Posty

Wyświetlanie postów z lipiec, 2013

Iść dalej

Chłodno tu w cieniu. Za szybę pewnie będę musiał zapłacić, to znaczy, za wymianę, bo naprawić się nie da. To w sumie dobre ćwiczenie, podzwonić po warsztatach, pojechać, obgadać. Wczoraj ścianka z B, jakoś poszło. Jak zapłacę, to będę się tylko denerwował, że się tak przejmowałem. Ostatnio mam trochę podejście "jutro może mnie już nie będzie". Nie przesadzam z tym, bo może jeszcze pożyję z 20 lat, trzeba jakoś wypośrodkować. Przydała by się jakaś dziewczyna do przytulenia. Gdy czułem zdenerwowanie, to starałem się łączyć z sobą samym, z tym, który przeżył tyle stresu i którego lęki wychodzą. To chyba naprawdę pomaga, takie mam wrażenie. Lęki powodują u mnie zmęczenie. Wtedy robię się jakiś ociężały i ciężki. Jem, ale tak, jakbym nic nie zjadł, tak, jakby moje ciało nie należało do mnie. Dlatego staram się nie objadać, choć czasami o tym zapominam. Z prawej strony mam las, czy park, nie wiem nawet , jaki jest on duży. W sumie, to nie park, bo nie da się przejść w poprzek, bo d

Depresyjne reakcje na problemy

Pojechałem dzisiaj na surf. W sumie, to nie złapałem żadnej fali, to znaczy, tak naprawdę, bo jakieś tam z pianą łapałem, przynajmniej jedną. Trudno było złapać, przynajmniej mnie, bo albo były dosyć duże, jak na mnie, a jak się już zdecydowałem, to miałem przed sobą z dziesięć, czy piętnaście osób, które musiał bym jakoś wyminąć, tak mi się wydawało. Nawet nie chodzi o wyminięcie, ale pomyślałem, że jakbym poleciał, to ktoś mógłby deską ode mnie oberwać. A taka deska ma dosyć ostre miecze. W każdym razie wylazłem po ponad godzinie z wody i przyglądałem się surfującym, a było ich chyba na obydwu połączonych plażach na pewno z sześćdziesięciu. Zajadałem do tego "fish and chips", czyli rybę z frytkami.  Tam, na wybrzeżu, to lato, tutaj, na kampusie, to prawie jesień. Dobra, olałem to, bo i tak jeszcze chciałem się dzisiaj wspinać w hali z B. Ale postanowiłem kupić klucz do namiotu na dachu. Mam na dachu samochodu namiot. Rozłożony oczywiście ;) Wiadomo, taki składany, śpi się c

Czym różni się grypa od samobójstwa?

Nie przepadam za ezoteryką, nawet trudno powiedzieć dlaczego. Może dlatego, że zrobiłem się zbyt analityczny, zbyt cyniczny, a może też za dużo się tym interesowałem. Pewnie wszystko na raz. Moje ulubione miejsce na placu jest zajęte, ale, może tam pójdę, bo mi się niewygodnie na tej ławce siedzi, jak siedzę ze skrzyżowanymi nogami. Moje życie, to walka. Taka po prostu. Jakby trochę w dżungli, gdzie trzeba na wiele rzeczy zwracać uwagę i wiele rzeczy samych nie przychodzi. Gdy mi ktoś powie, czemu tak walczysz, siądź, wsłuchaj się w siebie, tam znajdziesz prawdę, to dziwnie mi się robi. Pewnie ta "prawda" mnie próbuje odepchnąć, albo coś. Nie wiem dlaczego, ale czasami mam wrażenie, że jestem w średniowieczu, gdy słyszę niektóre poglądy, albo widzę jak się ludzie zachowują. Ale w sumie, to czasami myślę jak Sheldon z BBT, jestem wśród małp, tyle, że w odróżnieniu od Sheldona, też uważam się za małpę ;) Kiedyś świat był prosty, byli bogowie, którzy powodowali burze, czy wojny,

Próby surfowania... Miej marzenia, jakbyś miał żyć wiecznie.

