Próby surfowania... Miej marzenia, jakbyś miał żyć wiecznie.

I znowu siedzę w kafejce. Nie posurfowałem za bardzo, bo mi fale nie pasowały, to znaczy, były większe niż moje umiejętności, ale fajnie było się w wodzie popluskać, próbując je złapać. Poza tym, to nie moja deska i nie chcę pierwszego dnia przesadzać i ją może połamać, czy coś.
Powoli mi się podoba, tak sobie jeździć, trochę więcej luzu mieć, może też w głowie. Gdy rano pomyślę, że jadę surfować, to mi się łatwiej wstaje. Sport zawsze dodawał mi ochoty do robienia rzeczy. Tą kafejkę za pół godzina zamykają. Jadę potem do domu, to ponad godzina drogi, bo tu się strasznie trzeba wlec. W Niemczech, to średnia na autostradzie, to tak między 140 i 150, a tutaj, to chyba z 90, bo raz jest 80, a najwyższa dopuszczalna szybkość, to 110 km/h i wszyscy się tego trzymają, na to wygląda. No, może z jakimiś wyjątkami. Jeździ się jednak dużo bardziej na luzie niż w Niemczech, czy w Polsce, nie ma takiej walki na drogach i pokazywania, kto jest samcem, czy samicą Alfa. W Niemczech to jeszcze ujdzie, ale w Polsce, to trochę czasami chyba przeginają, ci, nowobogaccy przeważnie, tacy, którzy chyba swoje deficyty szpanowaniem muszą rekompensować ;)
Ciekawe, czy dostanę tą wizę. W sumie, to siedziałem na plaży i obżerałem się "Fish and chips", bo tyle tego było, wstając, pomyślałem, że fajnie jest pisać sobie książkę, to znaczy, mieć coś do roboty. Chyba nie potrafię tak zupełnie bezczynnie, może szkoda mi życia na to. Choć, surfowanie, czy bieganie, to też nic przynoszącego kasę, czy coś, ale lubię to. Myślę, że lepiej się tutaj czuję, niż w zeszłym roku. UA powiedziała, że widziała jakiś filmik, gdzie ktoś starał się być gotowy, całe życie, do czegoś. Jak ja, do bycia z kimś, od lat. Wiadomo, próbuję, ale mógłbym w sumie przez internet kogoś poszukać. Mógłbym.
Jak wchodziłem do wody, to miałem trochę mieszane uczucia, bo fale były raczej, jak na mnie, to duże. Ale, następnym razem pewnie będzie lepiej.
Zjadłem teraz brownie, czyli ciacho czekoladowe, słodkie jak diabli. Miła ta kafejka, drewniane krzesła i stoły. Jeden z obsługi czyta coś tam w przerwach, jego rodzice pochodzą z Macedonii, to chyba ich kafejka. Nawet tu WLAN mają, nieźle. Mogłem iść z UA pobiegać, ale musiał bym się śpieszyć, a nie chce mi się. Deskę dam trochę naprawić, w zamian za wypożyczenie, bo ma jakieś lekkie uszkodzenia.
Zobaczymy, jak będzie dalej, przeważnie patrzę podejrzliwie w przyszłość. Ale, walczę. Rankami staram się nawiązywać kontakt z wewnętrznym dzieckiem, w ciągu dnia, w sumie zapominam, a może jest to zbyt męczące, trudno wyczuć. Wczoraj cały dzień prawie nic nie jadłem, dopiero po ściance, wieczorem. Dzisiaj objadam się cały dzień. Może by tak jeszcze iść do wody jeszcze raz? Chyba się nie opłaca, bo podejrzewam, że moje mięśnie są zmęczone. Od razu czuję, jak mi brzuch rośnie. Zamówiłem jeszcze jedno cappuccino. Ale zaraz spadam, bo już tu zamykają, miejscowość turystyczna, poza sezonem.
Przedłużyłem sobie wynajmowanie samochodu do ostatniego dnia pobytu, bo z samochodem jednak dużo wygodniej. Na moim samochodzie jest napisane, "miej marzenia, jakbyś miał wiecznie żyć, żyj, jakby to był Twój ostatni dzień", James Dean, chyba. Ciekawe, czy on to powiedział, czy nie. Trochę to do mnie pasuje, no, może oprócz tych marzeń, ale często mówię sobie, że to może mój ostatni dzień, kto wie.

Komentarze

  1. Robienie różnych rzeczy dla czystej przyjemności jest moim zdaniem bardzo dobroczynne. Z kolei, życie taki sposób, żeby wszystko, co robimy w jakiś sposób się nam opłacało, bardzo wyniszcza. A cywilizacja nas tak programuje: żeby starać się ciągle multiplikować swoje możliwości, podejmować wysiłki z myślą o tym, jak one nam zaprocentują w przyszłości i nie tracić czasu na bzdury. A bzdurą jest wszystko, na czym nie można zarobić.
    Ja się z takim światopoglądem nie zgadzam. Oprócz korzyści materialnych są inne rodzaje korzyści. A samo odczuwanie przyjemności, radości, spokoju czy nadziei - stanowi w moim przekonaniu wielką korzyść.

    Poznawanie dziewczyny w internecie jest teraz bardzo popularne. Mnożą się portale randkowe. Wiele osób opowiada, że w internecie poznało swoją narzeczoną/narzeczonego i że są dobranym związkiem. Ja akurat mam odwrotne doświadczenia: wszyscy faceci, które poznałam w internecie okazali się kimś innym, niż prezentowali. Generalnie jedno wielkie rozczarowanie. Takie szukanie na siłę jest uważam bez sensu.
    Kiedyś byłam długo z chłopakiem, którego znałam z życia, ale z którym znajomość mi się rozwinęła poprzez pisanie maili i czat. Okazało się później, kiedy zamieszkaliśmy razem i poznaliśmy się naprawdę, że ta jego pisanina była zupełnie bez pokrycia. Słowa są za darmo, napisać można wszystko. A życie pokazuje, kim się jest.

    Masz tyle ładnych dziewczyn: Azjatek, Australijek wokół siebie. Ja bym na Twoim miejscu poderwała którąś, zamiast szukać w internecie ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Sporo ludzi, których znam ze wspinaczki pracuje, ale żyje bardziej swoim hobby. Niektórzy też mało co pracują, albo biorą sobie wolne na dłuższy czas. Australijczycy chyba sporo podróżują.
    Ano, papier, czy ekran komputera jest cierpliwy ;)
    Gdyby tak łatwo było mi poderwać, to bym pewnie poderwał, a może muszę się bardziej postarać ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nominowalam Cie do Liebster Award. Zapraszam do mnie po szczegoły http://imagine-me.blogujaca.pl/

    OdpowiedzUsuń
  4. Eh, dziękuję. Kiedyś się może za to wezmę :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Kierowani instynktami

Jesienne słońce i ciasteczka

Wesołych świąt!