykant, to mnie dodatkowo stresuje. Układałem sobie jeszcze pytania dzisiaj, po tym, jak pojechałem do sklepu, a potem do parku. Wydrukowałem te pytania, objadłem się sałatą, bo ostatnio jem chyba codziennie sałatę, potem objadłem się chlebem. Jedzenie to dobra ucieczka od myślenia, poza tym, to najczęściej sprawia przyjemność. Małe przyjemności małych ludzi. Z tym, że nie można jeść cały czas, więc kiedyś musiałem skończyć. Wtedy pojawił się niepokój, schowany może do tego czasu w odgłosie poruszanych szczęk. Położyłem się więc na łóżku, bo taki niepokój, czyli po części duszenie się, traktuję jako zmęczenie. Obejrzałem co było do obejrzenia na demotywatorze, potem trochę Jordana Petersona, na temat depresji i tego, co człowiek mógłby ze sobą zrobić. - Cokolwiek nie będziesz robił - powiedział on w pewnym momencie - rób to. - Możliwe, że wylądujesz w jeszcze większym piekle niż

Skoki nastrojów

Byłem wczoraj na rentgenie, to następny krok w stronę operacji, na którą oczywiście mam średnią ochotę. Oczywiście, przyglądam się moim emocjom, które sobie skaczą jak zające na łące. Wczoraj rano beznadzieja, w sumie, to zastanawiałem się, czy bym się zabił, jakby był jakiś przycisk, który by mnie po prostu usunął z tego świata. Myślę, że jakby coś takiego istniało, to ludzie by częściej znikali. Tak, to trochę głupio, powiesić się i potem co. Ktoś kiedyś zauważy, że się nie odzywam i tak dalej. Mało przyjemna perspektywa. Z drugiej strony, jak ktoś ma depresję to trudno mu się gdzieś wybrać, wyjść z domu i wędrować gdzieś, gdzie można by z mostu do zimnej wody wskoczyć. Takie tam rozważania. W każdym razie, wskoczyłem na rower i wyruszyłem w stronę rentgena, do którego miałem ze 40 minut jazdy, pod warunkiem, że mi się droga nie pomiesza. Oczywiście, coś mi się pomieszało i dłużej mi zajęło, ale nie szkodzi. Przyjęli mnie szybko i jeszcze szybciej to zdjęcie zrobili. Nawet mi rentgen

Walka i fale.

Siedzę w kafejce, bo łatwiej mi się tu pisze. Byłem najpierw na spacerze, przez lekko zamrożony i zamglony park. Wiewiórek nie widziałem, pewnie siedzą gdzieś w swoich gniazdach, nie dziwię im się. Czasami czuję więcej niepokoju, może ze względu na ilość, czy moc porannego cappuccino, albo zbyt małą ilość płynu? Byłem wczoraj w saunie, może za mało płynu wypiłem. Fakt, w saunie byłem wczoraj dwa razy, raz koło 16, między treningami, potem po 21. Ten ostatni raz to chciałem się po prostu rozgrzać, wejść tam dosłownie na minutę, ale siedziała tam znajoma Rosjanka, więc wdałem się z nią w rozmowę. Muszę przyznać, że brak ubrania wpływa na długość rozmowy. Co się będziemy czarować. Więc trochę się spociłem. Walczę codziennie, starając się odróżnić zmęczenie, to fizyczne, normalne, od tego powodowane przez lęk. Hormony sterują naszym poziomem energii, tym, czy robimy się śpiący, czy jesteśmy naładowani energią, to dopamina i adrenalina i pewnie trochę innych. Podobnie z uczuciem miłości.

