W parku, po biegu.

Tak sobie siedzę w tym parku, bo miło i jest WLAN, w miarę szybki, za darmo. Przyjemniej niż w mieszkaniu, choć w ręce zimno w cieniu, kto by pomyślał.
Wczoraj pobudka o 4.20, bo pół maraton o 6 rano. Fajnie się biegło, moja kumpelka ostała się od razu trochę z tyłu, to znaczy, po jakich 2 kilometrach, bo nie trenowała prawie wcale ostatnio. Ten wiatr tu chyba taki chłodny. Nic dziwnego, zima ;) Przebiegłem nawet szybciej niż myślałem, bo chciałem koło 1:45 a udało mi się poniżej 1:40, tak, że byłem zadowolony. Potem śniadanie u matki męża UA, fajna, choć czasami wychodziło, że straciła męża dwa lata temu, a byli razem chyba ponad 40 lat. Tyle, że próbuje coś dalej robić, jeździ na wycieczki, do Nowej Zelandii, czy do dzieci, bo tu odległości spore. Do Sydney, to z 1000 km. Australijczycy lubią Nową Zelandię, to znaczy, na wakacje, bo świetne krajobrazy, w miarę tanio i nie za pełno. Wiadomo, to chyba tylko góry tam są, bo mieszkańcy mieszkają chyba tylko na skrawkach wybrzeża.
I co mam dzisiaj robić? Pójdę znowu na Kangaroo Point, trochę bouldern. Wczoraj wspinałem się z B, u którego mieszkam, zrobiliśmy parę łatwych dróg, ale też trochę nawet się spociłem. Oni tam mają niezłe odstępy między hakami. Jak się poleci, to z paru metrów do samej ziemi. Do tego też się trzeba przyzwyczaić.
Zastanawiam się, czy by się nie dało jakoś tej mojej wizy przedłużyć. Kumpel AU tak zrobił, że niby musiał po rozwodzie ze swoją matką zostać. Ja mogę napisać, że musiałem się moim starym coś tam opiekować, bo ma rzeczywiście z tą głową. Tyle, że musiałbym jakiś papier od jego kobiety wziąć, z diagnozą lekarza. Ciekawe, czy to zrobię i czy ona mi to da. Kontakt mamy niewielki, to jest, raz na parę lat ;)
Pożyjemy, zobaczymy. Jakoś ostatnio mam bardziej takie podejście "co będzie, to będzie", nawet nie wiem, skąd mi się to bierze. Może z kontaktu z wewnętrznym dzieckiem, to znaczy, że mniej lęków czuję, jakoś łatwiej mi żyć, bardziej bezboleśnie?
Chcę się wziąć za pisanie książki, ale trudno mi to jakoś przychodzi. Rano czuję się jakoś bez sensu, gdy myślę, że mam coś zrobić, jak iść do fryzjera, to czuję jak nadchodzi fala, jakaś, tak jakby bezwładności. Reakcje organizmu, coś tam Amygdala kombinuje ;)
W sumie, to dobrze, że pojechałem do tej Australii, zawsze coś innego, nowe myśli. Nic to, walczę dalej, także z tym, gdzie tu wstawić obrazki, jak tu, na tym blogu nie da się ich chyba załadować, można tylko link. Coś mi tu bardziej samotność doskwiera, szczególnie, jak widzą tyle ładnych dziewczyn. One się bardziej elegancko ubierają niż Niemki, bardziej w stylu Polek, kobieco. A ładne też są, Azjatki, czy jakieś mieszanki.
Aha, nawet tu jest jakaś galeria na tym blogu, ale, z moimi zabezpieczeniami browsera coś tam nic nie wchodzi, muszę dalej próbować. Idę, bo głodny jestem, słońce trochę ślepi i w ręce zimno. Kupię sobie coś mało zdrowego w piekarence na rogu :)

South Bank, Brisbane:
http://yellowish.blog.pl/files/2013/07/20130704_155621_r-1024x768.jpg

http://yellowish.blog.pl/files/2013/07/20130704_145824_s-1024x768.jpg
Kangaroo Point, Brisbane:
http://yellowish.blog.pl/files/2013/07/20130704_164542_s-1024x768.jpg
Park:

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kierowani instynktami

Jesienne słońce i ciasteczka

Wesołych świąt!