Walka o drobiazgi

Siedzę sobie w Starbucks, nie patrzę na to, ile co tu kosztuje, bo Australia jest ogólnie droższa od Niemiec, takie mam wrażenie. To znaczy, głupi ser kosztuje dwa razy tyle, co w Niemczech. Ale, jestem na wakacjach, a za tydzień może mnie jakaś orka dziabnie, albo pojadę rowerem pod prąd, z przyzwyczajenia.
W autobusach, przynajmniej na mojej linii, wszyscy mówią "hallo", czy inne "how are you doing", czy coś w tym rodzaju, do kierowcy. A jak się wysiada, przynajmniej tam, gdzie ja wysiadam, na przedmieściach, to każdy mówi "dziękuję", w tym ichnym języku. Na rowerach tu raczej nikt specjalnie nie jeździ, chyba, że jacyś niby sportowcy, czy inni, albo dzieciaki. Ale udało mi się koło supermarketu znaleźć miejsce dla rowerów. Całe trzy rurki tam były, do których można rower przypiąć. Rower mam od B, u którego mieszkam.
Siedzę przy oknie i mam wrażenie, że jest tu więcej Azjatek, niż Europejek, czy jak to się nazywa. A może dlatego, że Azjatki są bardziej odstrzelone, albo, jakoś mają bardziej tajemnicze twarze. Przypominają mi jakoś Polki, takie trochę dumne i bardzo kobiece. W sumie, to podejrzewam, że mam słabość do dziewczyn, które sobie ze mnie nic nie robią, to znaczy, które wiedzą też lepiej, czego chcą. Może i było by mi tak wygodnie, gdyby mi ktoś mówił, co mam robić. Nie dlatego, że sam nie wiem, bo w sumie, może czy często nie wiem, ale może też dlatego, że niektóre rzeczy są mi dosyć obojętne. Tak mi się przynajmniej wydaje. Tu moda na leginsy, ale, trzeba przyznać, że jest sporo zgrabnych dziewczyn. To znaczy, w centrum miasta. Na przedmieściach niekoniecznie.
Powoli przyzwyczajam się do tego, że nic nie robię. Jak mi się zachce, albo przestanę się może bać, to wynajmę samochód i pojadę nad morze, by tam kupić deskę, ale póki co, to jakoś mnie nie ciągnie. Tak, jakby ważniejsze było dla mnie być tutaj, wśród ludzi, wśród tych piękności, z moim laptopem przy oknie. Zacząłem coś tam pisać. Może po prostu powoli mi się coś w głowie układa. Popiszę coś o tym, co wiem, albo co mi się wydaje, że wiem.
Nie znaczy, że lęki zniknęły. Po prostu nie muszę iść do roboty, tam siedzieć, męczyć się czasami, jeść czekoladę 80% i orzechy laskowe, albo marchewkę. Tutaj, mam nawet orzechy, jadłem je przez pierwszych parę dni i nawet dzisiaj rano trochę, ale już mi się znudziły. Postanowiłem iść do fryzjera, przymierzałem się do tego od paru dni. Dzisiaj rano powiedziałem sobie "idę do fryzjera". Dla mnie to stres. Takie sobie pójście do fryzjera. Ale powtarzałem sobie "idę do fryzjera". To działa, jak sobie coś powtarzam. Robi mi się od takich myśli dziwnie, ale co z tego, trzeba walczyć. Gdy biegłem, bo byłem pobiegać, to w czasie drogi też sobie powtarzałem "idę dzisiaj do fryzjera". W sumie, to nie chciałem dzisiaj za dużo biegać, ale po tym, jak przebiegłem rundkę obowiązkową wkoło parku wdrapałem się znowu na ten Mt. Gravatt, czy ja mu tam jest. Muszę kiedyś zdjęcie zrobić, dzisiaj mi się nie chciało komórki brać, bo myślałem, że tam do góry nie polecę, ale, jak się już rozkulałem...
Po kawie miałem lekkiego kopa, bo cały dzień kawy nie piłem. Zastanawiam się dalej, jak podjeść mój mózg. Muszę trochę więcej poczytać o tej Amygdali i innych częściach. A równocześnie mam wrażenie, że łatwiej mi wyczuć nadejście lęku, łatwiej mi się bawić tą granicą. Wiem, że gdy pomyślę o pewnych rzeczach, jak na przykład zrobieniu pewnych rzeczy, choćby poszukaniu informacji o wizie, czyli jej przedłużeniu, to poczuję jak nadchodzi ołowiana mgła, który mnie zaczyna unieruchamiać. Albo poczuję, jak robi mi się gorąco, jak w tym momencie, może dlatego, że o tym piszę. A może to po tej dziwnej herbacie, którą tu piję, choć ona pewnie nie ma kofeiny w sobie. Sprzedawczyni zapamiętała moje imię, bo gdy po godzinie, po tym jak kupiłem cappucino, kupowałem ten czaj, to wiedziała, jak się nazywam. Ogólnie, to czasami ktoś się na mnie spojrzy, jak niedawno ta, która siedziała koło mnie, uśmiechnęła się. Może powinienem był zagadać? Ale nie była chyba w moim typie. I wracamy do tematu.
Trochę się rozpisałem. Parę dziewczyn do mnie napisało na WhatsApp. Jedna, jak jeszcze była w Los Angeles, ta, z którą się kiedyś wspinałem i coś tam mieliśmy, i ta blondyna, z którą nic nie miałem, ale która też się czasami wspina. Napisał z Chin. Technika, czasami jest fajna :)
Nic to, spróbuję coś tą książkę popisać, albo przejdę się kawałek. Przerwało mi cholera połączenie, drugie 30 minut się skończyło, musiałem się przez komórkę podłączyć, cuda techniki ;)