Proste, mało proste sprawy

Sobota, idę na targ, potem jak zwykle na paletki. Kumpelka, w której byłe kiedyś ciężko zakochany, ma teraz uśmiechniętego dzieciaka, przynajmniej na zdjęciu. W parku niedaleko odbędzie się wielki koncert, nie ze względu na tego dzieciaka, ale tak, po prostu, dla uciechy publiczności. Będę ten park omijał szerokim łukiem, przynajmniej wieczorem, bo inaczej nie dotrę do domu, jak trafię na porę zakończenia koncertu. A ja co? Ja tam mam swoje małe problemy, które próbuję przegryźć, nic wielkiego. Za to stwierdziłem, że robię mały eksperyment. Mam aparat fotograficzny, stary, taki na klisze, albo jeszcze starszy, bo trochę zabytkowy. Kupiłem go przypadkowo jako prezent dla jednego starszego kumpla. On zbierał aparaty fotograficzne, przynajmniej jak miałem jeszcze z nim kontakt. Chciałem mu ten aparat przesłać. Zabierałem się za to, zabierałem. W końcu dowiedziałem się, że chałupa mu się spaliła, razem z fortepianem i między innymi kolekcją aparatów. Więc, myślę, że już nie zbiera. A że mi

Jak jest naprawdę?

Tu dzisiaj lato. Słucham akurat spokojnej muzyki. No i dobrze, bo wypiłem akurat mocną herbatę. Bardzo rozsądnie,bo  już jest 20:15. Ale, tak bywa, wolałem to, niż leżenie na łóżku i oglądanie jakichś ta rzeczy na YT. Fakt, niektóre rzeczy są interesujące, ale, to trochę jakby przeżywanie cudzego życia, zamiast swojego własnego. Bo co jest ważne, tak obiektywnie? Trudno powiedzieć. Przez paznokieć mojego kciuka w ciągu sekundy przelatuje parę miliardów cząstek elementarnych, zwanych neutrino. świat istnieje podobno od13,8  miliardów lat. w W każdym razie, Blondi coś się nie odzywa, od dwóch dni. Za to dzisiaj, parą godzin temu odezwała się NB (narkotyk-B). Zaczęła używać Whatsappa, nie wiem, czy o tym wspomniałem. Ona pewnie jak zwykle zapracowana. W porównaniu z takimi ludźmi to ja się obijam. Nie mam rodziny, robię co chcę, tyle, że chodzę do pracy. Wczoraj zrobiłem sobie wolne, po prostu mi się nie chciało. To znaczy, zaplanowałem to już w czwartek. Nie muszę dodawać, że wiele nie z

Sobota bez kawy, ale z kofeiną

Tak, bez kawy sobota, ale z kofeiną. Właśnie zrobiłem sobie czarnej herbaty. Nie piję kawy już prawie od dwóch tygodni. Rano piję tylko zieloną herbatę, zaparzaną w temperaturze około 60C. Nie, żebym stał z termometrem. Tyle, że raz, czy dwa razy zmierzyłem temperaturę. Mam termometr do herbaty, nawet polskiej produkcji. Czarnej herbaty nie piłem już od dłuższego czasu. Dlaczego nie piję kawy? Bo zauważyłem, że jej nadużywam i mam bóle głowy w niedzielę. Kawa, jak inne używki, traci na skuteczności, bo organizm się do kofeiny przyzwyczaja. To znaczy, kofeina blokuje receptory adenozynowe, to znaczy. Adenozyna mówi komórkom, żeby sobie trochę odpuściły. Jak komórki tego sygnału nie dostają, to zasuwają dalej. W dodatku wydzielane jest przez to więcej dopaminy, więc człowiek dostaje lekkiego kopa. Dopamina jest także wydzielana, jak człowiek widzi obiekt miłości, albo dziabnie sobie dawkę jakiegoś innego draga. W każdym razie, zauważyłem, że doszedłem już do 3-4 kubków kawy dziennie, a p

