Posty

Wyświetlam posty z etykietą Australia

Pagórek

Obraz
Rana na goleniu nadal mi się goi, ale jest już dużo lepiej. Nie poszedłem dzisiaj na ściankę, bo mi się nie chce, może dlatego, że byłem od wtorku przez trzy dni pod rząd. Za to siedziałem od rana przed biblioteką. Muszę następnym razem jakie zdjęcie zrobić, choć widok jest po prostu zielony, ale można się wyluzować. Nie chciałem robić zdjęć, bo koło mnie jakieś trzy dziewczyny siedziały, to znaczy, przy sąsiednim stoliku. Zacząłem czytać książkę, biografię kobiety, która miała depresję. Założyła ona "Elle" w Wielkiej Brytanii. Książka jak książka, ale interesuje mnie też, jak jest technicznie napisana. Od kiedy zacząłem na poważnie coś nad tą moją książką pracować, to znaczy, więcej niż 5 minut dziennie, to zainteresowały mnie pytania, jak się coś takiego w ogóle pisze. Czy używa się czasu teraźniejszego, czy przeszłego i tak dalej. Teraz zaczynam takie rzeczy zauważać. Musiałbym się wziąć za szukanie jakiej dziewczyny, myślę sobie i na tym się kończy. Może zrobię sobie jedn

Antybiotyki

Dzisiaj coś mi pisanie nie szło, chociaż pokonałem granicę dwóch godzin, zawsze coś. Może to przez antybiotyk. Na nodze mam plaster, w sumie, to nie taki wielki. Tydzień temu trochę się haratnąłem na ściance. Jechałem tam w deszcz na rowerze, z powrotem też tak. Przejeżdżałem przez głębokie kałuże, ubrany w krótkie sportowe spodenki i klapki. Myślę, że to mojemu zadrapaniu nie posłużyło, albo powiedzmy sobie tak, bakterie z kałuży ucieszyły się z tego. Tym bardziej że może sobie tego super nie wydezynfekowałem, po powrocie do domu. W każdym razie, po tygodniu, jak się to niespecjalnie goiło, szczegółów to nie będę opisywał, poszedłem do lekarza. Na recepcji była ładna dziewczyna, nawet mi dała od razu termin. Lekarz zapytał kiedy się to stało i dlaczego tak późno przyszedłem. "Aha, myślał pan, że się zagoi", powiedział. "Damy panu opatrunek", dodał. Nie dał się przekonać, że wystarczy mi maść, na antybiotyku, bo takiej już używałem kiedyś i było ok. Poza tym to komu

I co dalej w życiu?

Dzień zaczął się bez sensu, czyli jak zwykle. Byłem jakiś połamany, za oknem balkonu silny wiatr, poza tym, to zimno. W nocy zmieniłem koszulkę, bo była mokra, coś się znowu pociłem. Kawa mało co pomogła, ale posłuchałem trochę piosenek, bo się ostatnio z AM wymienialiśmy. Koło 12 dowlokłem się na kort, z bolącymi plecami i ramieniem. Potem kafejka. Kupiłem sobie dzisiaj nawet kurczaka z grilla, w sklepie. Kupuję tylko te "wolnochodzące", "free range", bo do tych innych, to nie mam sumienia. Poczytałem ostatnio trochę na temat mózgu, czytam, czy oglądam też o tym, jak się można uspokoić. I tak myślę, że jestem trochę spokojniejszy, tym bardziej teraz, jak zjadłem pół tabliczki czekolady, prawie, że na raz. Dobra, chyba 2/3, 200 gramowej, ale ciemnej, z orzechami. Wyobrażam sobie, jak ten hippokampus i amygdala u mnie działają, jak to działa tam, w mojej głowie. Poza tym, to chcę zastosować trochę metod na uspakajanie, takich, jakich między innymi navy seals używają.

