I co ja tu robię?

Byłem na paletkach. W piątek i dzisiaj przed południem. Jest to inaczej zorganizowane niż w Hamburgu. To pierwsze, w piątek, było przy uniwersytecie. Płaci się 7 AUD za uczestnictwo, za każdym razem. Prowadząca mówi kto z kim ma grać. W klubie, dzisiaj, było to samo, tyle, że prowadzący chyba nie zwracał uwagi na to, kto jak gra. Przy uniwersytecie starali się w miarę siłę gry dopasować.
Paletki dobrze mi chyba robią, pozwalają trochę zapomnieć o całym świecie, na chwilę. Trochę się wyszaleję i lepiej się chyba czuję. Gdy oglądam jakieś reportaże, albo czytam wywiady ze sportowcami, to mówią oni to samo. Sport pomaga im w normalnym życiu. Czują się bardziej szczęśliwi i zrównoważeni.
W piątek było paru lepszych graczy, dzisiaj, może trochę jacyś lepsi, ale ogólnie, to cieniocha. Zarówno w sobotę, jak i dzisiaj, prawie, że nie było białych. W piątek dwie grubawe dziewczyny i jakiś wysportowany chłopak, dzisiaj nie za szczupła A. Azjaci też nie zawsze są szczupli, ale czasami ma się wrażenie, że nie mają tyle sadła, przynajmniej ci na paletkach. Drogie to w sumie. Gdy pomyślę, że w Hamburgu płacę 8.50 EUR i mogę uprawiać co chcę i ile chcę i to na miesiąc. Tu płaci się za każdym razem, z 6-8 AUD, czyli jakichś 4-5 EUR. To samo ze squashem. Ale, jestem na urlopie, czy coś w tym rodzaju, więc pozwalam sobie.
Fakt, gra się piórkowymi lotkami, które są wydzielane przez prowadzącego, czy prowadzącą. Dzisiaj zmienialiśmy partnerów co 20 minut. Była tablica, na której napisano nasze imiona, tak, że wiadomo było, kto z kim na jakim polu gra. W porównaniu z tym, to w Niemczech totalny chaos, ale też i czasami kłótnie o boisko. Nie mówię tu o klubie, gdzie jest zupełnie inaczej. To znaczy, tym niemieckim klubie. W klubach jest przeważnie wystarczająco dużo boisk.

Grając dzisiaj nie ścinałem. Tak grałem sobie, próbując coś tam ćwiczyć. Ale od następnego razu zacznę może grać ostrzej, choć nie wiem, czy to ma sens, jak gra się z początkującymi, czy jak ich tam zwał. To się tu nazywa "social" badminton. Czyli, tak sobie pykają. Nawet sporo starszych osób, tak po pięćdziesiątce, czy sześćdziesiątce.

Mam wrażenie, że większość Australijek jest grubawa. Mają miłe ładne twarze, i nie są tak strasznie grube, ale ostro przy kości. Za to Azjatki są chyba raczej szczupłe. Może to kwestia genów, czy odżywiania. Może Azjatki jedzą więcej ryżu, a mniej McDonaldów, czy ciasteczek? Siostra UA też podobno tu przytyła. Ja nawet nie wiem, bo nie mam wagi, ale ostatnio też za dużo sportu nie uprawiałem.

Gdy rano się budzę, to zastanawiam się, codziennie "I co ja tu robię? I co ja robię tutaj?", jak w piosence elektrycznych gitar. W tym mieście, w tym pokoju, na tej planecie?
Niebieskie niebo. Zjadłem ciastko, wypiłem jedno cappuccino, teraz zamówiłem drugie, w kubku, czyli ma ono więcej kofeiny. Tak mi się tu dobrze siedzi, że po prostu siedzę dalej. Nawet się już jedna miła obsługa do mnie przyzwyczaiła. Ona jest szczupła, ale chyba stąd.
Coś nagle dymem czuć. Może się busz gdzieś znowu w okolicy pali. Zaczyna się unosić jakby lekka mgiełka dymu.

Staram się mieć kontakt z wewnętrznym dzieckiem, słuchać, czego chce. Myślę, że chce grać w badmintona. Możliwe też, że chętnie by się przytuliło do jakichś ciepłych piersi, ale, tego na razie nie ma i nie wiadomo kiedy będzie.