I znowu siedzę w kafejce. Nie posurfowałem za bardzo, bo mi fale nie pasowały, to znaczy, były większe niż moje umiejętności, ale fajnie było się w wodzie popluskać, próbując je złapać. Poza tym, to nie moja deska i nie chcę pierwszego dnia przesadzać i ją może połamać, czy coś. Powoli mi się podoba, tak sobie jeździć, trochę więcej luzu mieć, może też w głowie. Gdy rano pomyślę, że jadę surfować, to mi się łatwiej wstaje. Sport zawsze dodawał mi ochoty do robienia rzeczy. Tą kafejkę za pół godzina zamykają. Jadę potem do domu, to ponad godzina drogi, bo tu się strasznie trzeba wlec. W Niemczech, to średnia na autostradzie, to tak między 140 i 150, a tutaj, to chyba z 90, bo raz jest 80, a najwyższa dopuszczalna szybkość, to 110 km/h i wszyscy się tego trzymają, na to wygląda. No, może z jakimiś wyjątkami. Jeździ się jednak dużo bardziej na luzie niż w Niemczech, czy w Polsce, nie ma takiej walki na drogach i pokazywania, kto jest samcem, czy samicą Alfa. W Niemczech to jeszcze ujdzie,

Czekanie na deskę

Obraz
Usiadłem sobie tu w kącie i zimno tu za cholerę, musiałem się przesiąść. Wczoraj nad morzem. Kiedyś by mnie strasznie ciągnęło do surfowania, ale teraz jakoś niespecjalnie. W sumie, to chciałem kupić deskę, ale zadzwoniłem do UA i ona mi kogoś zorganizowała, od kogo mogę pożyczyć, tyle, że ta dziewczyna jedzie gdzieś dzisiaj i ma mi posłać smsa z adresem jej kumpelki, czy chłopaka, gdzie się mam z nią spotkać. Rozmawiałem z nią wczoraj przez telefon. Dzwoniła z samochodu, bo jej zostawiłem wiadomość. Ciągle mi trudno tych Australijczyków zrozumieć, nawet B, u którego mieszkam, to znaczy, płacę mu tygodniowo. Idę się dzisiaj wspinać z B, do hali. Przedtem ta deska, czekam na adres. Jestem tutaj rowerem, ale potem pojadę do domu i dalej samochodem. Ale kurcze zmarzłem. Już dawno mi tak zimno nie było. Tu poniżej 10C, nocą, teraz, to chyba ze 12C w cieniu, temu siedzę na tarasie, tej części ze ściankami z folii, ale ptaszyska tu i tak wlatują. Nikt ich specjalnie chyba nie przepędza, ludz

Gdzie jest się na koniec, w sumie...

Siedzę w kafejce. Za oknem mokro. Zostawiłem samochód trochę daleko, gdzie może nie ma takich kłopotów z parkowaniem. Potem przyjechałem tu rowerem. Można tu rower na pół godziny wynająć. Kosztuje to 11 AUD na tydzień. Jedyny problem, to kask, bo trzeba go mieć na głowie, jak się jeździ. Wrzuciłbym parę zdjęć do galerii, ale mam przeważnie takie powolne połączenie, albo mało czasu, że mi się odechciewa. Dalej szukamy z UA sposobu na jakieś dowody, że jestem związany z Australią. Założyłem sobie już konto, jestem członkiem w paru klubach sportowych ;) Wynająłem samochód. Dobrze, że to automatyk, bo inaczej, to by mi się zupełnie pomieszało. Z moją świetną orientacją w przestrzeni cieszę się, że mam GPSa, czy jak to się nazywa. Czyli system nawigacyjny, za który płacę osobno, ale jest warto. Nie doczytałem i zamiast samochodu, który chciałem wypożyczyłem inny, taki z namiotem na dachu, a ja chciałem z rozkładanymi siedzeniami. Ale, może na dachu też się da spać? Ciekawe. A może da się si

