Lekko pokiereszowany dzień, małe mrówki

W poniedziałek byłem posurfować. Fale były spore, tak pod dwa metry chyba. Wiedziałem ile mnie ostatnim razem wysiłku kosztowało, żeby się przez nie przebić. Poszedłem więc śladami faceta, który wyglądał na miejscowego, by podpatrzeć jak on to robi. A ten poszedł jakoś przez skałki przy brzegu. Polazłem za nim. Trzeba było iść kawałek, czasami przez miejsca z ostrymi spiczastymi skałkami i ostrygami.
Na koniec podszedł on do małej skalnej zatoczki, tuż na wodą, tam gdzie fale  się o skały rozbijały, postał tam chwilę, a potem wrzucił deskę do wody i wskoczył na nią, na płask. Ja też podszedłem do tego miejsca, parę metrów za mną stał jakiś następny gościu. Stało się dosyć niewygodnie, bo było sporo ostryg i skałka też była dosyć poszarpana. W każdym razie musiałbym rzucić deskę i wskoczyć na nią z pół metra. że moja deska była mniejsza, patrz, cieńsza niż ta tego faceta, to czekałem na falę, która się bardziej wyrówna ze skałą. Nie wiedziałem, czy mi się deska nie złamie, jak z pół metra na nią wskoczę nawet na płask, a do wody na nogi nie chciałem wskakiwać, bo nie wiedziałem jak tam głęboko.

Przyszła fala, ale nie taka do krawędzi skałki, ale taka powyżej mojego pasa. że nie miałem się czego złapać, a nie chciałem też wypuścić deski z ręki, bo by ją pewnie szlag trafił, bo deski są delikatne, to rzuciło mną do tyłu. Przejechałem chyba najpierw lewą ręką po skałkach, a potem uderzyłem plecami i lewym pośladkiem o ściankę skały. Otrzepałem się, powiedziałem facetowi za mną, że wszystko ok, i poszedłem dwa metry dalej, gdzie mogłem wygodniej do tej wody wskoczyć. Przebiłem się jakoś przez te fale i potem siedziałem na desce, robiąc przegląd obrażeń. W końcówkach dwóch palców nie miałem specjalnie czucia, ale "to z uderzenia", pomyślałem, z przedramienia trochą krwi może kapało, ale w wodzie, to i tak nie był widać. Prawa stopa też była lekko ciachnięta, ale dało się wytrzymać.

Fali żadnej nie udało mi się złapać, bo albo były już zajęte, bo ktoś na nie wcześniej wskoczył, albo była takie po byku, że dawałem sobie spokój. Parę razy jakaś się na mnie zamknęła, jak nie zdążyłem uciec, więc wiedziałem, że mają sporo energii. Widziałem, jak ludzie łapali te fale, tyle, że mnie to chyba brakowało techniki. Na jedną się uparłem "tą muszę mieć", więc poleciałem z krawędzi, bo nie zdążyłem stanąć na desce. Leci się dość długo, choć to tylko dwa metry, człowiek się przy tym modli, żeby nie spadł na deskę, szczególnie na jej miecze.
Ogólnie, to myślę, że miałem zły dzień, bo nawet, jak czucie w palcach wróciło, to czułem to przedramię, plecy, kolana, stopę i tak dalej. Jak wychodziłem z wody, to złapałem jakąś niby falkę.

W sumie, to nie wiedziałem, że jestem trochę pocięty, póki nie wyszedłem z wody, po jakiejś półtorej godzinie. Najpierw zdziwiłem się, że na desce pojawiają się czerwone krople, mimo, że właśnie przedramię opłukałem w wodzie. Potem zobaczyłem, że mi ze stopy trochę kapie. Ta stopa, to pół biedy, ale całe przedramię miałem we krwi, bo na łokciu dosyć ostro przecięte. Głupio było tak iść przez plażę, ale potem jak wziąłem prysznic na plaży, to wyglądało to trochę lepiej. To na łokciu podeschło trochę, stopa przestała krwawić.

W sumie, to może powinienem był iść do lekarza, dać to trochę zszyć, ale nie wiem, jak to to działa.
Pojechałem do pobliskiej kafejki, przy plaży, na bosaka, napić się dobrej kawy, ocierając od czasu do czasu dyskretnie stopę i przedramię. Tak sobie siedzę na tarasie w cieniu, z widokiem na plażę i nagle widzę jak malutkie mrówki się zlatują, wyraźnie zainteresowane moją stopą. Położyłem ją na krześle, mrówki zniknęły po jakimś czasie. Postawiłem stopę znowu na betonowej podłodze kafejki, mrówki znowu się zlatują. Najwyraźniej czuły moją krew. Nawet mnie jedna dziabnęła w przedramię, gdzieś w okolicach jednej z ran.
Teraz nie mogę sportu uprawiać, bo to na stopie jeszcze nie wydobrzało, na łokciu już chyba niedługo będzie spoko, choć przedramienia nie mogłem przez jakiś czas na stole oprzeć.

Z tego wszystkiego zainteresowały mnie mrówki. Okazuje się, że mają zmysł węchu cztery raz lepszy niż inne owady. Nic dziwnego, niektóre z nich nie mają nawet oczu, orientują się według hormonów pozostawianych przez nie same i inne mrówki. Mrówki to ciekawe stworzenia.

W każdym razie byłem coś do niczego ostatnio, może dlatego, że nie mogłem się wyżyć na sporcie. Powoli jest lepiej. Plecy też mniej bolą, ale z lękami było trochę gorzej. Dużo miałem uczucia duszenia się. "Co ja tu robię", zastanawiam się codziennie. "Czy to ma sens"? Walczę z lękami, możliwe, że nigdy mnie nie opuszczą, więc muszę się nauczyć robić swoje, niezależnie od uczucia, od tego, że się duszę i zaczyna się ze mnie lać, gdy mam coś zrobić, szczególnie w domu. Walczyć też, by nie czuć się bezradnym.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kierowani instynktami

Jesienne słońce i ciasteczka

Wesołych świąt!