Niedzielny ból głowy

W niedzielę padałem coś na pysk, jak to w niedzielę. Odsypiałem trochę, albo oglądałem jakieś reportaże na YT, większość o Korei Północnej. Koło 15, czy jakoś tak, zaczęła mnie głowa boleć. Może od wylegiwania się na łóżku, a może od czegoś innego. Postanowiłem w niedzielę nie pić kawy, więc podejrzenie było, że to też z tego powodu. Sprawdziłem w internecie. No właśnie, na pierwszym miejscu, jako efekt głodu kofeinowego podany jest ból głowy, szczególnie w weekendy, bo wtedy czasami pija się mniej kawy niż w ciągu tygodnia, siedząc w robocie. Taki ból głowy, zbliżony do migreny, gdzie czuje się lekkie mdłości. Nie napiłem się kawy, ale poszedłem zamiast tego na spacer, do pobliskiego dużego parku. Przebiegłem się nawet koło 200 metrów. Ból głowy jakoś powoli zniknął. To nie pierwszy raz, że czuję ból głowy w weekend, bo w ciągu tygodnia go nie mam. Bieganie pomaga, spacer najwidoczniej też. Nie mogłem wczoraj iść pobiegać, bo po pierwsze, to chciałem dać mięśniom odpocząć, a po drugie

KP, kto chce, ten nie wierzy.

Wczoraj, czyli w niedzielę, nie zrobiłem nic konkretnego. Jak to w niedzielę. Oczywiście, przeważnie mam zamiar coś tam porobić, czy poćwiczyć, ale kończy się na oglądaniu czegoś na komputerze. Wczoraj oglądałem sporo filmów dokumentarnych o Korei Północnej. To w sumie ciekawe, powoli pewne rzeczy układają się w jakąś całość, ze zbioru luźnych informacji powstaje jakiś tam obraz. KP czy DRKP, jak zwał tak zwał, ciągle ma jeszcze obozy koncentracyjne. Ludzie podobno jedzą nawet robaki, które żywią się trupami, bo tych się nie zakopuje zimą, gdy ziemia jest zamarznięta. To tak, tylko. Przy okazji obejrzałem parę polskich "specjalistów" od KP. Ogólnie, to jednak te polskie wypowiedzi to po części tragedia. Jeden narzeka, że jedzenie tam monotonne i idzie szukać hamburgera. Drugi twierdzi, że ten Kim Un, to wcale nie taki zły facet, bo się uśmiechnął, jak na defiladzie kobiety przed nim przechodziły. Możliwe, że takie podejście wynika po części z braku znajomości języka angielski

Akurat jest ładnie

NB (Narkotyk-B) odpisała na mojego smsa. Teraz mi przyszło do głowy, że uzależnienie od Niej zmieniło się. Od kokainy przesunęło się może w kierunku marihuany, czyli marychy. Tak sobie to wyobrażam, bo nigdy kokainy nie próbowałem. - Po co mi to - pomyślałem sobie, gdy pomyślałem o Niej. - To jeszcze dodatkowy faktor zamieszania w moim życiu. Myślę, że w pewnym sensie łatwiej jest człowiekowi żyć, gdy nie ma zbyt wiele wolności, to znaczy, nie chodzi mi o ograniczenia związane z lękami, o które się potykam. Raczej, o takie życie zgodnie z instynktem. Rodzina, wtedy dzieci, wtedy trzeba dbać i pracować po części dla dzieci, można sobie pomarzyć o innych krajach, ale raczej się tam nie pojedzie. - No bo mam dzieci, nie mogę wyjechać do innego kraju - można wtedy usłyszeć. Mam kumpla, który ma trójkę dzieci i pojechał żyć, na jakiś czas, do Australii. - Dzieciaki się angielskiego poduczą - powiedział mi. Tyle, że on jest w miarę zaradny. Blondi posłała mi zdjęcie. Plaster na głowie. Cielą

