Posty

Wyświetlam posty z etykietą Chiński

Walnąć i uciekać

Siedzę w centrum handlowym, więcej tu Azjatów niż białych. Z głośników piosenka francuska, "zupełnie zwariowany", śpiewają. To zabawne, umieć rozumieć tyle języków. Czasami czuję się jak doktor Doolittle, tyle, że od ludzi. Pracuję dalej nad rozumieniem Chińskiego. Niektóre zdania już rozumiem, nawet zaczynam więcej z tego serialu do nauki rozumieć. Powtarzam sobie pojedyncze zdania, starając się rozpoznać co mówią. Znam najczęściej znaki, czy jak się to po polsku nazywa, ale najczęściej nie wyłapuję ich słuchając. Gdy na paletkach coś mówią, to łapię pojedyncze zwroty, czasami jakieś krótkie zdanie, ale ciągle nie łapię rozmów. Chociaż, i tak to lepiej niż kiedyś, gdy myślałem, że nie jestem w stanie w ogóle nic zrozumieć. Byłem u fryzjera. Facet z Bośni. Jego jakiś krewny, o tym samym nazwisku, gra w drużynie z Dortmundu, nawet znałem nazwisko. Rano budzę się i czuję, jak powoli zakrada się niepokój. Wiem, że mogę sobie na to pozwolić, żeby jeszcze parę miesięcy nie pracowa

Ignorowanie duszności

Powoli zaczynam rozumieć niektóre zdania z Chińskiego, albo choćby ich kawałki. To zawsze fascynujące, jak z jakiegoś "blabla xiaociao" człowiek nagle wychwytuje znane słówka. Jakoś mi lepiej po tych zawodach, może dlatego, że udało mi się chociaż w jednym meczu, na którym mi zależało, lęk pokonać. Wczoraj też, zamiast do kafejki, siedziałem w domu, robiąc coś z papierami, co miałem do roboty. Wypiłem sporo herbaty, to fakt, ale coś konkretnego zrobiłem. Wczoraj przez ponad 4 godziny na paletkach. Powoli mi trochę forma wraca. Nawet mnie wzięli do grania ci z lepszych, w tym klubie, to znaczy, nie ci najlepsi. I tak było mało ludzi, relatywnie mało. Jeszcze mnie mięśnie bolą po tym weekendzie. Gdy mam coś zrobić, to czuję napięcie, trudniej mi się oddycha, ale w pewnym sensie ignoruję to, na ile się da. Na zawodach starałem się w czasie gry, czy przynajmniej na początku, świadomie bardzo głęboko oddychać. To chyba też pomagało. Szkoda, nie pomyślałem, ale, jakbym się postarał

Po zawodach

Siedzę w kafejce. Kawa coś nie pomaga, choć zamówiłem dzisiaj dużą. Te zawody mnie chyba coś  z rytmu wybiły. Przed zawodami postanowiłem sobie, że chcę wygrać przynajmniej 3 gry, bo jadę na 3 konkurencje. Pierwszego dnia grałem 5 gier, z tego wygraliśmy tylko 2, bo grałem podwójną, mieszaną i z facetem. Mało brakowało, a byśmy wygrali jeszcze jedną, w mieszanej, ale popełniłem dwa błędy na koniec, pod rząd. Trudno. W podwójnej, którą grałem najpierw, byłem niewątpliwie zdenerwowany. Przegraliśmy pierwszą, a potem w rundzie pocieszenia o mało nie zaczęliśmy przegrywać ze słabym przeciwnikiem. Mój partner dostał kopa energii i zaczął popełniać błędy. Czyli, jak ja się stresuję, to nieruchomieję, w pewnym sensie i popełniam błędy, on znowu biega jak oszalały, popełniając błędy. W niedzielę grałem pojedynczą. Pierwszą grę przegrałem, stres, grałem tylko na przeciwnika, albo w siatkę, czy out. Potem czekałem dosyć długo na drugą grę, w rundzie pocieszenia. Miałem dosyć dużego przeciwnika.