Komentarze

  1. przeczytałam właśnie Twoją notkę na głos, słyszeć, a nie tylko czytać Twoje słowa, to chyba podwójna radość. (: nie wiem czemu, ale uwielbiam twoją narracje i delikatną chaotyczność. pisz dużo, chętnie czytam.

    powodzenia i słońca! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Czy dociekłeś skąd się bierze lęk przed zrobieniem czegoś konkretnego? Piszesz o tym, że myśl o zrobieniu czegoś (np. przy biurku) obezwładnia Cię. Rozgryzłeś, skąd się to bierze? W czym jest zapalnik?

    OdpowiedzUsuń
  3. Miło mi :) Ano, to czytaj, czytaj, bo ja chętnie piszę ;) Ja chaotyczny? Mnie tu zarzucają, że jestem analityczny, więc pewnie analityczno-chaotyczny, czyli jak u mnie w pokoju ;)
    Pozdrowienia i słońca :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ogólnie, robienie czegoś kojarzyło się z opieprzaniem przez starego, albo można było być popukanym w głowę (żebym zmądrzał), czy kopniętym, czy straszonym, że mnie zatłucze. Myślę, że wtedy wchodziłem w stan "udawania martwego". Ale nie wiem, czy to jest do końca tak, czy inne rzeczy nie odgrywają roli, ale wydaje mi się, że to jeden z istotnych składników. Poza tym, może, lęk przed wykazaniem się, na egzaminach itp. Ogólnie, w domu, to siedzieliśmy jak myszy pod miotłą, żeby tylko o nas nie pomyślał. Mnie brał do pomagania w garażu, bo miał samochód i potem jeździł też na taksówce, jak to się mówi. Zawsze byłem za powolny, nie umiałem odpowiednich kluczy na czas znaleźć, w zimnym, półmrocznym garażu. to jako przykład ;) Ale i tak jest chyba lepiej niż było, bo mam parę trików, jak herbata, czy kawa i ogólnie, czasami udaje mi się bez tricków ;) A poza tym, to wiem już lepiej o co chodzi, kiedyś po prostu myślałem, że taki jestem ;)= Dokładny zapalnik? Wystarczy pomyśleć, że mam coś zrobić i od razu czuję to uczucie, jakby mnie od środka ciężki ołów zalewał, albo robi mi się gorąco, albo chce spać. Fakt, muszę poeksperymentować, jaka reakcja jest kiedy ;)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Dostrzegam w tym, co piszesz jedna interesujaca sprzecznosc: w tym komentarzu powyzej napisales (jesli dobrze zrozumialam), ze lek pochodzi z obawy, ze cos zrobisz zle, ze bedziesz "zbyt kiepski ". Z innych Twoich wpisow na blogu wynika, ze nie jestes lamaga, nieudacznikiem, a wrecz przeciwnie: wytrwalym i twardym zawodnikiem. Czy nie bylo tak, ze wygrywales konkursy w roznych dziedzinach i szybciej, niz rowiesnicy opanowywales umiejetnosci (np. języki obce)? A wyniki w sporcie? Nie masz ponadprzecietnych? Na lenia nie wygladasz. Dwoch lewych rak tez chyba nie masz, skoro Cie stary zaganial do roboty przy samochodzie i na podworku.
    Jesli jest tak, jak napisalam, to zachodzi kolizja miedzy wszczepionym Ci obrazem samego siebie, a realna tozsamoscia. Moze tez zaniżona samooocena.
    Moge sie mylic, zaden ze mnie psycholog. Ale zastanow sie.