W deszczu

Napisałem akurat SMSa do NB (narkotyk-B), tak bez powodu, jedno zdanie. Może to dlatego, że tak szaro za oknami, pada. Trudno wyczuć. Wczoraj wreszcie sprzedałem koła do samochodu, który został oddany na złom już ponad rok temu. Ogłoszenie dałem już ze 2 tygodnie temu, ale, że to opony zimowe, to zainteresowanie było takie sobie. I tak, zbierałem się parę miesięcy za to, żeby to ogłoszenie zmajstrować, choć jest to prosta czynność. Widać po tym, jak przed pewnymi rzeczami uciekam. W każdym razie stresowałem się wczoraj, bo ktoś się zgłosił i chciał wpaść wieczorem. Logika mówiła mi, że przeważnie takie sprzedaże są nawet miłe, ale emocje mnie stresowały. Na koniec wpadł facet, też z takim typem samochodu jaki miałem kiedyś, nie umiał znaleźć miejsca na parking. Pojechałem z nim szukać. Potem obejrzał po łebkach te koła, powiedział, że potrzebuje tylko na ten sezon, a jego są już zjechane. Nawet się nie targował. W sumie, to było to nawet miłe przeżycie. Muszę sobie to zapamiętać. Ogóln

Po prostu lęki.

Zastanawiam się oczywiście w jaki sposób lęki mną kierują. Zauważyłem dosyć prosty w sumie mechanizm, albo jeden z mechanizmów. Gdy zaczynam myśleć o czymś, co jest związane z sytuacją powodującą lęk, jak na przykład podróż do Polski, to po prostu trudniej mi się oddycha. W innym przypadku robię się niespokojny. To uczucie znika, gdy zmienię obiekt moich myśli. To podobnie jak wtedy, gdy myśli się o czymś smacznym do zjedzenia, czy ukochanej osobie. Wywołuje to jakąś reakcję, która powoduje, że mamy ochotę przez chwilę, krótszą czy dłuższą, lubować się tymi myślami, a dokładniej mówiąc to tym uczuciem, które wywołują. Wiadomo, nieprzyjemne sytuacje są po to, by ich unikać, nawet w głowie, w stylu, "o tym, to wolę nawet nie myśleć". Mózg jest dobry w tym, żeby upraszczać pewne sprawy. Widać to choćby po podejściu do zwierząt czy niewolników. Kiedyś niewolnicy byli dosyć przydatni i chyba mało kto chciał myśleć o tym, że mają oni swoje prawa, to normalni ludzie. Wygodniej było

Po prostu jestem

Spać mi się chce, choć da się nawet wytrzymać. Za oknem ciemne chmury, choć mój smartphone mówi, że ma być cały dzień słońce, dopiero koło 22.00 trochę deszczu. Kumpel z Australii odezwał się, że chce pogadać, następnego dnia, z rana. Na drugi dzień nie zgłosił się, aż do wieczora, kiedy napisał, że ma znowu spory dołek i myśli samobójcze, więc idzie do szpitala. Póki co, to nic o nim nie słychać. Wczoraj grałem w paletki, mogłem się trochę wyszaleć, do bólu nóg. Potem jednak lepiej śpię, tak mi się wydaje. To interesujące, że gdy rano się budzę, to naprawdę nic nie ma sensu. - Tak sobie teraz myślisz - chodzi mi po głowie - że nie ma sensu nic robić, ale wiesz, logicznie, że w ciągu dnia się to zmieni. No i tak było. Porobiłem moje ćwiczenia, które w danym momencie nie miały żadnego sensu, bo tak. Potem wsiadłem na rower i po przejechaniu kawałka jakoś zaczęło się robić przyjemniej, w sensie, neutralnie. Nie, żeby wszystko nabrało znaczenia, ale nie warto było sobie tym głowy zawracać

Tak to już bywa

Spać mi się chce, piję już trzecią kawę, choć dopiero krótko po 10. Napisałem parę maili ostatnio i nawet się ludzie zgłosili. Odezwał się nawet ten kumpel z Australii, chce jutro pogadać. Ciekawe jak mu się wiedzie. Mówi, że ma huśtawkę, to znaczy, pisze. Ja wczoraj też miałem huśtawkę, to znaczy, dołek. Niedziela. Tyle chciałem zrobić, miałem zrobić, skończyło się na oglądaniu czegoś na YT. Kawa nie pomagała. Odezwała się nawet ta wariatka, której wynajmuję mieszkanie. Mam się z nią spotkać we wtorek. Niemieccy specjaliści od lat próbują zatkać dziurę w dachu. Ze znikomym skutkiem. Wariatka pewnie będzie znowu narzekała. Ona lubi na wszystko narzekać, szczególnie na to mieszkanie, które ode mnie wynajmuje. Wyprowadzić się oczywiście nie ma zamiaru, kaucji zapłacić też nie, czy innych długów, choćby za klucz, który zgubiła kiedyś i na mój koszt musiałem dorobić. Miała mi zwrócić. W każdym razie, gdy rano się obudziłem, koło 4.30, choć siedziałem na internecie do 23.30, to nic nie miał

