Posty

Wyświetlam posty z etykietą sport

Walka i fale.

Siedzę w kafejce, bo łatwiej mi się tu pisze. Byłem najpierw na spacerze, przez lekko zamrożony i zamglony park. Wiewiórek nie widziałem, pewnie siedzą gdzieś w swoich gniazdach, nie dziwię im się. Czasami czuję więcej niepokoju, może ze względu na ilość, czy moc porannego cappuccino, albo zbyt małą ilość płynu? Byłem wczoraj w saunie, może za mało płynu wypiłem. Fakt, w saunie byłem wczoraj dwa razy, raz koło 16, między treningami, potem po 21. Ten ostatni raz to chciałem się po prostu rozgrzać, wejść tam dosłownie na minutę, ale siedziała tam znajoma Rosjanka, więc wdałem się z nią w rozmowę. Muszę przyznać, że brak ubrania wpływa na długość rozmowy. Co się będziemy czarować. Więc trochę się spociłem. Walczę codziennie, starając się odróżnić zmęczenie, to fizyczne, normalne, od tego powodowane przez lęk. Hormony sterują naszym poziomem energii, tym, czy robimy się śpiący, czy jesteśmy naładowani energią, to dopamina i adrenalina i pewnie trochę innych. Podobnie z uczuciem miłości.

Po prostu sport

Ja znowu na sporcie, po prawie tygodniowej przerwie. Oponki mi na brzuchu przybyło, wiadomo, święta. Dwie sesje sportu dzisiaj. Na pierwszej nie grałem w ogóle na punkty, więc jestem bardziej wyluzowany, bo mniej stresu było. W sumie, to chcę nauczyć się grać tak, żebym miał satysfakcję z tego, jak się poruszam i jak trafiam. Może to dziwne, ale z drugiej strony, to trochę jak strzelanie z łuku, to japońskie, czy sztuki walki. Niektórzy traktują to jako zawody, grę z przeciwnikiem, ja mam uciechę z ruchu i wiem, że mi to dobrze robi. A może sobie to tylko tak tłumaczę, żeby się nie stresować, gdy przegram? Z drugiej strony, to wiadomo, poprzeczkę można stawiać sobie dowolnie wysoko. Mistrzem świata, kraju, czy nawet miasta na pewno nie zostanę, a reszta? Jak w sztukach walki, wiadomo, można je ćwiczyć, ale gdy ktoś na odległość z karabinu chce kogoś pyknąć, to szybkość i refelks może pomóc, a nie jakaś specjalna technika. B pisze z Kanady, mają tam teraz -25 C. To już niezłe temperatur

10 kg

Piątek, wreszcie. Nie, żebym nie lubił do pracy chodzić, ale człowiek się bardziej na piątek cieszy, jak pracuje, niż jak nie pracuje. Wiem, bo nie "pracowałem" przez ponad dwa lata. Wtedy dzień jest jakiś, trudniejszy do opanowania, struktura się gubi, bo "ma się czas". W każdym razie, to jestem śpiący, normalka. Wczoraj wieczorem padałem na pysk, ale umówiłem się z Kudłatym na trening. W sumie, to wiadomo, jak się spać chce, to człowiek nie ma ochoty ruszyć się z domu, ale, jak się umówiłem, to trudno. Strzeliłem sobie filiżankę mocnej herbaty i powlokłem się, na rowerku, zimowymi prawie, wilgotnymi uliczkami. I jak zwykle, gdy zacząłem coś tam skakać, goniąc latające przedmioty, jak pies goni motyle na łące, to się obudziłem. Zmęczenie gdzieś zniknęło, a może był to wpływ herbaty? I znowu wyszło, że sport mi dobrze robi, mogę się lepiej wyluzować. Co nie znaczy, że się w nocy ze dwa razy nie obudziłem, bo w ciągu dnia dochodzę już do 3,5 kubków kawy. Wczoraj jesz