Dzień do tyłu

Siedzę w kafejce. Wczoraj nie zrobiłem nic, nie licząc może może ponad godziny na siłowni, gdzie ćwiczyłem trochę do badmintona. Ta siłownia ma korty do squasha, ćwiczę sobie tam. Dzisiaj nie poszedłem, bo chcę, żeby mi się rana trochę lepiej zagoiła. Rano wyglądała już całkiem dobrze. Od paru dni smaruję ją maścią z antybiotykiem, zakażenie prawie, że zniknęło, takie mam wrażenie. Dzień, w którym nic nie robię uznaję za przegrany. "nic nie zrobię", to znaczy, nic z listy, czy nie popiszę nic książki, która też jest na mojej liście "to do". Ta lista, to dobra kontrola. Koło mnie siedzi jakaś młoda, skośnooka, ale nie zagadam, bo za młoda, wydaje mi się, każda wymówka jest dobra. Poza tym, to ona ze słuchawkami w uszach. Jak mi noga wyzdrowieje, to pojadę znowu na surf, chyba zacznę się znowu więcej wspinać, wyjdę trochę bardziej do ludzi. W tej kafejce większość obsługi zna mnie już po imieniu. Imię znają między innymi dlatego, bo zamawiając coś, trzeba je podać. Cz

Po prostu samotny

Moje życie wydaje mi się puste. Jestem jak w klatce o szklanych ścianach. Mogę wyglądać na zewnątrz, ale jakoś nie mam z tym światem kontaktu, czasami mam wrażenie, że oni mnie nie widzą. Wiem, że tak nie jest, że jestem nawet lubiany, ale z drugiej strony, to czuję się sam. No bo i jestem sam, nie mam dziewczyny. Mam siebie, czy mi to wystarczy, raczej nie. Nie chcę się zabić, nie teraz, nie dzisiaj i może nie za dziesięć lat, o ile życie będzie w miarę znośne. Kiedyś uciekałem, miotałem się. Teraz też uciekam, ale chyba mniej się miotam. Pamiętam, jak NB (narkotyk-B) mi powiedziała "Nigdy Cię nie zranię". Ludzie mówią takie rzeczy, wiem o tym. Ja raczej nigdy nie chciałem, tych pobożnych życzeń ubranych w słowa sprzedawać jako prawdę. Przyjechałem tutaj, nie wiedząc na ile jadę. Teraz jestem tu już chyba 8 miesiąc. Nie chce mi się tu zostawać, ale nie chce mi się też wracać. Powoli przyzwyczajam się do tego, że ptaki się tak rano drą. Wygodne jest też chodzenie w krótkich s

Surf, lęki i delfiny

Byłem dzisiaj surfować. Obudziłem się w nocy, choć poszedłem późno spać. Rano uczucie napięcia w okolicach klatki piersiowej, wiadomo, lęki, ale jazda na surf, to już rutyna. Wrzucam w siebie szybko jajecznicę, trochą czekolady i jakichś tam sucharków z ryżu do plastikowego woreczka. Do innego parę owoców. Mam plastikowe wiaderko z miękkiego plastiku, dobre na mokre rzeczy. Deska do samochodu i jestem gotowy. Podjeżdżam pod A, która jest nawet w miarę punktualnie, to znaczy, pięć minut za późno. Jedziemy na inną plażę, niż normalnie, bo A nie chce na tą starą, ja też nie, bo tam tłok straszny, bo stoją wieżowce z turystami. Ludzi w wodzie jak mrówków. Siedziałem w wodzie prawie, że 3 godziny, złapałem parę fajnych fal i mogłem sporo łapanie fal potrenować, bo były w miarę łagodne. Po tych 2 metrowych z Coolangatta, to takie trochę ponad metr, czy jakie duże, to sama przyjemność, im większe, tym lepsze. W wodzie się nawet jakaś dziewczyna do mnie uśmiechała, ale coś nie zagadałem specja

Mózg stawiający opór. Lęki.

Dzisiaj coś gorszy dzień. Już gdy się obudziłem, to czułem niepokój. Poza tym, to coś mnie lekko dusiło. Znowu pytania "co tu robię, po co". Wiem, że nie mogę ufać takim pytaniom, poddającym w wątpliwość to, co robię. Bo jaką mam alternatywę do tego, co akurat robię? Pracować codziennie, żyć samemu z lękami i padać wieczorem do łóżka, po sporcie, by budzić się i zasuwać do roboty. W robocie czułem ataki lęku, czasami nie byłem w stanie nic zrobić. Ale ciągle mnie tam chcieli. Szukać kogoś bliskiego? Teraz jestem tutaj, muszę szukać nowej pracy, bo to dobra podkładka do przedłużenia wizy. Nawet nie wiem, ile tu jeszcze zostanę. Mam ważny termin w lipcu, musiał bym wracać, ale czy dam radę załatwić wizę powrotną, bez której stracę tą wizę? Ile tak jeszcze mam się włóczyć po świecie? A może to takie moje życie? Może moje lęki nigdy nie znikną? Nie znam odpowiedzi na te pytania. Po prostu walczę starając się coś zmienić. Proste rzeczy sprawiają mi trudność. To trochę tak, jakbym