    Co do zanizonej samooceny, to wiekszosc ludzi ja ma. Chcac ja podniesc, szukaja aprobaty u innych. Na przyklad wybieraja sobie partnerow jako trofea: majetnego faceta albo piekna kobiete. Albo robia kariere jak oszaleli lub bogaca sie albo nawet na kredyt obkupuja w przedmioty majace w zalozeniu zwiekszyc ich wartosc. Zwykle to nie dziala. Obok niskiej samooceny pojawia sie lek o utrate tej protezy, no i zwieksza sie stres. Albo jest taka technika, ktora zreszta sama latami stosowalam, ustawicznego biegu, bycia zajetym, wiecznie w trakcie realizacji zamierzen. to jest odwracanie uwagi od pustki, odbieranie sobie czasu na zastanowienie sie i konfrontacje z wlasnym bolem. a rzecz w tym, ze usiasc spokojnie w zyciu i odczuwac spokoj bez wzgledu na to, co sie dzieje na zewnatrz, to znaczy czy akurat jestem sam/a, jaka mam prace, ile pieniedzy, co sie dzieje naokolo i co sie wydarzylo w przeszlosci. Mysle, ze tak dlugo, jak cos nie wychodzi "ze srodka", to jest troche atrapa. Czyli poczucie, ze sie jest ok warto miec w sobie, a nie na zewnatrz.
    Takie to przemyslenia mam, teoretyczne troche, no bo i jak to zrobic?
    Dogadac sie ze soba trzeba, pogodzic sie ze soba.
    Duzo walczysz. Pomysl czy w jakiejs mierze nie walczysz z samym soba. Moze sabotujesz nieswiadomie swoje szczescie?

    A mowiac zadaniowo: moze warto wlasnie stanac do zawodow w tym, co Cie najbardziej przeraza, przygniata. Usiasc do biurka bez tej kawy czy isc do fryzjera z marszu, bez mobilizowania sie ?