Zamiast uciekać

No właśnie. Na treningach jestem w stanie ledwie zipieć, ale robić swoje. To, że jest mi gorąco, to normalne, wiadomo. Człowiek ma ochotę przerwać, bo coś mu tak w mózgu mówi, ale stara się jakoś wytrzymać. Jak wczoraj, gdy robiłem sobie te "plank", czyli deski na płasko, na boku, potem jeszcze trochę podskoków. W czasie drugiej serii ćwiczeń zaczęło mi kapać z czoła na podłogę, ciało się trochę trzęsło, jak osika na wietrze, ale nie było to powodem, żeby przestać. Co się dzieje, w czasie walki z lękami? Robi mi się gorąco, check, trudniej mi się oddycha, check, mam ochotę przestać, też się zgadza. No, może z tą małą różnicą, że często po prostu uciekam od czegoś, co stwarza lęk. Uczucie lęku jest abstrakcyjne, to nie strach, gdy widzi się obiekt obaw. Zauważam coraz częściej, jak to działa. Po prostu robi mi się gorąco, gdy o pewnych rzeczach tylko pomyślę, jak o pisaniu mojego lękowego pamiętnika. - Jak wytrzymasz trening, kłopoty z zipieniem, gdy musisz zasuwać - myślę sob

Imbir i sport, dobre prawie na wszystko.

Moje migdały mają się lepiej, to znaczy, mam tylko jednego, który był ostatnio nieźle opuchnięty. Teraz już mnie w każdym razie nie boli, jak przełykam, choć bolało tylko przez pierwszych parę minut, gdy zaczynałem jeść. Uważam, że to uzdrowienie wydarzyło się po części dzięki obżeraniu się produktami czekoladowymi, miodem, masłem (o zgrozo), a także dzięki mocnej herbacie z imbiru. Dlatego wczoraj po treningu znowu sobie takiej strzeliłem, walnąłem jeszcze do termosu, żebym mógł sobie popijać przed zaśnięciem i jakbym się tak obudził. Nawet mogłem z tego pomysłu skorzystać, bo się obudziłem nocą, nawet parę razy. Rano, w przebłysku geniuszu sprawdziłem na wujku Googlu, czy nie aby imbir mi w tych nocnych pobudkach nie pomógł. Faktycznie. Imbir jest dobry, jak człowiek chce się trochę obudzić, pobudza całe ciało. Wiadomo, nie przebija kawy, ale tej sobie na stoliku koło łóżka nie postawiłem. Ogólnie, to co jest dobre na spanie. Na pewno nie imbir, w moim przypadku, nawet zmieszany z mi

O ile łatwiej jest biec do upadłego.

Siedzę sobie spokojnie, na krześle w kuchni. Spokojnie, nie licząc może lekkiego tiku w lewym oku i słuchawek na głowie. Założyłem je, bo muzyka jest mi za cicha, niezależnie od głośności, a nie mam ochoty na wizytę sąsiadów, czy może policji. Złożyłem ojcu NB (narkoty-B) życzenia z okazji urodzin. Składam mu tak raz na 4 lata chyba, jak mi się przypomni, to znaczy, tym razem mi jeden z tych internetowych badziajstw o tym przypomniał. W każdym razie, to dziwnie mi się zrobiło, jak mi dzisiaj odpisał, że NB do niego przyjeżdża. Słucham sobie Thunderstruck. Przedtem słuchałem trochę Buckethead, czy jak się on nazywa, też kawałka wywiadu z nim i jego psychoterapeutą, czy co to było. Nie tylko ja mam lęki. Krew przelewa mi się przez żyły. Mam czasami takie dni, że słyszę, jak ktoś mruga oczami. Może jestem też taki, że się objadłem, a dzisiaj nie poszedłem na sport? Jutro hala zamknięta, coś tam robią, hala sportowa, bo jaka inna, w czwartek też. Pójdę więc pobiegać. Coś też posłuchałem Ra

Wieczorem przychodzą duchy przeszłości

Wieczorem przychodzą duchy przeszłości. Nie wychodziłem z mieszkania, posiedziałem tylko krótko na balkonie, jak tam słońce świeciło, bo znika kiedyś tam za blokiem naprzeciwko. Wczoraj poszedłem na paletki, do klubu, spędziłem tam w sumie z 8 godzin, z przerwą na saunę i jakąś tam zupę na obiad. Poszedłem na ten sport, bo wiem, że mi wyjście z domu, poruszanie się, pooglądanie ładnych dziewczyn, dobrze robi. Instynkt. Poćwiczyłem znowu z Tajlandką, pod wieczór podenerwowałem jednego, Łamacza Rakietek, wygrywając z nim, ze dwa razy. Na moją uwagę, że dzisiaj nie złamał rakietki, odpowiedział, że już nie łamie. Za to w czasie gry powtarza, na głos oczywiście, bo nie potrafię czytać myśli: - Już mi się nie chce, już nie gram. Co wcale nie oznacza, że przestaje grać. Tłumaczy, że gdyby grał na poważnie i przegrał, to by się naprawdę złościł. Wygrał jednego seta, ja wygrałem 4. Dobrze mi to zrobiło, on uznał, że to nie jego dzień. I tak nie wie, że pewnych uderzeń nie gram, bo byłoby wtedy