Po prostu samotny

Moje życie wydaje mi się puste. Jestem jak w klatce o szklanych ścianach. Mogę wyglądać na zewnątrz, ale jakoś nie mam z tym światem kontaktu, czasami mam wrażenie, że oni mnie nie widzą. Wiem, że tak nie jest, że jestem nawet lubiany, ale z drugiej strony, to czuję się sam. No bo i jestem sam, nie mam dziewczyny. Mam siebie, czy mi to wystarczy, raczej nie. Nie chcę się zabić, nie teraz, nie dzisiaj i może nie za dziesięć lat, o ile życie będzie w miarę znośne. Kiedyś uciekałem, miotałem się. Teraz też uciekam, ale chyba mniej się miotam. Pamiętam, jak NB (narkotyk-B) mi powiedziała "Nigdy Cię nie zranię". Ludzie mówią takie rzeczy, wiem o tym. Ja raczej nigdy nie chciałem, tych pobożnych życzeń ubranych w słowa sprzedawać jako prawdę. Przyjechałem tutaj, nie wiedząc na ile jadę. Teraz jestem tu już chyba 8 miesiąc. Nie chce mi się tu zostawać, ale nie chce mi się też wracać. Powoli przyzwyczajam się do tego, że ptaki się tak rano drą. Wygodne jest też chodzenie w krótkich s

Znowu dołek i bezradność.

Siedzę w kafejce, tej w centrum handlowym. Jest ona oddzielona od głównego holu czymś w rodzaju poziomych żerdek, tak, że widać wszytko, ale równocześnie jest się oddzielonym od tego, co dzieje się na zewnątrz. Przy sąsiednim stoliku jakaś młodziutka drobna skośnooka. Chyba co trzecie słowo to "like". Przynajmniej jest to chłodno, bo na zewnątrz 30 C. Wczoraj oglądałem film dokumentarny o śmieciarzu w Indonezji. Anglik pojechał tam, żeby zobaczyć jak to jest, bo sam pracował przy wywożeniu śmieci w Anglii. Ten z Indonezji, katastrofa, zaraz przy jego budce, w której mieszka z żoną i dzieckiem, małe wysypisko. Takie, przyuliczne, z muchami, kotami, szczurami, jak się należy. No tak, nie ma mowy o jakiejś emeryturze, chorobowym. żyje z dnia na dzień, próbując wykarmić rodzinę, pracując chyba ze 14 godzin na dobę, bo segreguje jeszcze te śmieci trochę, żeby plastikowe butelki sprzedawać, na kilogramy. Mimo tego, ma ładną żonę i dziecko. Mieszka w budzie zbitej z desek, w sumie,

Gorsze dni.

Słabe dni, to takie, kiedy nie wiem co dalej. Czyli codziennie? Nie, to raczej takie, gdy czuję się fizycznie i psychicznie wykończony. Wczoraj poszedłem na targ, jak zwykle w niedzielę, z A, UA i innymi. Chciałem potem do biblioteki, ale nie umiałem się zebrać. Oglądałem coś tam w telewizji, przysnąłem na chwilę, coś mnie brało, jakieś choróbsko, albo może znowu silniejsze lęki. Lęki, to taka mała bariera emocjonalna, czasami niższa, czasami jak pionowa ściana, na której nie widać chwytów. Nic wtedy nie ma sensu. Myślę, że jakiś czas temu zgubiłem marzenia, albo może odstawiłem je na półkę? Nie wiem. Trudno coś planować, gdy emocje skaczą jak zające na łące, czasami ciesząc się słońcem, czasami uciekając w popłochu, pozostawiając pustkę i zamieszanie. Kupiłem sobie muffina, nawet nie wiem, jak się to po polsku nazywa, taka babeczka z czymś tam w środku. Cukier i kawa dają mi lekkiego kopa. Córka NB (narkotyk-B) chyba poważnie chora. W szpitalu od tygodnia, mają ją chyba przewozić do s