Deszcz

Gdzieś na północy zaczyna cyklon szaleć. Wiatr podobno do 200 km/h, czy czasami więcej. Tutaj tylko pada, to znaczy leje. Od 9 rano napadało już podobno gdzieś 75 mm. Jak tak dalej pójdzie, to do wieczora będzie 10 cm deszczu. Dzisiaj na siłownię poszedłem w klapkach, jak tu spora część robi. Potem się oczywiście przebrałem. Na paletki sporo, czy większość Azjatów w klapkach przychodzi. Tam głównie to Azjaci, ale nie wszyscy. Mam wreszcie ubezpieczenie zdrowotne, zawsze coś, przynajmniej nie muszę myśleć co by było , jakbym nogę złamał, czy coś. Trudno wyczuć z lękami, bo byłem zajęty załatwianiem tego ubezpieczenia. Nie mogłem go dostać ot tak sobie, to znaczy kupić, bo moja wiza do niczego nie pasowała. Teraz jestem po prostu zmęczony. Rano odbijałem sobie o ścianę na siłowni, to znaczy, na jednym z kortów tenisowych. Muszę trochę poćwiczyć, bo jestem cienki Bolek na tych paletkach. Nadal nie wiem, co z życiem. Ale, nigdy chyba nie wiedziałem, lęki trochę mną kierują, mimo wszystko,

Trochę nieźle pokręcony.

Pustka przychodzi i odchodzi. A może jest ona cały czas we mnie, czekając, by ja wypełnić? To tylko taki obraz, gdzieś jakaś dziura w człowieku. Od razu przychodzi mi do głowy, że to moje blokady wytwarzają pewien rodzaj próżni, a może ściskają się za bardzo, tłumią, nie potrafiąc wyjść, komunikować ze światem? Wczoraj rozmawiałem z W, z Taiwanu, miała rozmowę o pracę. Nie podobało jej się, że mało płacą, że nie wiadomo, czy ją będą sponsorować, bo ona jest na wizie wakacyjnej, no i to, że nie jest to w centrum miasta. Miała by pracować jako "junior" inżynier. Zdziwiłem się trochę, że ona taka drobna, jakoś bardzo dziewczęca, a studiowała coś tam z inżynierią. Powiedziała, że mama jej tak doradziła, ale ona nie lubi swojej pracy. "Co byś chciała robić", pytam. "Nie wiem, w tym problem", mówi. Więc tak trochę żartem, trochę na poważnie mówię, że może by rodzina, mąż, dzieci. "Tak", ożywiła się. "Rodzina, dzieci, to by mi się podobało", p

Gorsze dni.

Słabe dni, to takie, kiedy nie wiem co dalej. Czyli codziennie? Nie, to raczej takie, gdy czuję się fizycznie i psychicznie wykończony. Wczoraj poszedłem na targ, jak zwykle w niedzielę, z A, UA i innymi. Chciałem potem do biblioteki, ale nie umiałem się zebrać. Oglądałem coś tam w telewizji, przysnąłem na chwilę, coś mnie brało, jakieś choróbsko, albo może znowu silniejsze lęki. Lęki, to taka mała bariera emocjonalna, czasami niższa, czasami jak pionowa ściana, na której nie widać chwytów. Nic wtedy nie ma sensu. Myślę, że jakiś czas temu zgubiłem marzenia, albo może odstawiłem je na półkę? Nie wiem. Trudno coś planować, gdy emocje skaczą jak zające na łące, czasami ciesząc się słońcem, czasami uciekając w popłochu, pozostawiając pustkę i zamieszanie. Kupiłem sobie muffina, nawet nie wiem, jak się to po polsku nazywa, taka babeczka z czymś tam w środku. Cukier i kawa dają mi lekkiego kopa. Córka NB (narkotyk-B) chyba poważnie chora. W szpitalu od tygodnia, mają ją chyba przewozić do s

Zwierzę też człowiek, czy niewolnik też zwierzę, czy jak to było.