Różne sauny

Za oknem słońce, to znaczy, widzę tylko kawałek niebieskiego nieba, bo mam przed domem inne bloki. Piję mocną herbatę, muszę zaraz na targ, czyli na zakupy. Najpierw czytam australijskie wiadomości, pisząc tu po polsku słuchając niemieckiego Rammsteina z radia, czy jak się ten zespół pisze. Choć nie, teraz leci "Brothers in Arms". Napisałem właśnie wiadomość do kumpelki, Tajlandki. świat jest międzynarodowy, ale nie na tyle międzynarodowy, żebym miał polskie litery na klawiaturze. Jestem jakiś obolały, bo prawie, że codziennie coś tam robię. Wczoraj tylko godzinę, bo padłem na pysk, to znaczy, wolałem przerwać, by móc dzisiaj coś robić. Potem sauna. W różnych krajach też ona różna. W Szwecji jest się na golasa, bez ręcznika nawet, w Niemczech, na golasa, ale bez ręcznika ani rusz, tak, żeby pot był przez niego filtrowany, o ile dojdzie do desek. W Australii i na Białorusi, także w Maroko, trzeba mieć kostium kąpielowy, albo jakieś inne gatki na sobie. Nic to, nie chce mi się

Samotność, czasami nie taka zła.

No i niedziela mi przeleciała, spędziłem ją oglądając YT, leżąc sobie na łóżku. Nawet nie dostałem bólu głowy, może to dlatego, że napiłem się herbaty, a może już nie mam odwyku od kawy. Postanowiłem sobie, że od dzisiaj już "mogę" pić kawę, ale wolałem się jakoś napić 3 letniej herbaty, niż zrobić sobie kawy. Herbata ma na mnie chyba lepsze działanie. Jest wieczór, jem kawałek makowca, popijając herbatą z mięty. To znaczy, zalewałem torebkę już teraz chyba ze trzeci raz. Nie ze względu na oszczędność, ale widziałem, że Bl tak robi, a poza tym, to nie chcę pić na noc mocnej mięty. Bl jest jeszcze na wschodzie, pewnie spotkamy się jutro, krótko, potem leci Ona do Kanady. Miałem dzisiaj parę sukcesów, która dla niektórych ludzi mogą wydać się śmieszne. Wyrzuciłem na przykład stary czajnik do gotowania wody. Jak mnie w zeszłym roku nie było, to ktoś kupił nowy, sprawdziłem, nie działał. Stał tak, od ponad pół roku, ja go chciałem naprawić. Dzisiaj spróbowałem. Rozkręciłem. Wycho

Za oknem deszcz

Czas płynie. Bl wpadła na moment, było miło. żeby mi nie było smutno, to napisałem do NB (narkotyk-B), bo nie odzywała się od prawie, że miesiąca. Ostatnio, jak pytałem się co u Niej, to miała iść na jakiś zabieg do szpitala. Nie odpisała, wtedy. Więc piszę, że coś zniknęła z radaru, nie odpowiadając mi. Posłała zdjęcie na którym widać, że jednak odpisała. Tak to jest, jak człowiek posługuje się SMSem. Przeważnie dochodzą one, czasami nie, choć dostaje się  potwierdzenie, że niby doszły. Za oknem pada, ale rano udało mi się suchą nogą dojechać do roboty. Wczoraj udało mi się zrobić parę "obowiązkowych" rzeczy z mojej listy. Zauważyłem, że w to  uczucie niepokoju, ściskanie w żołądku i wrażenie, że się duszę, powoduje, że za niektóre rzeczy się nie biorę. Kiedyś może była to intuicja, gdy starałem się nie zwracać na siebie uwagi w domu, żeby nie oberwać. Teraz jest to zbędne przyzwyczajenie. Nic mi się nie dzieje, a duszę się trochę. Takie życie. Myślę, że codzienna medytacja