Codziennie rano

Siedzę jak zwykle w kafejce. W domu chyba mi trudno pisać, możliwe, że mnie ściany trochę przygniatają, czy coś. Wiadomo, dom nie był nigdy bezpiecznym miejscem. Umiałem coś robić w domu, gdy wskakiwałem niejako w ten inny świat, czy jakby inny. Od jakiegoś czasu próbuję połączyć te światy, to znaczy, nie uciekać w jeden, gdy w drugim coś nie wychodzi. Już mój terapeuta próbował coś z moim smutkiem zrobić, bo uważał, że może przez to lepiej będzie z lękiem. Lęk się wtedy nie zmniejszył. Ludzie często próbują tego, co znają, taka natura ludzka, czasami trudno abstrahować. Zauważyłem, że lęk się trochę zmniejsza, gdy mam kontakt z wewnętrznym dzieckiem, czyli wspomnieniami z przeszłości. Zgodnie z teorią, że "amygdala" zapomniała ze względu na stres tego połączenia "lęk" i "powód lęku". Dlatego zaczyna reagować lękiem na mało adekwatne bodźce, ale może zbliżone do tych, które kiedyś lęk, czy strach wywoływały. W sumie, to chodzi o wyuczone procesy, a nie o g

Krok po kroku

I siedzę znowu w kafejce. Złożyłem podanie o przedłużenie wizy, ciekawe, co z tego wyniknie. W każdym razie szukam metody, żeby wyjść z jakiejś ospałości umysłowej, która mnie ostatnio ogarnęła, a może już parę lat temu? Lęki, duszą mnie trochę, szczególnie dusiły przed składaniem tego podania. Teraz, normalny niepokój. Trochę mi się śmiać chce, gdy ktoś mi pisze, żeby odczekać. Ale tak to jest z dobrymi radami, jak to jedna znana psycholog powiedziała, najczęściej są to projekcje własnych przeżyć. Nie mówię tu o fachowych radach, bo one są częściej zobiektywizowane. Nie mówię też, że każda rada jest zła, czy coś. Mało kto się waży, żeby komuś polecić jakiś antybiotyk, czyli brać niejako częściową odpowiedzialność za leczenie, a w sprawach emocjonalnych, nawet tych chorobowych, to każdy się zna. Może przesadzam, ale takie często odnoszę wrażenie, a może mi się wydaje, może jestem przewrażliwiony. I tak nie wiem, co dalej z życiem. Może wynajmę w przyszłym tygodniu jakiś samochód, kupię

Lęki i plan B, czy jakiś tam

Mój ojciec ma Alzheimera. W sumie, to chyba nic nowego dla mnie, ale trochę mnie to jednak zaszokowało. Człowiek, który mi groził, że mnie zatłucze jak psa, a mimo wszystko czuję coś do niego. Gdy jego żona powiedziała, że rozmawiali o mnie, to zrobiło mi się jakoś milej. Rozmawiałem z nią, potem z ojcem, ale nie była to płynna rozmowa, z nim, była jakaś urywana i skończyła się jakoś, tak jakby w pół zdania. "Ma lepsze i gorsze dni", stwierdziła jego żona. "To też zależy od pogody". Wiem, napisałem jakoś automatycznie "ojciec", zamiast "stary" ;) Słucham sobie Vanessy Mae. Człowiek, który mi groził, że mnie zatłucze, jest chory. Jest na drugim końcu świata. Z jednej strony mi go żal, jak każdego człowieka, czy zwierzęcia, chorego, z którym bym się zetknął, z drugiej strony czuję jakąś wewnętrzną, jakby ulgę. Tak, jakby moje podświadome lęki cieszyły się z tego, że on jest daleko i że jest w miarę obłożnie chory. że nie zjawi się nagle w drzwiach,