Wygrane i przegrane

Wczoraj byłem na paletkach, jak i przedwczoraj, czy przez większość innych dni w tygodni. Nie zawsze gram, czasami po prostu coś sobie na boku trenuję, w tym jednym z klubów, gdzie ludzie tylko gry podwójne grają. Nie chce mi się z nimi grać, bo oni nie trzymają reguł gier podwójnych, to znaczy nie wszystkich, a poza tym, to szkoda mi czasu. Wolę popracować nad moją techniką. To taki mój aerobik. Zauważyłem, że praca nad techniką więcej mi przyniesie niż tylko takie sobie granie, nawet zaangażowane. W zeszłym roku miałem okazję pomagać w treningu jednej z najlepszych par graczy Australii, więc wiem jak oni trenują. Na treningu raczej nie "grają sobie", a raczej ćwiczą coś konkretnego. To jak z grą na instrumencie. Nie gra się kawałków od początku do końca, tylko pracuje nad pewnymi częściami, choćby dlatego, że program koncertu może zająć z godzinę. Ja sam grałem na końcowym chyba z pół godziny, w miarę bez przerwy, choć nie wiem już dokładnie jak długo to było. W każdym razi

Mysz

SIedzę w kafejce klubu sportowego. Z głośników muzyka hiszpańska, czy jakaś, nie to pop. Jeden z trenerów ogląda mecz na tablecie. Na kanapie dwie dziewczyny, dyskutują i dyskutują. Widzę, że jedna z nich się popłakała. Pewnie chodzi o jakąś miłość, czy coś, choć oczywiście nie wiem. Mnie trochę ramię boli, ale to nie powód, żeby nie iść na drugą część paletek. Trochę sobie pewnie poodbijam o ścianę, trochę pobiegam, poćwiczę kroki. Jaka byłaby alternatywa, iść do domu i objadać się, oglądając coś tam na YT? Dzisiaj udało mi się nawet wstać dosyć wcześnie, może dlatego, że wczoraj padłem na pysk. Tyle rzeczy mam do zrobienia, obserwuję jak coś zimnego zamyka się na moich mięśniach brzucha, gdy tylko o tych rzeczach pomyślę. Dlatego wolę siedzieć tutaj, popatrzeć na ładne, wysportowane dziewczyny, albo choćby ładne. No właśnie, może uda mi się nauczyć przenosić moją umiejętność wyluzowania się w czasie porannej medytacji na takie momenty lęku, przyszło mi do głowy. Muszę nad tym popraco

Po świętach

święta jakoś przeleciały. Była B i było miło. Idę zaraz na paletki, bo mi brzuch urósł przez święta. Upiekliśmy z B ciasto, to znaczy, ja robiłem za pomocnika. Aż strach było patrzeć ile tam masła i cukru weszło. I ciasta już nie ma :P Masakra. Napisałem smsa do NB (narkotyk-B), posłała mi nawet zdjęcie swojego nowego psa, bo tamten się przekręcił. Taki życie. Nie odpisywałem dużo więcej, bo i po co. Chciałem po części zobaczyć jak się to czuje, mieć z Nią znowu jakiś kontakt. A poza tym, to składamy sobie dwa razy do roku życzenia, Wielkanoc i Boże Narodzenie. Dalej walczę z lękami, próbując je jakoś rozgryźć, zrozumieć, nauczyć się z nimi obchodzić.