    OdpowiedzUsuń
  6. Pewnie masz rację z tym kompleksem niższości ;) ale kto go nie ma ;) Nie uważam, żebym miał ponadprzeciętne osiągnięcia w czymkolwiek, biorąc pod uwagą ilość treningu. Jestem lepszy od średniej w paru rzeczach, bo też wiele rzeczy robię. Biorąc pod uwagą sport, muzykę, czy języki. Ale nie wyróżniam się.
    Co do moich problemów, to głównie chodzi tu w tym momencie o lęki. Te biorą się z przeszłości. Na tym polega PTSD, po traumatyczne zespół zaburzeń, czy jak to się po polsku nazywa. Post traumatic stress disorder.
    Lęki, które przeżywałem w przeszłości wyskakują w teraźniejszości, pod wpływem nieadekwatnego impulsu. To znaczy, mały impuls jest często wzmacniany. Ja to porównuję do przeżycia, gdy kogoś goni tygrys w dżungli i ktoś teraz ucieka do łazienki, gdy widzi w telewizji faceta w żółtej pelerynie. Do tego się dobrać jest trochę trudniej, szczególnie gdy stres, czyli wydarzenie traumatyczne odbywało się na przeciągu wielu lat. Nie mówię, że jest dużo łatwiej ludziom, którzy na przykład na wojnie byli na granicy życia i śmierci. Jest to po prostu inaczej. Równie dobrze może się to odnosić do przeżyć po wypadku samochodowym. Wtedy taka osoba ma kłopoty z prowadzeniem samochodu, czy czasami trudno jej wyjść z domu, na ruchliwą ulicę.
    I w tym sensie walczę ze sobą, bo lęku mówią mi "nic nie rób, po prostu się schowaj".
    Nie przepadam za pojęciem "szczęście". Jakoś ono do mnie nie przemawia ;)
    Co do walki z samym sobą, to co to oznacza? Moim zdaniem działamy według schematów zachowania, w wielu przypadkach. Często są to schematy wyuczone. Jest ich wiele, jak i wiele kombinacji.
    Co oznacza Twoim zdaniem "walka z samym sobą"? Czy walka z własnymi lękami jest walką z samym sobą? Albo czy walka z wyuczonym schematem bezradności jest walką z samym sobą?
    Niezależnie od tego, że własny mózg jest dosyć trudnym przeciwnikiem, bo mnie dość dobrze zna ;)
    Jak sobie to wyobrażasz "usiąść do biurka bez kawy"? I jaki miałby być tego skutek? Oczywiście, że tego próbowałem i próbuję, ale to metoda behawioralna, czy jak to zwał, w pewnych sytuacjach działa, w innych nie. Cieszę się, że próbujesz mi pomóc i biorę pod uwagę Twoją perspektywę widzenia, ale jak już parę razy pisałem, ja sam jestem ostrożny w dawaniu rad, bo często są one projekcją własnych problemów.
    Najczęściej słyszy się, "weź się za siebie", albo "to przecież nie takie trudne". Ale w momencie, gdy człowiek ma naprawdę z tym problemy i syndromy bezradności, powoduje to, że można się gorzej poczuć. "Bo to nie jest takie trudne, czy wykonalne, a ja sobie z tym nie daję rady". To znaczy, niektóre rady są kontraproduktywne. Jedną z pierwszych zasad terapii, o których ja słyszałem, to nie udzielanie rad, ale pozwalanie "pacjentowi", na znalezienie rozwiązania samemu. Wiadomo, w behawioralnej używa się zadań, co Ty może na Twoje terapii robisz, nie wiem. Sam też daję rady, proponuję na przykład ćwiczenia fizyczne, czy coś, ale raczej w stylu "mnie to pomogło, może Tobie pomoże", albo "to wykazały eksperymenty". Co ktoś z tym zrobi, to wiadomo, co innego. Jednonogiemu nie polecałbym biegania, bo go to zrelaksuje ;)
    Pozdrawiam i dziękuję za obecność i próby zrozumienia :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie chciałam, żebyś odebrał mój komentarz jako pouczanie Cię, udzielanie Ci rad, co do tego, jak masz postępować. A już na pewno nie miałam zamysłu napisać: "weź się w garść, rób to i tamto, przecież to takie łatwe". Chciałam natomiast podsunąć Ci pewne moje spostrzeżenia, bo być może uznasz, że warto je wykorzystać.
    Walka z samym sobą to nie walka z lękami. Mam na myśli sytuację, w której podświadomie zwalczamy swoje pragnienia, potrzeby, rzeczywiste emocje, na przykład, żeby się ukarać. Psychologiczny mechanizm jest taki, że mamy o sobie złe zdanie, uważamy, że zasługujemy na karę. Nie uświadamiamy sobie tego, ale działamy pod wpływem takiego zamiaru. I w jakiś sposób siebie finalnie karzemy. Na przykład: ubiegam się o pracę, ale podświadomie uważam, że jestem beznadziejnym pracownikiem, kiepskim kandydatem na to stanowisko. Zewnętrznie niby staram się tę pracę dostać, ale równocześnie podświadomie kreuję takie sytuacje, żeby mi się nie powiodło, bo to potwierdzi, że rzeczywiście jestem do kitu. Inny przykład: mam poczucie winy z tego powodu, że wydałam pieniądze na nową bluzkę. Uważam, że takie zachowanie zasługuje na karę. Wsiadam do tramwaju i jadę na gapę. Podejmuję ryzyko, że złapie mnie kanar. Kanar mnie łapie i daje mi mandat za jazdę bez biletu. Dostałam karę i czuję ulgę. Jednocześnie ten ciąg wydarzeń utwierdza mnie, że wydawanie pieniędzy na ubrania jest przewinieniem i kara jest naturalną tego konsekwencją. Kupowanie ubrań staje się więc wydarzeniem stresującym.
    Ja Ci te przykłady przytaczam nie dlatego, że uważam, że akurat takie mechanizmy zwalczania siebie u Ciebie pracują. Jasne, że pracują inne. Chodzi mi jednak o pokazanie, że źródłem obu jest przeświadczenie, że jesteśmy źli albo robimy złe rzeczy. Dla siebie samych stajemy się wówczas obiektem do zwalczenia.
    Wydaje mi się, że drogą do uwolnienia się od takiego sabotażu jest jedynie przekonanie samego siebie, że nie jesteśmy źli i nie postępujemy źle. W pierwszym przykładzie byłoby to dokonanie obiektywnej oceny samego siebie jako kandydata do pracy, rozpoznanie swoich dobrych stron i wyjście z pułapki myślenia "jestem do niczego". W drugiej sytuacji byłoby to przekonanie siebie, że sprawianie sobie przyjemności nie jest występkiem, że robiąc to nie popełniamy czynu nagannego.
    Może być mnóstwo innych przykładów, jak na przykład związane z seksem. Jest wiele osób, które ze względu na wychowanie w religii katolickiej mają poczucie, że jeśli uprawiają jakiś rodzaj seksu odczuwając z tego przyjemność, to popełniają grzech, stają się nieczyści. Potem za to się karzą podświadomie na rozmaite sposoby. Na przykład dają się źle traktować w pracy, myśląc: 'jesteś dziwką i zasługujesz na to, żeby Cię źle traktować". Objaw jest zatem w obszarze zawodowym, ale przyczyna w obszarze seksualnym. Takie właśnie mechanizmy miałam na myśl pisząc o walce z samym sobą. Bycie swoim własnym przeciwnikiem, podświadomie.