Powoli mam ochotę kupić sobie samochód. Wiem, że chcę, czy muszę kupić, jeśli chcę trochę pojeździć, ale przed tygodniem oznaczało to tylko stres, taki, w mojej głowie. Teraz, jest jakoś lepiej. Jak mówię, powoli zaczynam mieć na to ochotę i to nie tylko wpływ kawy.
Tak sobie myślę, że parę lat, z małymi przerwami na urlop, ciągle się w pracy męczyłem, bo musiałem walczyć z lękami. Więc może mi się należy lekka przerwa? Pamiętam ile musiałem wypić kawy, czy herbaty, żeby móc jakoś funkcjonować, żeby móc coś zrobić, pokonać tą barierę lęku, która mi w pracy przeszkadzała. Czasami, mimo tej kawy, czy herbaty, nie potrafiłem się za nic zabrać. Wiem, że mnie to sporo wysiłku kosztowało, w weekendy padałem często na pysk, potrzebowałem spokoju. Więc może dobrze mi zrobi taka chwila oddechu. I tak nie chodzę na plażę i nie leżę tam, może dlatego, że nie lubię. Staram się iść jakoś do przodu, codziennie pokonywać małe przeszkody. Nie udało mi się mojego wyjazdu dobrze zorganizować, powinienem był zapakować paczkę i przysłać sobie ją tutaj. Choćby taką z moją torbą do badmintona. Ale mogę jeszcze kumpla o to poprosić. Może tak zrobię. Jak się nie da tak, to jakoś inaczej.
Zawaliłem, ale to nie pierwsza i nie ostatnia rzecz, którą zawaliłem.

Jeszcze rok temu bałem się, że przyjadę tutaj i będzie mi po prostu źle. Obawiałem się, że wyląduję w czarnym dołku, z którego nie będę umiał się wydrapać. Ale tak się jakoś nie stało. Staram się nie stresować się, zostawić sobie czas, bo nikt mnie do tego nie zmusza, żebym robił niektóre rzeczy. Nie potrzebuję na siłę samochodu, mogę sobie wynająć. Gdy będę tak daleko, to wynajmę, albo kupię, poczytam coś jeszcze wcześniej na temat ubezpieczeń. Krok po kroku.
Fakt, kasę wydaję, bo tu też wszystko drogie, ale trochę kasy jeszcze mam.

Nauka Chińskiego należy do mojej walki. Mam większą motywację, bo też więcej kontaktów z Chińczykami. Chcę się na tyle nauczyć, żeby móc coś po ichnemu zagadać i coś odpowiedzieć. Zacząłem konsekwentnie przerabiać moją książkę, robić nawet ćwiczenia. Czasami napiszę też coś w moim pamiętniku po Chińsku, to też zmusza do aktywnej pracy nad językiem.
Staram się utrzymać jakiś rytm, który sobie obrałem. Ktoś mógłby powiedzieć, że będąc w Australii muszę zwiedzać, pojechać  tu, czy tam, ale ja nie mam na to ochoty. Jak coś się trafi, to się trafi, jak będę miał samochód, to wtedy może pojadę gdzieś dalej, nie tylko na surf. Ale póki co, to nie chcę sobie robić stresu bo po co, to moje wakacje, a nie czyjeś inne, moje życie. Poza tym, to nie ciekawi mnie za bardzo to, czego nie znam, krajobrazy, których nie znam. Fakt, ostatnim razem, przed rokiem, fajnie było zobaczyć las deszczowy, drzewa o średnicy pięciu, czy sześciu metrów, czy ile tego było. Kolorowe papugi też były fajne. Ale u mnie na balkonie mieszka opos, ten też jest fajny. Wiadomo, po części przemawiają przeze mnie lęki, mówiąc "nie rób tego", albo "nie rób nic". Ale mam swój plan i staram się go jakoś trzymać.

A tak na koniec, to czasami myślę sobie, że dobrze, że nie mam już myśli samobójczych. W sumie, to nawet może by było szkoda teraz umierać. Po dziesiątkach lat, gdy prawie, że codziennie myślałem o śmierci, bo tak mi było źle, to jakaś zmiana.
Czasami myślę o NB (narkotyku-B). W sumie, może też dlatego, że jest ona ładna i bardzo atrakcyjna, seksy. A, że nie mam seksu, to tak mnie może ciągnie. Ale nie ciągnie mnie tak do J, z którą też coś tam miałem. Więc do końca nie wiem.

Po wypiciu jednego cappuccino w filiżance i jednego w kubku, czyli podwójnego, dostaję powoli lekkiego kopa. B, z którym mieszkam, pojechał się wspinać, więc chata wolna, ale bez WiFi. To znaczy, mam tylko ten na swoim komputerze. Ale UA wraca niedługo, ze swoją siostrą. Z UA też coś tam kiedyś miałem, ale, to przeszłość, miło, że jest, ale to nie narkotyk. Tym, bardziej, że mężatka, jakby mi to przeszkadzało ;)

W sumie, to nastawienie na walkę jest fajne. Zawsze się coś próbuje zrobić, niezależnie od tego, co wychodzi. Mniej jest bezradności, jestem bardziej jak mysz, która próbuje się przegryźć przez ścianę, niż jak jakiś zagoniony królik. A może mi się tak tylko wydaje.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kierowani instynktami

Jesienne słońce i ciasteczka

Wesołych świąt!