Wpływ lęku

Coś mi się nie chce pisać. Lodówka dalej trochę charczy, ale pewnie lepiej, niż ta poprzednia. Na tym to polega, człowiek się czymś przejmuje wtedy, gdy myśli, że mogło by być lepiej. Czuje się pewnie oszukany :P Wiadomo, prawdziwym problemem to nie jest. Co jest prawdziwym problemem? Jak się ma raka, na przykład, myślę sobie, bo tego ostatnio wszędzie pełno. Myślę często, tak mi się wydaje, o NB (narkotyk-B). Ciekawie było by ją spotkać, ale po co się kopać z koniem. Póki co, to nawet do niej nie piszę, chociaż ona przed świętami krótko zagadała mailem, żebym się zgłosił, bo mój numer telefonu zgubiła. Podałem mój numer telefonu, Ona się nie odezwała. Wczoraj, to znaczy, w niedzielę, nie byłem w stanie nic konkretnego zrobić. Fakt, byłem pobiegać, bo pogoda była cudna. Nawet trochę na skakance w parku poskakałem. Piję drugą kawę, choć dopiero 9.30 rano. Jem jakieś ciasteczka z płatków owsianych, ze sklepu. Kumpel, jeszcze chyba nie wyszedł z psychiatryka. Coś mnie znowu ochota na Aust

Szuranie i lęki.

Jestem jakiś połamany, tak, jakby mnie coś brało. W nocy obudził mnie znowu sąsiad, koło 4 nad ranem, czy coś. Czymś tam szurał. Obmyślałem cały ranek, cały dzień, co bym mu nie powiedział, jak poprzednim razem. Nie poszedłem na sport, bo padam jakoś na pysk, lodówka hałasuje, tyle rzeczy do zrobienia, choćby pozmywać. Tyle rzeczy, za które bym się musiał zabrać. Nie poszedłem też na ten sport, żeby się całkiem nie załatwić. W paletki ciągle nie mogę grać, bo mnie ten mięsień boli. W niedzielę świeciło słońce, wyszedłem przed dom, chciałem iść pobiegać, ale mnie zaczęło boleć. Odwróciłem się więc na pięcie, by wrócić do mieszkania. -- Choć się trochę przejdź -- przeszło mi przez głowę. Więc trochę pokuśtykałem, trochę potruchtałem. Potem się to jakoś rozruszało, stwierdziłem, że da się biec, jak kolana wyżej podnoszę. Nawet poskakałem na skakance. Nie muszę dodawać, że w poniedziałek mnie o wiele bardziej bolało. I tak dobrze, że do roboty chodzę, zawsze się trochę kasy przyda. Pojadę

Jak zwykle, obserwacja siebie samego.

Rozwaliłem sobie trochę mięsień, graliśmy w jakąś grę ze sprintami, na treningu. Coś mi tam piknęło, w tylnej części nogi i tyle. Ale dzisiaj, po paru dniach, jest już lepiej, więc znowu na paletki, ale nie chcę grać, tylko powoli sprawdzać, jaki jest stan, bo jeszcze trochę ciągnie. Mało co piszę, bo albo padam na nos po robocie, albo sprzątałem, bo wpadła do mnie Blondi. Ona teraz pojechała precz, bo pracuje na wyjeździe, takie życie. Z tym mięśniem, to było to trochę zaprogramowane, mało piłem tego dnia, przemęczenie, niedospanie. W sumie, to idąc na trening myślałem, że strzeli mi coś w łydce. W każdym razie, to miałem więcej czasu i wczoraj wieczorem, napiwszy się kawy, koło 8 wieczorem, spojrzałem znowu na lodówki. Zamówiłem jedną koło 23 godziny. Od razu tego trochę pożałowałem, ale, jak taki już jestem. Oczywiście, że boję się pewnych rzeczy zamawiać, innych nie, nie szukajmy tu logiki. Idę dzisiaj do sauny, trochę się wyluzować. Już dawno nie byłem. W domu dalej, walka z lękam