Kiedy wracać

Zapisałem się do klubu fitness, czy jak to się po polsku nazywa, bo nazwa "klub sportowy" zawsze mi się z jakimś konkretnym sportem kojarzy. Nawet nie wiem czemu się zapisałem, może dlatego, że ma basen i można wewnątrz ćwiczyć, niezależnie od tego, czy deszcz, czy słońce. To znaczy, jak tu nie idę pobiegać o 7 rano, albo wcześniej, to potem padam zupełnie na pysk z gorąca, bo planeta daje. Poza tym, to pomyślałem sobie, że trochę motywacji, w stylu ładnych panienek w klubie, dobrze mi zrobi. Bo w parku, to albo jednego dziadka, albo masę ptaków miałem do towarzystwa. I jak mówię, w parku zaczynało się robić gorąco. Dzisiaj tu też koło 30C, w cieniu, oczywiście. No i ten basen, bo jak znowu się kiedy na surf wybiorę, to bez kondycji w machaniu łapami, to tylko frustracja. Nie było dzisiaj tej znajomej Chinki w bibliotece, ale byli jej znajomi. ćwiczę sobie rozpoznawanie podwójnych tonów, to następny powód do frustracji, bo najlepszy wynik jaki osiągnąłem, to 30 dobrze, na 40.

Brak weny, do życia. Myśli na temat próby ucieczki

Nie chciało mi się iść pobiegać, czyli biegać i ćwiczyć, ale jakoś się zwlokłem, koło ósmej nad ranem. Znalazłem fajne lekcje do Chińskiego, na temat wymowy i jakieś jeszcze dla zaawansowanych. Dlatego leżałem do tej ósmej w łóżku, oglądając je, wczoraj wieczorem też coś tam oglądałem. Mam wrażenie, że mi ten Chiński wcale do głowy nie wchodzi. Projektuję to oczywiście na całe moje życie, mówiąc sobie "jesteś do niczego". Ale, gdy tak spojrzeć na to z innej strony, to znam więcej języków niż przeciętny człowiek, "co oczywiście nie jest absolutnie żadnym wyznacznikiem", dodaje głos w mojej głowie. Dzisiaj, biorąc prysznic, uświadomiłem sobie po raz któryś, że moje życie emocjonalne, to balansowanie na linie. Czasami przychodzi głęboki smutek, gdy gadałem z jakąś dziewczyną, albo jakąś widziałem i nie podszedłem, to znaczy, zawsze. Czasami przychodzi lęk, coś mnie dusi. Czasami nic nie ma sensu. Tak lawiruję między tymi uczuciami. Wiem, że jestem tu spokojniejszy niż

Poranny, zwykły bezsens życia, ale idę dalej

Rano czułem niepokój. Czyli, jak zwykle, można by powiedzieć. Zwykły bezsens życia, lekka pustka, smutek. Może się rzeczywiście, na poważnie, za jakąś dziewczyną rozejrzeć. "Co się będziesz rozglądał, odpuść sobie, jesteś przecież na wakacjach", tłumaczy mi wewnętrzny głos. Ale, w sumie, to czy ma to znaczenie, czy jestem tu na wakacjach, czy nie? Nawet nie wiem, tak do końca, czy jestem tu na wakacjach, czy może zostanę. Ale zawsze znajduję sobie jakąś wymówkę, dlaczego "nie", rzadziej, dlaczego by "tak". Choć też się zdarzało. "Wakacyjne przygody mogą być fajne", mówi inny głos. To zabawne, jak bardzo czasami boję się bliższej relacji, czy związku. Budzi się jakiś mechanizm obronny, jakby system immunologiczny, chroniący mnie przed bliskością. NB (narkotyk-B) napisała mi "Miłego dnia", czy coś w tym rodzaju. Eh, coraz mniej mi chodzi czasami po głowie. Teraz siedzę w kafejce, kofeina daje mi lekkiego kopa. Niebo jest bezchmurne, mógłb