Dzisiaj mi się coś nic nie chce. Tak, jakby mnie jakieś przeziębienie brało, choć jest prawie 30C. Może za dużo myśli na myśli, może to klimatyzacja na siłowni, kto wie. Poczytałem sobie trochę parę blogów trafiając na stronę z narzekaniem, jak to nam źle. Myślę, że wiele narodów się w tym specjalizuje, Polacy i Niemcy są chyba na przedzie, albo może ich najlepiej znam. W momencie, gdy ktoś zaczyna pisać, że wszystkich się teraz wykorzystuje, bo niewolnictwo jeszcze gorsze niż kiedyś, a mobbing, to prawie, jakby mordowanie ludzi, wiadomo, nie całkiem, ale padały porównania do obozu koncentracyjnego. Po czymś takim przestaję takie komentarze traktować na poważnie. Wiadomo, najłatwiej się dyskutuje, jak się nie ma pojęcia, a ponarzekać, to zawsze miło. Jaka była skala niewolnictwa, w stosunku do populacji, to nikogo nie interesuje, jak i jakie niewolnicy mieli prawa. Niewolnictwo było kiedyś po prostu legalne i dobrze było, mieli chyba prawie tak źle, ci niewolnicy, jak i my mamy. 200 la

Technika i kondycja na złe dni

Tak sobie czytam notki jednej dziewczyny, która się tnie, ma myśli samobójcze i pisze, coś tam. Poza tym, to mam wrażenie, że nie dotarło do niej, że musi nad sobą pracować, a raczej ma pretensję do całego świata, to znaczy, do psychologów, czy psychiatrów, że łaskawie nie ruszą d... i jej nie wyleczą ;) Ten blog to dla mnie w pewnym sensie ostrzeżenie. Kiedyś coś tam jej napisałem, ale zauważyłem, że ona gra w "grę", w stylu, pokażę wam, jak mi jest źle i że nikt mi nie potrafi pomóc. Dlatego po przeczytaniu takiego bloga, myślę sobie, że dobrze, że walczę, bo posuwam się do przodu. W sumie, to przyzwyczaiłem się do tej walki. Walczę jak mi jest dobrze, żeby mieć technikę i kondycję na dni, jak jest mi źle. To trochę jak z medytacją, czy innymi technikami mającymi pomóc. Ludzie często zaczynają się ich uczyć w momencie stresu, gdy jest o wiele trudniej. Gdy im lepiej, to sobie odpuszczają. Narzekają przy tym, że to nic przecież nie pomaga. Może i się wymądrzam, ale czasami n

Uprzejmi, ale na dystans

Obudziłem się dzisiaj z uczuciem smutku. Przyglądałem mu się trochę, myśląc sobie "Moje emocje poszły znowu na jakieś dziwne dróżki". To trochę pomogło. Zrobiłem parę ćwiczeń i poszedłem pobiegać, choć kostka jeszcze trochę spuchnięta. Kto wie, ile ona jeszcze będzie taka opuchnięta, więc wolę chodzić biegać i coś robić, niż mieć wrażenie, że się gruby robić. Poza tym, to bieganie powoduje, że lepiej się czuję. Zanika to uczucie niepokoju, chociaż na jakiś czas. Mam pełno małych i dużych lęków. Trudno mi się czasami gdzieś wybrać samochodem, do jakiegoś nowego sklepu. To w sumie zabawne. Nie wiem, czy zawsze tak miałem, na ile unikałem takich sytuacji. Wracam codziennie do dzieciństwa, by szukać tych źródeł lęku, a równocześni staram się walczyć z teraźniejszością. Nie mam ochoty się poddawać, choć czasami ta myśl przebiega przez moją głowę. Ale równocześnie, to pomyślałem sobie, że chcę też szukać szczęścia, czyli też tego, żebym robią pewne rzeczy tak, jak sobie postanowiłe