Niedzielny ból głowy

W niedzielę padałem coś na pysk, jak to w niedzielę. Odsypiałem trochę, albo oglądałem jakieś reportaże na YT, większość o Korei Północnej. Koło 15, czy jakoś tak, zaczęła mnie głowa boleć. Może od wylegiwania się na łóżku, a może od czegoś innego. Postanowiłem w niedzielę nie pić kawy, więc podejrzenie było, że to też z tego powodu. Sprawdziłem w internecie. No właśnie, na pierwszym miejscu, jako efekt głodu kofeinowego podany jest ból głowy, szczególnie w weekendy, bo wtedy czasami pija się mniej kawy niż w ciągu tygodnia, siedząc w robocie. Taki ból głowy, zbliżony do migreny, gdzie czuje się lekkie mdłości. Nie napiłem się kawy, ale poszedłem zamiast tego na spacer, do pobliskiego dużego parku. Przebiegłem się nawet koło 200 metrów. Ból głowy jakoś powoli zniknął. To nie pierwszy raz, że czuję ból głowy w weekend, bo w ciągu tygodnia go nie mam. Bieganie pomaga, spacer najwidoczniej też. Nie mogłem wczoraj iść pobiegać, bo po pierwsze, to chciałem dać mięśniom odpocząć, a po drugie

Akurat jest ładnie

NB (Narkotyk-B) odpisała na mojego smsa. Teraz mi przyszło do głowy, że uzależnienie od Niej zmieniło się. Od kokainy przesunęło się może w kierunku marihuany, czyli marychy. Tak sobie to wyobrażam, bo nigdy kokainy nie próbowałem. - Po co mi to - pomyślałem sobie, gdy pomyślałem o Niej. - To jeszcze dodatkowy faktor zamieszania w moim życiu. Myślę, że w pewnym sensie łatwiej jest człowiekowi żyć, gdy nie ma zbyt wiele wolności, to znaczy, nie chodzi mi o ograniczenia związane z lękami, o które się potykam. Raczej, o takie życie zgodnie z instynktem. Rodzina, wtedy dzieci, wtedy trzeba dbać i pracować po części dla dzieci, można sobie pomarzyć o innych krajach, ale raczej się tam nie pojedzie. - No bo mam dzieci, nie mogę wyjechać do innego kraju - można wtedy usłyszeć. Mam kumpla, który ma trójkę dzieci i pojechał żyć, na jakiś czas, do Australii. - Dzieciaki się angielskiego poduczą - powiedział mi. Tyle, że on jest w miarę zaradny. Blondi posłała mi zdjęcie. Plaster na głowie. Cielą

Burza w szklance wody

Ka, taka Japonka, gra od lat z Ax. Nawet wygrywają na wielu turniejach, najczęściej w najniższej klasie, to znaczy trzeciej, bo przeważnie są trzy, ale mimo wszystko. Z tym, że Ka teraz zaczęła wygrywać, grając sama, w drugiej klasie. -- Masz teraz dwie noce, żeby się móc zastanowić dlaczego przegraliśmy na ostatnim turnieju - napisał jej Ax, przed dwoma tygodniami. Ax uważa, że Ka się nie stara, bo przecież powinni byli dużo lepiej grać. - Zobacz co on mi napisał -- pisze do mnie Ona, czyli Ka. Mnie to akurat niespecjalnie obchodzi, ale to trochę jak oglądanie jakiegoś serialu. - Na następnym turnieju znowu wygracie - mówię Ka. I rzeczywiście, tydzień temu znowu wygrali. Pojechali na turniej jakichś 300 kilometrów w jedną stronę. Przedwczoraj znowu wiadomość - Jestem na turnieju, w Wiewiórkowie Dolnym - pisze mi Ka. - Ax pojechał już do domu, nawet się nie pożegnał -- pisze dalej. Ano, przegrali znowu. Co najlepsze, albo najgorsze, to Ka wygrała drugą klasę, bo grała następnego dnia,