Pomieszane uczucia

Czuję niepokój, od rana. Teraz włączyłem sobie Vanessę Mae, na słuchawkach, bo siedzę przy stoliku jednego z kampusów uniwersytetu Griffith. Od razu mi jakoś lepiej. świeci słońce, ale jest chłodno, tak, że mam na sobie lekkiego flisa. "Destiny", to taki szybszy kawałek. Tu jest sporo Australijek, ale też parę Azjatek. Te ostatnie są jakoś szczuplejsze, choć nie każda. Australijki, czasami dosyć gruszkowate, ano, takie życie, ale wiadomo, nie wszystkie. W sumie, to może nie powinienem takich rzeczy tu pisać, ale, tak to widzę. Wiadomo, te, które się wspinają, to raczej są szczupłe. Lubię "Storm" z czterech pór roku, w wykonaniu V.Mae. Wiadomo, to wersja raczej taka bardziej techno, czy coś, beatowa, ale mnie się ona podoba, ze względu na wiolinistkę, co się będziemy czarować. Na mieście są pod ziemią, pod sklepami, spore hale, centra posiłkowe. Siedzi się w środku, przy stolikach, a wkoło pełno różnych stoisk z jedzeniem czy to indyjskim, czy chińskim, czy jakimiś s

Jakby na chwilę na stałe.

Tak tu siedzę w tym Starbucku. W sumie, to tyle się dowiedziałem o wizie, że mam prawo do pozostania tutaj, a jak wyjadę, to muszę się starać o ponowny wjazd. Tyle przynajmniej się dowiedziałem, na tym całym wyjeździe. No, może oprócz tego, że w hali potrafię robić niektóre 8-, a tutaj nie dałem rady zrobić jednej z tych 6+, to znaczy, czysto przejść, męczyłem się w jednym miejscu strasznie. Fakt, to była szczelina, w którą trzeba wtykać dłonie do połowy, bo więcej nie wejdzie i klinować. Na drugi dzień wychodziło mi lepiej. W sumie, to zamieszanie w skałkach było spore. W sobotę dwóch facetów i 5 dziewczyn/kobiet. W niedzielę się podzieliliśmy. Ale było nadal dwóch facetów w grupie, tyle, że tym razem 6 kobiet. Z tego wszystkiego zapomniałem mojego śpiwora w lesie. Bo przyjechałem jednym samochodem, spałem sam w namiocie w lesie koło parkingu. Namiot miałem z drugiego samochodu, a wracałem trzecim. Jedna z nich była całkiem fajna, alt trochę jakby dzika. Pracuje jako woluntariuszka w

Rozgrywki, gonitwy i myśli

Poszedłem dzisiaj na kawę z UA, to znaczy, odebrała mnie. Najpierw musiała krótko zrobić coś z pracy, ale potem siedliśmy w kafejce z jej ulubioną kawą. Kawał była w miarę dobra, chociaż, jak się tutaj "cappuccino tall" pije, to i tak nie wiadomo za dobrze, co to za kawa, czy taka super, bo tyle mleka. Wzięliśmy po łyku, a UA do mnie "pewnie nie pamiętasz, ale przerwałeś mi w niedzielę, w połowie zdania i uważam, że to było bardzo niegrzeczne". W sumie, to nie pamiętałem. "Tak sobie myślałem", powiedziała. Przypomniałem sobie. Ona zaczęła wtedy mówić o wypadku motocyklowym, o szczegółach, to jej powiedziałem, po angielsku, że mnie nie interesuje to, co mówi, chodziło mi,  o te detale. Nie wiem już nawet dokładnie, co powiedziałem. A UA dalej, "od niedzieli mi to po głowie chodziło". A dzisiaj piątek. Ona, taka wielka luzaczka, która nie pamięta, kiedy coś ostatnio prasowała ;) Przeprosiłem ją, bo co miałem zrobić. A ona mnie trochę pouczyła, że m

Z wczoraj

Siedzę znowu w kafejce. Ciekawe, czy uda mi się tą wizę przedłużyć, o rok. Wtedy mógłbym tu na jaki rok przyjechać, tak sobie myślę, popisać trochę, czy cholera wie co. Nie wyprowadzać się z Niemiec, ale potraktować to jako długi urlop. Pożyjemy, zobaczymy, ale jak się nie uda, to trudno. Książka w sumie też jest ważna, tak mi się wydaje. Miło jest po prostu żyć z dnia na dzień. W weekend może pod namiot, powspinać się.

Za dużo kawy na raz...