Trochę inny świat

I są takie dni jak dzisiaj. Budzę się z uczuciem silnego niepokoju. Może to dlatego, że za dużo zjadłem na kolację, bo już wczoraj czułem niepokój? Wczoraj wieczorem musiałem coś zrobić z papierami, przemóc się, to powoduje, że zaczynam więcej jeść. Interesujący odruch. Awizo nie dało się odebrać, bo nie ma odpowiedniego upoważnienia. Wsio ryba. Jak ktoś powiedział, pieniądze szczęścia nie dają, ale łatwiej jest płakać w taksówce, niż w przepełnionym tramwaju. Nie, żebym miał tyle pieniędzy, ale siedzę sobie w kafejce, piję jakąś ekologiczną kawę, za oknem słońce. Co z tego, że mógłbym gdzieś na plażę jechać, jak mnie w środku coś pali? W dodatku miotał bym się, widząc dziewczyny, nie umiejąc do nich zagadać. Z drugiej strony, to nie wiem, dlaczego nie szukam kogoś przez internet. Mógłbym, robiłem kiedyś, ale teraz nie robię. Może się za to wziąć? A może, z drugiej strony, to lubię mój spokój, choćby, tylko przez chwilę? Sieczka w głowie. Ogólnie, to w takie dni nic nie ma sensu. Chińs

Wolę już lęk i tęsknotę

Siedzę w bibliotece. Akurat przy tym samym stoliku facet uczy się chińskiego, z jakąś Chinką. Może ją zapytam, jak się zdarzy okazja, ile kosztuje lekcja. Normalnie, to się nie szczypię, ale facet zachowuje się trochę cichociemnie. Ostatnio zacząłem czytać książki dla dzieci, dwujęzyczne, ale trochę żywego języka może by się przydało. Z drugiej strony, to nie mam stresu, jak sobie tak sam dłubię. Jestem przy piątej lekcji, bo postanowiłem uczyć się systematycznie. Nauka, to może też ucieczka w inny świat, w którym mam trochę spokoju. Stwierdziłem, że muszę się porządnie wymowy nauczyć. To nawet przyjemne, uczenie się tego, na co ma się ochotę. Wczoraj widziałem dziewczynę, tyle, że dosyć młodą, oczywiście, taką, że na jej widok oddech mi zaczęło mi zapierać. Byłem chyba z pół godziny pod wrażeniem tego spotkania, potem mi przeszło. Jak zwykle. Dobrze wiedzieć, że przechodzi, szczególnie w momentach, jak człowiek ma burzę w mózgu. A może po prostu jestem przyzwyczajony do tego, że trudn

Kwestia perspektywy

Coś mi ten chiński nic nie idzie do przodu, ale, zawziąłem się i postanowiłem uczyć się lekcja po lekcji, a nie tylko oglądać chińskie filmy z chińsko/angielskimi napisami. Za każdym razem, jak mówili o Robinie Williams, podawali numer telefonu zaufania, albo nawet trzy numery. Tak, na wszelki wypadek. W audycji dla dzieci było o pająkach. Małych, takich z czerwoną kreską na plecach, dużych, tarantul, nawet tych z Brazylii i pluszowych. Ten z czerwoną kreską też jest podobno ostro jadowity, więc dzieci, jak widzą pająka, to mają się do niego nie zbliżać. Co kraj o obyczaj. W Polsce nie ma takich małych bestii. Zastanawiam się, jaki sobie samochód kupić. W pewnym momencie, z nostalgicznych względów zacząłem się nawet nad Volvo S60 zastanawiać, bo akurat był jeden tani. Ale na szczęście szybko go sprzedano, bo nawet nie można by było tam wygodnie deski surfingowej wsadzić ;) NB się odezwała. Przysłała mi swoje zdjęcie z córeczką i delfinami. Ładnie wyszła na tym zdjęciu, seksy. Smutno mi

I co ja tu robię?