Cielaczek

Za oknem robi się chłodno, przez drzwi balkonu dociera miła bryza. Siedzę w kuchni przy zgaszonym świetle, w lekkim półmroku, bo dnie coraz dłuższe, tym bardziej tu na północy. Wiadomo, to nie to samo co kraje skandynawskie, ale jednak trochę północ. B dostała pracę, na farmie, biologicznej w dodatku. - Cielaczek się zgubił - napisała mi w jednej z wiadomości. - Szukamy go, w deszczu. - Co? - pytam - Coś go porwało, czy coś? - Był nowo narodzony, nocą. Tu jest w pobliżu potok, może do niego wpadł. Szkoda mi się zrobiło takiego zwierzaka, nawet nie wiem dlaczego, przecież go nigdy nawet nie widziałem. Dzisiaj po południu przyszła wiadomość - Cielak się znalazł, był gdzieś tam z tyłu. Cały i zdrowy. Nie wiem, co to znaczy "gdzieś tam z tyłu", ale B nie lubi się rozpisywać. Pewnie jak kiedy będziemy gadać przez telefon, to mi opowie. Przesunięcie czasowe robi swoje, czas wolny jest zdesynchronizowany. W niedzielę napisałem SMSa do NB (narkotyk-B). W sumie, to pytałem o jej psa,

Granice bólu i dołki

Wiadomo, każdy odczuwa ból inaczej, bo jest to coś subiektywnego. Jak się uprawia sport, to gdy człowiek jest napompowany adrenaliną, to często nie czuje bólu, w momencie kontuzji, albo potrafi go zignorować. To nierzadki widok, gdy ludzie "potejpowani", czyli z różnymi bandażami sportowymi dalej nadwyrężają swoje stawy, czy mięśnie. Czasami robi się to do momentu, gdy się po prostu nie da, bo organizm jakoś tam zdroworozsądkowo blokuje daną część, albo ból jest tak przenikliwy, że trzeba sobie odpuścić. To znaczy, sygnał bóli dociera nawet do tej oszołomionej głowy. Ja sam nieraz jakoś jeszcze walczyłem na zawodach, raz ze złamanym obojczykiem i łokciem, innym razem z zerwanym jakimś tam wiązadłem. Stephen Fry opowiadał o jakimś wojskowym, który rzucił się pod ciężarówkę, bo nie mógł wytrzymać tego wewnętrznego bólu, ciemnej depresji, czy stanów lękowych. Potem leżąc połamany w szpitalnym łóżku powiedział -- taki ból jest łatwiejszy do wytrzymanie, niż ten w głowie. Potrafię

Niskie bariery

Ludzie śmierdzą, chrząkają, gadają, czyli przeszkadzają mi tym. Czuję się może trochę jak ten jeden wariat z filmu K-Pax, który chodził z kąta w kąt powtarzając, że ludzie śmierdzą. Fakt, ja nie mówię tego na głos i nie zawsze mi to wszystko przeszkadza, ale czasami jestem wrażliwy na siorbanie, czy zapach jakichś szprotek w oleju, czy co tam kto jadł. Ciekawe jaka część populacji używa nitki do zębów. Trudno powiedzieć, a nie chce mi się sprawdzać. Japończycy podobno nie używają dezodorantów, za to kąpią się częściej. Nie wiem czy to prawda. Oglądałem jeden film dokumentarny w którym były między innymi mowa o portugalskich podróżnikach, uważanych przez Japończyków za barbarzyńców. Z tego chociażby powodu, że w Europie kąpiel nie była tak popularna, tak ze 300 lat temu. Japończycy zażywali jej dosyć często, taka już ich tradycja. Nie wiem, jak jest z myciem zębów u nich. Wczoraj zamiast iść na sport usiadłem sobie na łóżku w półmroku, słuchając spokojnej muzyki. To trochę jak balsam dl

Mysz

SIedzę w kafejce klubu sportowego. Z głośników muzyka hiszpańska, czy jakaś, nie to pop. Jeden z trenerów ogląda mecz na tablecie. Na kanapie dwie dziewczyny, dyskutują i dyskutują. Widzę, że jedna z nich się popłakała. Pewnie chodzi o jakąś miłość, czy coś, choć oczywiście nie wiem. Mnie trochę ramię boli, ale to nie powód, żeby nie iść na drugą część paletek. Trochę sobie pewnie poodbijam o ścianę, trochę pobiegam, poćwiczę kroki. Jaka byłaby alternatywa, iść do domu i objadać się, oglądając coś tam na YT? Dzisiaj udało mi się nawet wstać dosyć wcześnie, może dlatego, że wczoraj padłem na pysk. Tyle rzeczy mam do zrobienia, obserwuję jak coś zimnego zamyka się na moich mięśniach brzucha, gdy tylko o tych rzeczach pomyślę. Dlatego wolę siedzieć tutaj, popatrzeć na ładne, wysportowane dziewczyny, albo choćby ładne. No właśnie, może uda mi się nauczyć przenosić moją umiejętność wyluzowania się w czasie porannej medytacji na takie momenty lęku, przyszło mi do głowy. Muszę nad tym popraco