    Nie znam się na leczeniu PTSD, dlatego niczego Ci nie doradzam. Myślę, że w tej mierze jedynie psychoterapeuta mógłby Ci pomóc, dać narzędzia. Może być tak, że się niepotrzebnie męczysz, że może psychologia opracowała już nowe metody, które mogłyby być dla Ciebie pomocne.

    OdpowiedzUsuń
  8. Dziękuję za wyjaśnienie. Też nie mam wrażenie, że jesteś osobą, która mówi "to proste, czemu tak nie zrobisz" ;)
    Co do PTSD, to psychologia pracuje nad tym, robiłem już ponad rok terapię. Poza tym, to staram się orientować w tendencjach psychoterapeutycznych.
    To o czym mówisz, to chyba samoutrudnianie, czy jak się to nazywa. Nie wydaje mi się, żebym się karał, choć wiadomo, pewnie to w jakiejś części robię, bo co tam sobie podświadomość wymyśli, tego nie wiadomo.
    Ale według mojego terapeuty, moim zdaniem też, to raczej lęki, po prostu. I nad nimi staram się pracować, to nazywam walką. Podświadomie oczywiście istnieje jakaś tam myśl, myślę sobie, że "gdybym był lepszym dzieckiem, to by mnie tak nie traktowano". To w pewnym sensie normalne, że coś takiego człowiekowi po głowie chodzi. Moim zdaniem próbuję pewne rzeczy osiągnąć, chociażby spokój, czy w miarę normalniejsze życie. Z tego co czuję, to właśnie lęki mi bardziej przeszkadzają, niż kompleksy niższości. Te są raczej związane z bezradnością, z tym, że człowiek sobie myśli "niezależnie co zrobię, to i tak z tego nic nie będzie".
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Kierowani instynktami

Jesienne słońce i ciasteczka

Wesołych świąt!