Posty

Wyświetlam posty z etykietą zwierzęta

Proste, jak religia.

Wymieniłem się paroma wiadomościami z NB (narkotyk-B). Nic o głębszym sensie, po prostu coś tam o sporcie, bo ona nawet na siłownię chodzi pobiegać. Po tej krótkiej korespondencji czułem się dziwnie, czyli jak zwykle. Zastanawiałem się co to za uczucie, lekkie duszenie się, lekka ekscytacja. Jak interpretuje to moja głowa? W sumie, nie było to przyjemne uczucie, ale też nic specjalnie przykrego, taka po prostu mieszanka. Wczoraj poszukałem czegoś na YT, o myśleniu zwierząt. Oczywiście, kiedyś uważano, wiele osób do dzisiaj tak uważa, że zwierzęta nic nie czują, a nawet jak odczuwają ból, to nie wiedzą, że to ból, bo nie są go świadome. Więc go nie czują, jako tako.Przynajmniej nie tak jak my, czyli ludzie. To interesująca hipoteza, dosyć wygodna oczywiście. Gdy przyjrzeć się mózgom zwierząt, w tym człowieka, to budową aż tak bardzo one się nie różnią między sobą. Dlaczego więc zwierzęta miały by pewne rzeczy inaczej odczuwać? Kiedyś niewolnicy byli zwierzętami, czyli można było z n

Ptasi móżdżek

Nie wiem, czy mój Stary mi kiedyś powiedział, że mam ptasi móżdżek. Coś takiego chodzi mi po głowie, ale, jak człowiek był wyzywany od gówniarzy, darmozjadów, tłumoków, czy innych, to pewnie na ptasi móżdżek nie zwróciłbym większej uwagi. To jak z obrywaniem w twarz. Gdy ktoś raz oberwie, to może sobie to zapamięta, kiedy, gdzie, gdy się obrywa co jakiś czas, to pamięta się tylko niektóre razy chyba, reszta, to jak biały szum, jak przechodzenie przez ulicę na czerwonym świetle, kto by to spamiętał. Ale, tak mi się to tylko skojarzyło. Czytałem dzisiaj artykuł o budowie mózgu ptaków. Niektóre ptaki, jak kruki, czy podobne, są dosyć cwane. Potrafią robić proste narzędzia, reagować też na to, gdy im się coś palcem wskazuje. Nie wszystkie małpy to potrafią. Podobnie, dużo gatunków małp nie potrafi się uczyć nowych technik robienia czegoś. Te kruki, czy inne papugi, to potrafią. No właśnie, jak to jest możliwe, mają przecież takie małe głowy? Odpowiedź jest w miarę prosta. Mózg ptaków jest

Wąż po raz drugi

żeby było ciekawiej, to ludzie hodują sobie węże, zarówno tutaj, jak i w Polsce. Znałem osobiście jedną taką. Oni mieli też rottweilera, z natury podobno spokojne psy. Dzisiaj rano znowu notka o wężu, ale innym. Pyton, nie ten mój ulubiony, dywanowy, tylko jakiś czarnogłowy, ugryzł właścicielkę w kciuk. Coś chciała od niego o trzeciej nad ranem. Specjalista od węży, do którego zadzwonili, twierdził potem, że jednym z powodów mogło być, że wąż się zdenerwował. Sam bym się wkurzył, jakby mnie ktoś o trzeciej nad ranem budził. W każdym razie, nie dość, że ugryzł on tą nocną właścicielkę w kciuk, to jeszcze się jej wokół przegubów owinął, zakładając jej zręcznie skórzane kajdanki. Kobieta zaczęła chyba wrzeszczeć, tak, że współmieszkaniec wyskoczył. Musieli zadzwonić do łapacza węży. Temu się nie chciało przyjechać, o dziwo, w środku nocy, więc instruował ich za pomocą komórki, po tym, jak obejrzał parę zdjęć, które mu przesłali. To znaczy, współmieszkaniec przesłał. Skończyło się wszystko

