Walnąć i uciekać

Siedzę w centrum handlowym, więcej tu Azjatów niż białych. Z głośników piosenka francuska, "zupełnie zwariowany", śpiewają. To zabawne, umieć rozumieć tyle języków. Czasami czuję się jak doktor Doolittle, tyle, że od ludzi. Pracuję dalej nad rozumieniem Chińskiego. Niektóre zdania już rozumiem, nawet zaczynam więcej z tego serialu do nauki rozumieć. Powtarzam sobie pojedyncze zdania, starając się rozpoznać co mówią. Znam najczęściej znaki, czy jak się to po polsku nazywa, ale najczęściej nie wyłapuję ich słuchając.
Gdy na paletkach coś mówią, to łapię pojedyncze zwroty, czasami jakieś krótkie zdanie, ale ciągle nie łapię rozmów. Chociaż, i tak to lepiej niż kiedyś, gdy myślałem, że nie jestem w stanie w ogóle nic zrozumieć.

Byłem u fryzjera. Facet z Bośni. Jego jakiś krewny, o tym samym nazwisku, gra w drużynie z Dortmundu, nawet znałem nazwisko.
Rano budzę się i czuję, jak powoli zakrada się niepokój. Wiem, że mogę sobie na to pozwolić, żeby jeszcze parę miesięcy nie pracować. Co w tym czasie robię? Nawet nie wiem, walczę z lękami? Nie jeżdżę nigdzie, nawet na surf. Jakoś ważniejsze jest teraz dla mnie pisanie i trening do paletek.

Z paletkami może już trochę lepiej idzie, tak mi się wydaje. To zabawne, ile można przez parę rzeczy poprawić. Kiedyś spinałem się, jak ktoś smeshował, tak samo przy serwisie, teraz odczekuję i robię krok startowy dopiero w momencie, gdy przeciwnik uderza lotkę. Wygląda na to, że to dosyć dobrze działa.

Staram się obserwować lęki, co one robię, jak na mnie wpływają, że kończę na tym, że surfuję w internecie, albo oglądam TV. Chociaż, ostatnio oglądam mniej.
Może jest trochę lepiej z lękami? Na pewno to jest lepsze, że rano nie leżę na kanapie i nie oglądam byle czego, złoszcząc się na siebie. Teraz uczę się coś tam Chińskiego i coś tam ćwiczę do paletek, gdy jestem w domu.

Rano, gdy leżę jeszcze w łóżku, to powracam do momentów z przeszłości. Gdy też tak leżałem, wtedy nasłuchując, czy Stary jest w domu. Zastanawiając się, co by tu zrobić, czy zdążę wyjść po cichu, czy może udawać, że mnie wcale nie ma, gdy mam lekcje na później, nie wychodząc nawet do łazienki.
Nie wolno mi było wcześniej wyjść, bo co bym powiedział? Bałbym się skłamać, powiedzieć, że miałem wcześniej do szkoły. Problem w tym, że przy wychodzeniu i przy powrocie, gdy stary był w domu, to musiałem raportować. Podać godzinę na którą szedłem do szkoły i o której się kończyła. Stary patrzył wtedy na zegarek.
Ciekawe, co by mi zrobił, jakby mnie przyłapał na kłamstwie? Do kłamstwa raczej się nie przyznawałem, szedłem w zaparte tak, żeby nie musieć za bardzo kłamać. Na pytanie
"Kto to zrobił?",
odpowiadałem "to nie ja",
co było zgodne z prawdą, choć niezupełnie odpowiadało na pytanie starego. W ten sposób nie musiałem kapować mojej siostry.

Czego się w sumie tak kiedyś bałem? Myślę, że może tego, że mnie zabije? A może to był lęk wytrenowany?
Nawet mama powiedziała kiedyś, że boi się z nim rozwieść, bo by nam "nie dał spokoju". Ciekawe, czy byłby w stanie nas zabić.
Możliwe też, że była to kwestia treningu. Jak jest się tłuczonym i straszonym od dziecka, to człowiek reaguje automatycznie, lękiem. Aż kiedyś się zacznie stawiać. Zacząłem, ale lęk mimo wszystko pozostał w mojej głowie. Lata treningu starego nie poszły na marne, w pewnym sensie.
Z jednej strony, to czasami nie umiem się bronić, ale to raczej przed atakami werbalnymi, czy gdy coś załatwiam, z drugiej strony, to budzi się we mnie to zimne uczucie, gdy ktoś by mnie miał fizycznie zaatakować.
Na badmintonie ciągle się denerwuję, szczególnie, gdy gram z kimś. Ale też mi to czasami przechodzi. Ciekawie by było zastąpić tą reakcję na tą zimną reakcję, gdy jestem gotowy do walki. Gdy jestem gotowy do walki, to mam wrażenie, że zmieniam się w środku, jakby się jakiś mechanizm włączał. Wtedy nie jest ważne co ktoś sobie pomyśli.
Nie biłem się nigdy, przynajmniej od czasu, gdy coś tam zacząłem trenować, temu nie wiem nawet jakby to było. Gdy ktoś się ze mną droczył, to uderzałem tylko raz, a porządniej, w ramię, czy coś i był spokój. Ale to było lata temu. Nie chodzę po knajpach.
Kumpel z paletek coś tam ostatnio opowiadał, jak się tłukli na ulicach, złamał sobie przy tym kość dłoni, bo uderzył nie tymi knykciami co trzeba. Tyle, że on to Chińczyk, ale mówił, że nie zna sztuk walki. Po prostu, walnąć kogoś i uciekać. Za to dosyć dobrze gra w paletki, a przynajmniej dużo lepiej ode mnie, w podwójnych.

Co dalej z życiem? Chcę skończyć to co piszę dla siebie, co dalej? Dalej walka z lękami.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kierowani instynktami

Jesienne słońce i ciasteczka

Wesołych świąt!