Cielaczek

Za oknem robi się chłodno, przez drzwi balkonu dociera miła bryza. Siedzę w kuchni przy zgaszonym świetle, w lekkim półmroku, bo dnie coraz dłuższe, tym bardziej tu na północy. Wiadomo, to nie to samo co kraje skandynawskie, ale jednak trochę północ.
B dostała pracę, na farmie, biologicznej w dodatku.
- Cielaczek się zgubił - napisała mi w jednej z wiadomości. - Szukamy go, w deszczu.
- Co? - pytam - Coś go porwało, czy coś?
- Był nowo narodzony, nocą. Tu jest w pobliżu potok, może do niego wpadł.
Szkoda mi się zrobiło takiego zwierzaka, nawet nie wiem dlaczego, przecież go nigdy nawet nie widziałem.
Dzisiaj po południu przyszła wiadomość - Cielak się znalazł, był gdzieś tam z tyłu. Cały i zdrowy.
Nie wiem, co to znaczy "gdzieś tam z tyłu", ale B nie lubi się rozpisywać. Pewnie jak kiedy będziemy gadać przez telefon, to mi opowie. Przesunięcie czasowe robi swoje, czas wolny jest zdesynchronizowany.

W niedzielę napisałem SMSa do NB (narkotyk-B). W sumie, to pytałem o jej psa, wielkie bydle w przyszłości, ale jeszcze młode. Zastanawiałem się kiedy się odezwie. Odezwała się dzisiaj. Nie wiem, czy mi serce mocniej zabiło, bo akurat byłem na jakiś zebraniu. Napisała, że zbierała się żeby do mnie zadzwonić i coś tam o planach wakacyjnych i chorobach. Pewnie jutro odpiszę, że łatwiej mnie złapać na Whatsapp.
Nie wiem, czy mam ochotę z Nią rozmawiać. W każdym razie, gdy dzisiaj zapadłem w drzemkę, w domu, zamiast iść do pracy, to przyśniła mi się. Jako nimfa wodna. Chociaż, gdy teraz o tym pomyślę, to pewnie bardziej jak wydra, bo goniła za rybami. Tak to jest, jak człowiek zasypia po południu zamiast iść na trening.
Na ten ostatni nie poszedłem, bo mnie ramię boli. To znaczy, chyba się przez ten ból w nocy budzę, choć nie wiem. Więc sobie jeden dzień odpuszczę.

Wpadłem na nowy pomysł jak tu coś robić z moimi lękami i listą rzeczy do zrobienia. I tak sobie skróciłem czas codziennego pisania pamiętnika do 10 minut.
Co to zrobić z problemem, z którym sobie człowiek nie umie poradzić, czy trudno mu to idzie, to dla mnie to robienie rzeczy z listy. Jak na przykład podarowanie komuś zamrażarki, czy sprzedanie, oddanie jakichś tam opon samochodowych.
Dzielę ten problem na takie kawałki, jakie jestem w stanie praktycznie ugryźć. Doszedłem do wniosku, że lepiej jak się nimi 5 minut dziennie będę zajmował niż wcale. 5 minut dziennie, to 30 minut w tygodniu, lepsze to niż nic, a moja głowa uczy się, że nic się jej nie dzieje. Łatwiej mi niepokój przez 5 minut zwalczać, praktycznie mówiąc, niż przez dłuższy czas. A nawet jak się nie będę umiał zabrać za to, to postanowiłem po prostu przez 5 minut siedzieć i wizualizować sobie to, co mam zrobić.
Niektórzy ludzie mają problem żeby przebiec 5 kilometrów. Dla mnie to pestka, choć oczywiście, zależy to od tempa. Wysiedzieć 5 minut w domu robiąc niektóre rzeczy które muszę zrobić, to jak maraton, za który nie umiem się zabrać.
Maraton kiedyś biegłem, to męczące, muszę przyznać, ale dużo przyjemniejsze od tej mojej listy rzeczy do zrobienia. Dla mnie.

Komentarze

  1. Coś pięknego machnąć sobie drzemkę zamiast iść do pracy :D pewnie w takiej sytuacji, jak bym się obudziła nie miałabym już do czego wracać.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ha, aż się zdziwiłem :P Nie do pracy, ale na trening nie poszedłem, co teraz po cichu skorygowałem ;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Kierowani instynktami

Jesienne słońce i ciasteczka

Wesołych świąt!