Siedzę sobie w kafejce. Będę musiał zaraz znowu coś kupić, bo mi się WLAN, 30 minut kończy, chociaż, może polecę przez telefon, ale, nie chcę, żeby się krzywo na mnie patrzyli. Idę na ściankę, do hali tym razem, B napisał mi smsa. Napiję się zaraz tego ichnego Czaju Starbuckowego. Po kawie jestem trochę na haju, to znaczy, stan lekko euforyczny. Czytam trochę na innych blogach, jak to się ludzie cięli, czy tną. Ja ciąłem się tylko może parę razy, tak odruchowo, nie wiedząc, co ze sobą zrobić, może próbując sam siebie ukarać, za to, że nie jestem taki, jaki jestem? Ogólnie, to przyszło mi do głowy, że nie ciąłem się, ale wbijałem sobie szpilki, czy inne ostre przedmioty w dłonie, czy przedramiona. Potrafiłem w liceum, na lekcji polskiego przebić sobie skórę na ręce agrafką, czy czymś. Nie czułem przy tym bólu, z tego co pamiętam. Wystarczyło powiedzieć sobie "nie czuję" i nie czułem. No, może z nielicznymi wyjątkami, gdy próbowałem przez dłoń od zewnątrz, koło kciuka i dochodz

Walka o drobiazgi

Siedzę sobie w Starbucks, nie patrzę na to, ile co tu kosztuje, bo Australia jest ogólnie droższa od Niemiec, takie mam wrażenie. To znaczy, głupi ser kosztuje dwa razy tyle, co w Niemczech. Ale, jestem na wakacjach, a za tydzień może mnie jakaś orka dziabnie, albo pojadę rowerem pod prąd, z przyzwyczajenia. W autobusach, przynajmniej na mojej linii, wszyscy mówią "hallo", czy inne "how are you doing", czy coś w tym rodzaju, do kierowcy. A jak się wysiada, przynajmniej tam, gdzie ja wysiadam, na przedmieściach, to każdy mówi "dziękuję", w tym ichnym języku. Na rowerach tu raczej nikt specjalnie nie jeździ, chyba, że jacyś niby sportowcy, czy inni, albo dzieciaki. Ale udało mi się koło supermarketu znaleźć miejsce dla rowerów. Całe trzy rurki tam były, do których można rower przypiąć. Rower mam od B, u którego mieszkam. Siedzę przy oknie i mam wrażenie, że jest tu więcej Azjatek, niż Europejek, czy jak to się nazywa. A może dlatego, że Azjatki są bardziej o

Jak zresetować głowę, kto szuka, może znajdzie, albo i nie ;)

Straaaszliwie coś powolne tu coś to połączenie z blogiem, z innymi stronami chyba szybciej. Siedzę na placu w Bribane, nie w tym parku, bo tam o tej porze nudno, 19.33, to tylko ptaki skrzeczą i myszy biegają, czy jakieś inne oposy. Tu trochę ludzi chodzi, bo centrum miasta. Nawet nie poszedłem na ściankę, bo mnie jeszcze coś nogi bolą, to znaczy, trochę sztywne. Tak sobie siedziałem na mieście po ławkach. Właśnie wypiłem kawę, ale kofeina coś już słabo na mnie chyba działa, nie dostaję takiego kopa. Moja pierwsza kawa dzisiaj. Trochę zaczynam żałować, że nie wykorzystałem tej wizy do pracy, ale trudno, wcześniej nie byłem gotowy. Nie ma co na siłę uważam. Tak sobie siedziałem, czy włóczyłem się wzdłuż rzeki i pomyślałem, że szkoda, że nikogo nie mam. To nie jest nowa myśl, ani specjalnie odkrywcza ;) Prawie każdy, który tu blog pisze i jest sam, na to narzeka, że jest sam. Ale też pomyślałem sobie potem, że w sumie, to nie jest mi tak źle, nic mnie nie boli, nie mówię tu o kolanie, al

W parku, po biegu.