Noga lepiej, mały Gekon nie przeżył

Gekon zdechł, znalazłem go w pajęczynie, a może kogoś z jego rodzeństwa. Bardziej mi się smutno zrobiło, niż gdy widzę zdjęcia głodujących dzieci w Afryce, którymi nas tutaj czasami w reklamach jakiejś organizacji atakują. Tu się chłodniej zrobiło. Ja walczę z moją listą "to do", coś tam staram się codziennie ugryźć, mimo, że codziennie coś do niej dochodzi, wiadomo, życie. Za to byłem u lekarza z nogą. Przyjęli mnie bez kolejki, jak powiedziałem, że robi się stan zapalny. Najpierw mnie pielęgniarka obejrzała, czy muszę od razu do lekarza, a potem mnie po 5 minutach lekarka przyjęła. To było takie małe centrum z większą ilością lekarzy. Za wizytę nic nie musiałem płacić, bo poszedłem do takiego, którego moje ubezpieczenie pokrywa. Dostałem maść, to znaczy, musiałem kupić na receptę. Maść kosztowała ze 3 kawy, bo lubię liczyć w kawach. Moja noga lubi tą maść. Rana już na drugi dzień była dużo lepsza. To może też przez to, że ją porządnie wyczyściłem, jeszcze raz, ale też główn

Mrówki też walczą codziennie

W miarę jak i się rany goją, poprawia mi się może nastrój. Trochę mi dokucza, że nie mogę nic robić, albo mi się nie chce, bo mógłbym jakieś pół pompki, czy coś. Wolę poczekać, aż mi się to wygoi, inaczej, to potrawa to może jeszcze dłużej. Staram się coś ugryźć z mojej listy "to do". Ostatnio coś tam minimalnie wychodzi. Czując nacisk na klatce piersiowej, po prostu myślę, że tak już jest. Nie ma sensu czekać, aż mi to przejdzie, bo może nigdy nie przejdzie. Lepiej coś robić, nie czuć się przez pasywność taki bezradny. Postanowiłem dzielić trudniejsze zadania na małe kawałki. Może tak jak mrówki, każda robi tylko drobną rzecz, ale na koniec to powstaje większa konstrukcja. Zafascynowały mnie te mrówki ostatnio. Niektóre z nich trzymają zwierzęta hodowlane, to znaczy, te różne rodzaje mszyc, które nie tylko "doją", ale też przenoszą z drzewa na drzewo, czyli tam, gdzie jest lepsze jedzenie. Chowają je też przed deszczem. Inne hodują pleśń, którą się odżywiają. Poroz

Lekko pokiereszowany dzień, małe mrówki

W poniedziałek byłem posurfować. Fale były spore, tak pod dwa metry chyba. Wiedziałem ile mnie ostatnim razem wysiłku kosztowało, żeby się przez nie przebić. Poszedłem więc śladami faceta, który wyglądał na miejscowego, by podpatrzeć jak on to robi. A ten poszedł jakoś przez skałki przy brzegu. Polazłem za nim. Trzeba było iść kawałek, czasami przez miejsca z ostrymi spiczastymi skałkami i ostrygami. Na koniec podszedł on do małej skalnej zatoczki, tuż na wodą, tam gdzie fale  się o skały rozbijały, postał tam chwilę, a potem wrzucił deskę do wody i wskoczył na nią, na płask. Ja też podszedłem do tego miejsca, parę metrów za mną stał jakiś następny gościu. Stało się dosyć niewygodnie, bo było sporo ostryg i skałka też była dosyć poszarpana. W każdym razie musiałbym rzucić deskę i wskoczyć na nią z pół metra. że moja deska była mniejsza, patrz, cieńsza niż ta tego faceta, to czekałem na falę, która się bardziej wyrówna ze skałą. Nie wiedziałem, czy mi się deska nie złamie, jak z pół met

Gorsze dni.

Słabe dni, to takie, kiedy nie wiem co dalej. Czyli codziennie? Nie, to raczej takie, gdy czuję się fizycznie i psychicznie wykończony. Wczoraj poszedłem na targ, jak zwykle w niedzielę, z A, UA i innymi. Chciałem potem do biblioteki, ale nie umiałem się zebrać. Oglądałem coś tam w telewizji, przysnąłem na chwilę, coś mnie brało, jakieś choróbsko, albo może znowu silniejsze lęki. Lęki, to taka mała bariera emocjonalna, czasami niższa, czasami jak pionowa ściana, na której nie widać chwytów. Nic wtedy nie ma sensu. Myślę, że jakiś czas temu zgubiłem marzenia, albo może odstawiłem je na półkę? Nie wiem. Trudno coś planować, gdy emocje skaczą jak zające na łące, czasami ciesząc się słońcem, czasami uciekając w popłochu, pozostawiając pustkę i zamieszanie. Kupiłem sobie muffina, nawet nie wiem, jak się to po polsku nazywa, taka babeczka z czymś tam w środku. Cukier i kawa dają mi lekkiego kopa. Córka NB (narkotyk-B) chyba poważnie chora. W szpitalu od tygodnia, mają ją chyba przewozić do s