Byłem na paletkach. W piątek i dzisiaj przed południem. Jest to inaczej zorganizowane niż w Hamburgu. To pierwsze, w piątek, było przy uniwersytecie. Płaci się 7 AUD za uczestnictwo, za każdym razem. Prowadząca mówi kto z kim ma grać. W klubie, dzisiaj, było to samo, tyle, że prowadzący chyba nie zwracał uwagi na to, kto jak gra. Przy uniwersytecie starali się w miarę siłę gry dopasować. Paletki dobrze mi chyba robią, pozwalają trochę zapomnieć o całym świecie, na chwilę. Trochę się wyszaleję i lepiej się chyba czuję. Gdy oglądam jakieś reportaże, albo czytam wywiady ze sportowcami, to mówią oni to samo. Sport pomaga im w normalnym życiu. Czują się bardziej szczęśliwi i zrównoważeni. W piątek było paru lepszych graczy, dzisiaj, może trochę jacyś lepsi, ale ogólnie, to cieniocha. Zarówno w sobotę, jak i dzisiaj, prawie, że nie było białych. W piątek dwie grubawe dziewczyny i jakiś wysportowany chłopak, dzisiaj nie za szczupła A. Azjaci też nie zawsze są szczupli, ale czasami ma się wraż

Kółko chomika

Dzisiaj nawet dało się wytrzymać. Piłem kawę na zmianę z zieloną herbatą. Nawet się nie dusiłem, to znaczy, nic mnie nie dusiło. Często staram się łączyć z wewnętrznym dzieckiem. Rano, gdy się budzę, to wracam do przeszłości. Mówię sobie "starego nie ma, jesteś bezpieczny". Wracają sceny z przeszłości, gdy budziłem się i nasłuchiwałem, czy stary jest, czy słychać jego chrapanie. Gdy chrapanie było słychać, do dobrze, można było po cichu wstać, jak najciszej się ubierać. Nawet nie wiem, czy zęby czyściłem czy coś. Nawet nie wiem, czy się czasami nie odlewałem w ogródku, czy w piwnicy. Najważniejsze było wyjść z domu, tak, żeby go nie spotkać, albo, żeby nie musieć się meldować, że się wychodzi. W stylu "melduję posłusznie, że idę do szkoły na 8.15 i wracam od 13.30", czy coś w tym stylu. Gdy to piszę, zaczynam się tak minimalnie dusić, albo lekko mi oddech zapiera. Dlatego wracam do tych czasów, bo tak, to one i tak wracają do mnie. Duszą mnie za dnia, lub w nocy. Ni

Nie lubię aftów

Dlaczego wyjeżdżać do innego kraju? Coś ostatnio przytyłem znowu. Z lewej strony pleców, okolicach łopatki jakieś spięcie. Czasami budzę się zlany potem. Martwi mnie, że obniżają mi się dziąsła. Nie lubię mieć aftów, bo to po prostu piecze. Afty mam często. Ale, że to po prostu boli, to trudno się do nich przyzwyczaić. Kiedyś miewałem większe. Ciekawe w sumie, dlaczego nie myślę już o samobójstwie. Może dlatego, że nastawiłem się na walkę. Wiadomo, gdy mnie wciśnie do jakiegoś kąta, to co innego. Ale póki mam nadzieję, dopóki coś się jeszcze zmienia, to próbuję iść do przodu. Byłem na ściance. Tyle tam ładnych dziewczyn, dla mnie za młodych. W sumie, to może nie wszystkie są za młode. Jakiś głos w mojej głowie mi mówi "jak byłeś z kimś, to nie było lepiej, a nawet gorzej". Nie wiem. Wsłuchiwałem się trochę w to uczucie pustki, we mnie. Bo uciekam przed tą pustką, przed jakimś zimnem. Nie zawsze mam siłę, żeby być blisko wewnętrznego dziecka. Gdy pomyślę o niektórych rzeczach,