Lęki, a ból głowy

W niedzielę, czyli wczoraj, miałem jakiś zmarnowany dzień. Fakt, przynajmniej się wyspałem, ale za to nic konkretnego nie zrobiłem. Oglądałem coś tam na internecie, zaległe mecze, potem zaczęła mnie głowa boleć. W ostatnią niedzielę też mnie głowa bolała. W ciągu tygodnia mi się to nie zdarza, ból głowy. Poszedłem więc pobiegać i coś tam poćwiczyć. Już w czasie biegu zaczęło mi przechodzić. Gdy wróciłem po godzinie do domu, to po bólu głowy nie było prawie, że śladu. Nadal mnie afty męczą, co jest świadectwem stresu, albo niedospania. Czym się tak stresuję? Całe życie się stresuję, zawsze się coś tam znajdzie, ale trudno powiedzieć czym dokładnie. Poukładanego życia to raczej nie mam. Jak szedłem pobiegać to spotkałem sąsiada, wysiadał ze swojego dużego, czarnego mercedesa. - Co słychać Di? - zapytałem. - Nic nowego - mówi - jakoś się ciągnie. Mówię mu, że szajba mi odbija, jak cały dzień siedzę w domu. Czyli, wiadomo, sąsiedzka pogawędka. On mi na to, że jemu jego ćwiczenia, czy co to

Emocje i logika, po raz któryś.

Praca, po pracy przeważnie paletki, albo ścianka, pomiędzy siedzenie na internecie, czytanie wiadomości i oglądanie głupot. To w sumie prostsze, niż nie robienie niczego, to znaczy, próby robienia czegoś, gdy lęki duszą. W pracy nawet jakoś da się wytrzymać. Wczoraj było za to ciekawiej, w domu, bo oddawałem lodówkę za darmo, bo mam jeszcze jedną. Zabierałem się za to ogłoszenie, ale wziąłem wreszcie. Może dlatego, że Blondi, kumpelka, potrafiła w ciągu paru godzin wyczyścić swoją motorynkę i wrzucić ją w internet. Ja bym pewnie tygodni na to potrzebował. W każdym razie, to wrzuciłem, prawie, że zapomniałem. Jak godzinie czy dwóch spojrzałem, to zgłosiło się chyba z 8 osób. Jedna z nich miała wpaść za godzinę. To było w sumie zabawne, obserwowanie, jak się moja głowa niepokoi, moje emocje. Siedziałem sobie na fotelu przy biurku, chyba jedynym wygodnym krześle w całym domu i czekałem. Nawet już buty założyłem. Czułem drobniutkie igiełki na skórze. Niepokój. Nie przejmowałem się tym za b

Obserwacje lęków, ciąg dalszy.

No i jakoś to idzie. Pracuję, uprawiam ekscesywnie sport, znaczy się, paletki. Mam jakieś pajączki w oczach, to może od kawy, której za dużo piję. Mają tu automat, z dosyć dobrymi kawami, więc piję tego sporo. Zauważyłem, że moje podejście do lęków trochę się zmieniło. Być może, że przyczyniła się też do tego praca nad nimi. Staram się nie zapominać, żeby głęboko oddychać, gdy jestem zestresowany. Oczywiście, nie zawsze mi to wychodzi. Czasami zrobię, czy palnę coś głupiego, choć ostatnio udało mi się załatwić parę rzeczy, przez telefon nawet. -- Ch.j z tym -- myślę sobie, gdy mnie coś stresuje, to co mam zrobić. -- Co się tym k..a tak przejmujesz. Czasami siedzę w kafejce i jem obiad czując niepokój. Wiem, że jest on raczej bezobiektowy, bo nic mi tu nie zagraża. To po prostu wyuczona reakcja, jak u komandosa, czy jakiegoś oszołoma. Jestem przygotowany na atak, to znaczy, jakaś część mojego mózgu. Dzisiaj byłem w stołówce studenckiej i tego nie miałem. No właśnie, dlatego się to cieka