Codzienna walka, czyli nic nowego

Zastanawiam się nad tym, jak długo tu jeszcze zostanę, w Australii. To mnie też chyba trochę nerwów kosztuje, ale ogólnie, to chyba więcej tu robię niż w Niemczech. Mam teraz samochód, jeszcze muszę klucz dorobić, bo mam tylko jeden. Mam wiele małych zadań przed sobą. Chcę jeszcze kupić deskę surfingową. Wiadomo, ktoś może powiedzieć, że chciałby mieć takie problemy, ale dla mnie jest i tak pozytywne, że nie myślę o samobójstwie. Walczę z lękami, które i tak mi przeszkadzają. Staram się je jakoś obchodzić, obserwuję je, szukam dróg, by je lepiej zrozumieć i po części zmniejszyć. Siedzę na kampusie uniwersytetu, mam tu internet. I tak mam zawsze internet, jak chcę, bo mam wbudowaną kartę telefoniczną, ale to dobra wymówka, by tu siedzieć. Gdy wracam do przeszłości, a próbuję to robić codziennie, to staram się znaleźć jakieś przyjazne otoczenie. Najczęściej są to kafejki. Kawa też mi pomaga, by zmierzyć się z tym, przed czym chyba często uciekam. Często, gdy rano się budzę, to nic nie ma

Lęk w warunkach laboratoryjnych

Wczoraj rejestrowałem samochód, to znaczy, przerejestrowywałem na mnie. Jak się ma australijskie prawo jazdy, to jest to w sumie formalność, jak wszędzie. Ale mimo wszystko czułem niepokój, czekając z numerkiem na swoją kolej. A jak facet mi na końcu powiedział, że załatwione, to nie dopytałem się, czy potwierdzenie przyjdzie pocztą. Może dlatego, że wydawało mi się, że tak powiedział. Często nie rozumiem tego australijskiego akcentu. Okazało się poza tym, że jest tylko jeden klucz do tego samochodu. Powiedziałem kobiecie, która mi go sprzedawała, żeby się dowiedziała. Odpisała mi mailem, że mogę go dać dorobić, ale to kosztuje od 60-200 AUD. Z tego co wiem, to kosztuje, razem z pilotem koło 300. W każdym razie napisałem jej, czy by się nie podzieliła kosztami, bo w sumie, to raczej się sprzedaje samochód z dwoma kluczami, a nie powiedziała, że jest tylko jeden. Skończyło się na tym, że jak jej płaciłem, to wspomniałem o tym kluczu i spytała, czy nie chcę 100 mniej, zamiast za nią goni

Uwaga krokodyl...

Ostatnio we wiadomościach było o wędkarzu, który został zabity przez krokodyla. Nie wiem do końca, czy facet był za blisko brzegu, czy wszedł do wody, bo żyłka mu się w coś zaplątała. Chyba to ostatnie, w każdym razie coś o tej żyłce mówili. Była przy tym jego żona, która pewnie niezły szok, na całe życie, przeżyła. Zapytano też od razu paru lokalnych, nawet dzieciaka, o krokodyle. Każde z nich, nawet ten dzieciak, powiedziało, że nie wolno wchodzić do wody, bo tam są krokodyle, niebezpieczne. W tej okolicy przeprowadzają pokazy dla turystów, w których krokodyl musi z wody wyskakiwać, by złapać kawałek mięsa na wędce. Tak, że widocznie krokodyli trochę tam jest. Na koniec zabili tego 4,5 metrowego zwierza. To nie po raz pierwszy, że się słyszy, że ludzie wchodzą do wody, nawet jak są tabliczki "Uwaga krokodyle" i nie przeżywają tego wejścia, bo tam rzeczywiście są krokodyle. Z drugiej strony, to nawet ciekawe, że nie wybiją tych krokodyli, choć są one niebezpieczne dla ludzi.

Trudności, by do kogoś zadzwonić

Siedzę sobie w kafejce. Już drugiej dzisiaj. Chciałem iść do biblioteki po pierwszej kawie, ale okazało się, że biblioteka w poniedziałki zamknięta. Chciałem sobie tam popisać, poza tym, to mają internet. Obudziłem się rano, gdy słońce powoli wstawało. Teraz, gdy wycięli parę drzew przed oknami widać aż do końca horyzontu. Okna nie wychodzą na wschód, ale widać, jak dzień się budzi. Nawet nie czułem niepokoju. Tu też muszę walczyć, raz wygrywam, raz przegrywam, ale staram się iść do przodu. Zauważyłem, że szukam pomocy u ludzi, gdy sam sobie nie radzę. Nie robię tego świadomie. Po prostu jest mi wtedy łatwiej. Nie myślę sobie "nie daję sobie rady, potrzebuję pomocy". A może sobie tak myślę? Wiem, że czasami zdaję sobie z tego sprawę. Czasami się poddaję i proszę kogoś o pomoc. Pewnie robię to częściej niż kiedyś. Kiedyś pewnie za to częściej uciekałem. Trudno wyczuć. W każdym razie proszę o pomocy, zamiast uciekać. Ale często zdaję sobie sprawę, że też to prowadzi do ucieczki