Tak sobie siedzę w tym parku, bo miło i jest WLAN, w miarę szybki, za darmo. Przyjemniej niż w mieszkaniu, choć w ręce zimno w cieniu, kto by pomyślał. Wczoraj pobudka o 4.20, bo pół maraton o 6 rano. Fajnie się biegło, moja kumpelka ostała się od razu trochę z tyłu, to znaczy, po jakich 2 kilometrach, bo nie trenowała prawie wcale ostatnio. Ten wiatr tu chyba taki chłodny. Nic dziwnego, zima ;) Przebiegłem nawet szybciej niż myślałem, bo chciałem koło 1:45 a udało mi się poniżej 1:40, tak, że byłem zadowolony. Potem śniadanie u matki męża UA, fajna, choć czasami wychodziło, że straciła męża dwa lata temu, a byli razem chyba ponad 40 lat. Tyle, że próbuje coś dalej robić, jeździ na wycieczki, do Nowej Zelandii, czy do dzieci, bo tu odległości spore. Do Sydney, to z 1000 km. Australijczycy lubią Nową Zelandię, to znaczy, na wakacje, bo świetne krajobrazy, w miarę tanio i nie za pełno. Wiadomo, to chyba tylko góry tam są, bo mieszkańcy mieszkają chyba tylko na skrawkach wybrzeża. I co ma

Domek na wsi, czy prawie.

Siedzę akurat u matki męża UA. Bardzo miła, muszę wykumać jak zdjęcia wstawić. Domek z miniaturowym basenikiem. W sumie, to fajnie by było tak z rok w Australii zostać. Nawet nie mam czasu kiedy co tu napisać, bo cały czas albo się pakuję, albo jestem w drodze.

6.30 nad ranem i buty

Tu poranek, słońce się powoli budzi, razem z ptakami za oknem. Wczoraj trochę bouldern na ściance, czyli dużej ścianie skalnej w środku Brisbane. Może wstawię parę zdjęć, jak się pozbieram. Chciałem sobie kupić kartę telefoniczną, ale do tego trzeba paszportu, choć Włosi, których spotkałem, mówili, że da się na prawo jazdy. Ale to może zależy od firmy. Paszportu nie miałem przy sobie. Pobłądziłem po ściance na mieście, łażąc w kółko niedaleko rzeki, między drogą szybkiego ruchu i jakimś szpitalem, czy co to było. Rano byłem znowu na tej górce Mt. Gravitt, czy coś. Dzisiaj nad morze z UA, tam, gdzie mam ten pół maraton biec i gdzie można surfować. UA zmienia plany średnio dwa razy dziennie, ale to nie moja sprawa. Moja dobra kumpelka chce, żebym jej tu te UGG kupił, czyli kierpce za 200 EUR. Odbija jej na tym temacie, bo inaczej nie można tego nazwać. Męczy mnie tym od kiedy wie, że się wybieram do Australii. Powiem jej, żeby mi najpierw kasę przekazała, to może ochłonie, bo kupowanie b

Park i bieganie

Siedzę sobie w parku, jest ciemno, bo tu robi się już ok. 19 ciemno, chyba, a teraz jest krótko po 20. Tam gdzie mieszkam nie ma internetu, a tu w parku jest, za darmo 5 godzin. Myślałem, że jest 20C, ale teraz widzę na komórce, że są 24C. Wilgotno. Byłem właśnie na kawie z UA, kiedyś mi się bardzo podobała, teraz jest mężatką, wyszła za jakiego Australijczyka. Ale miło było się z nią spotkać i pogadać. Wczoraj przyleciałem o 6 nad ranem, odebrali mnie, UA z jej facetem, małomównym. Dzisiaj mieliśmy się iść wspinać. Przez ten cały jet-lag, czy jak to się nazywa, nie umiałem się poderwać do 14. Czułem się jakoś dziwnie. Mówiłem sobie "i co ja robię tu", jak w piosence elektrycznych gitar. UA odmówiła wspinaczkę, później, na kawie, powiedziała, że jej faceta głowa bolała, a on miał cały sprzęt przy sobie. "Głowa go boli", pomyślałem sobie, "pewnie ma migrenę ;)" ale nie powiedziałem nic. Poszliśmy na kawę i do sklepu, gdzie kupiłem chyba z kilogram orzechów.