Kwestia perspektywy

Coś mi ten chiński nic nie idzie do przodu, ale, zawziąłem się i postanowiłem uczyć się lekcja po lekcji, a nie tylko oglądać chińskie filmy z chińsko/angielskimi napisami. Za każdym razem, jak mówili o Robinie Williams, podawali numer telefonu zaufania, albo nawet trzy numery. Tak, na wszelki wypadek. W audycji dla dzieci było o pająkach. Małych, takich z czerwoną kreską na plecach, dużych, tarantul, nawet tych z Brazylii i pluszowych. Ten z czerwoną kreską też jest podobno ostro jadowity, więc dzieci, jak widzą pająka, to mają się do niego nie zbliżać. Co kraj o obyczaj. W Polsce nie ma takich małych bestii. Zastanawiam się, jaki sobie samochód kupić. W pewnym momencie, z nostalgicznych względów zacząłem się nawet nad Volvo S60 zastanawiać, bo akurat był jeden tani. Ale na szczęście szybko go sprzedano, bo nawet nie można by było tam wygodnie deski surfingowej wsadzić ;) NB się odezwała. Przysłała mi swoje zdjęcie z córeczką i delfinami. Ładnie wyszła na tym zdjęciu, seksy. Smutno mi

I co ja tu robię?

Byłem na paletkach. W piątek i dzisiaj przed południem. Jest to inaczej zorganizowane niż w Hamburgu. To pierwsze, w piątek, było przy uniwersytecie. Płaci się 7 AUD za uczestnictwo, za każdym razem. Prowadząca mówi kto z kim ma grać. W klubie, dzisiaj, było to samo, tyle, że prowadzący chyba nie zwracał uwagi na to, kto jak gra. Przy uniwersytecie starali się w miarę siłę gry dopasować. Paletki dobrze mi chyba robią, pozwalają trochę zapomnieć o całym świecie, na chwilę. Trochę się wyszaleję i lepiej się chyba czuję. Gdy oglądam jakieś reportaże, albo czytam wywiady ze sportowcami, to mówią oni to samo. Sport pomaga im w normalnym życiu. Czują się bardziej szczęśliwi i zrównoważeni. W piątek było paru lepszych graczy, dzisiaj, może trochę jacyś lepsi, ale ogólnie, to cieniocha. Zarówno w sobotę, jak i dzisiaj, prawie, że nie było białych. W piątek dwie grubawe dziewczyny i jakiś wysportowany chłopak, dzisiaj nie za szczupła A. Azjaci też nie zawsze są szczupli, ale czasami ma się wraż

Moje życie to gra, a może labirynt

Tak sobie dzisiaj rano pomyślałem, że życie to rodzaj gry, przynajmniej moje. Jak w grze, staram się iść do przodu, omijać, czy przeskakiwać przeszkody, zbierać punkty za zrobienie jakiegoś zadania, czy je zużywać, czy tracić, jak popełniam błędy. Tyle, że tak do końca, to nie znam zasad tej gry. I właśnie przyszło mi to do głowy, że ktoś to chyba o Kafce, czy Nietzsche powiedział. A może któryś z nich to powiedział? że żyją zawieszeni pomiędzy niebem, a ziemią. Grają w grę, której zasad do końca nie znają. Ja mam może częściej wrażenie, że poruszam się w labiryncie, którego ścian nawet dokładnie nie widzę. Też napotykam na przeszkody. Jak zwał tak zwał, potykam się o lęki, czasami z nimi przegrywam, czasami wygrywam. Ale, w sumie, to może w odróżnieniu od gier komputowych, to nie wiem, jaki jest cel tej gry, co jest na końcu do osiągnięcia. Byłem pobiegać, zrobiłem parę ćwiczeń na urządzeniach w parku. Trochę ćwiczeń do paletek. Udaje mi się trochę wcześniej wstawać, ale ciągle po dzi