Burza w szklance wody

Ka, taka Japonka, gra od lat z Ax. Nawet wygrywają na wielu turniejach, najczęściej w najniższej klasie, to znaczy trzeciej, bo przeważnie są trzy, ale mimo wszystko. Z tym, że Ka teraz zaczęła wygrywać, grając sama, w drugiej klasie.
-- Masz teraz dwie noce, żeby się móc zastanowić dlaczego przegraliśmy na ostatnim turnieju - napisał jej Ax, przed dwoma tygodniami.
Ax uważa, że Ka się nie stara, bo przecież powinni byli dużo lepiej grać.
- Zobacz co on mi napisał -- pisze do mnie Ona, czyli Ka.
Mnie to akurat niespecjalnie obchodzi, ale to trochę jak oglądanie jakiegoś serialu.
- Na następnym turnieju znowu wygracie - mówię Ka.
I rzeczywiście, tydzień temu znowu wygrali. Pojechali na turniej jakichś 300 kilometrów w jedną stronę.
Przedwczoraj znowu wiadomość - Jestem na turnieju, w Wiewiórkowie Dolnym - pisze mi Ka. - Ax pojechał już do domu, nawet się nie pożegnał -- pisze dalej.
Ano, przegrali znowu.
Co najlepsze, albo najgorsze, to Ka wygrała drugą klasę, bo grała następnego dnia, co Ax się nigdy jeszcze nie udało. Zobaczymy, co będzie dalej.
Trzeba tylko dodać, że to tylko hobby, niby dla przyjemności.

Ja może nie gram ostatnio na turniejach, bo po pierwsze, to mi się nie chce, bo cały tydzień pracuję, a po drugie, to nie lubię przegrywać.
Co innego gdy gram na treningu. Wtedy sam nie wiem, czego chcę. Czasami ktoś mi zmłóci skórę, bo jest lepszy, czasami coś tam sobie trenuję grając i przez to przegrywam. Jak wczoraj. Najpierw grałem z jednym, Łamaczem, przegrałem, 1:2, bo eksperymentowałem i ćwiczyłem sobie pewne rzeczy. Jakaś część mojego mózgu złościła się. -- Bo jak to tak przegrałeś - mówiła mi.
- No przecież chciałem poćwiczyć pewne rzeczy - odpowiadam trochę zdezorientowany.
- Poćwiczyć, poćwiczyć - mówi mi ten głos w głowie - i zobacz, przegrałeś znowu.
- Dobra, dobra - pomyślałem sobie - trzeba się zastanowić. Grałem na zwłokę.
A że akurat był czas, to siadłem sobie z jakąś kawą i notebookiem w kafejce koło klubu i nawet chyba zacząłem się ciężko nad tym problemem zastanawiać. I na pewno bym do czegoś doszedł, ale siedziała tam niedaleko miłe zjawisko, więc zerkając na nią i na notebook, siorbiąc bezgłośnie kawę, zapomniałem o tym ważnym temacie.
Potem, po przerwie grałem znowu Łamaczem, tym razem wygrałem 2:0. Oczywiście, musieliśmy grać dalej, bo on chciał rewanżu, więc znowu sobie ćwiczyłem pewne rzeczy i o dziwo przegrałem 1:2. A może to tylko wymówka? Kto wie, co się w mojej głowie dzieje.
Nazywam tego przeciwnika Łamaczem, bo łamie on rakietki, gdy mu coś nie wychodzi. Może nie za często, ale przy mnie rozwalił przynajmniej dwie, to znaczy, w mojej obecności. Grając ze mną chyba tylko jedną.

Dzisiaj niedziela, wolne. Kiedyś nie lubiłem niedziel, bo nie mogłem iść do szkoły, a czasami musiałem ze Starym, czy obojgiem rodziców na ryby. Wiadomo, zawsze można było wtedy za coś oberwać. Nie wspomnę już o wspólnym obiedzie, niedzielnym. Teraz powoli się do niedziel przyzwyczajam.

Jutro jest tu wolne. Jakieś święto kościelne. Może mi moje ramię odpocznie.
Czasami idę na trening, do tego jednego klubu i na 2,5 godziny pogram może 30 minut. Czasami nawet wcale. Samo ćwiczenie kroków, czy uderzanie o ścianę dobrze mi robi. Lubię słuchać dźwięku uderzenia, mogę się skupić na moich ruchach. To jak TaiChi, czy inne takie,medytacja w ruchu. Poza tym to pracując nad jakimś uderzeniem, czy krokiem, widzę, jak on się zmienia, niejako rozwija. To też zmiana przekonań w mojej głowie. Kiedyś wydawało mi się, że jestem dosyć powolny, nie potrafię niektórych rzeczy odbić, czy do niektórych dojść, teraz widzę jak się to powoli zmienia. Jak i to, że sobie tu siedzę, przy otwartych drzwiach balkonu i jest mi nawet dosyć dobrze. Ale to też może dlatego, że akurat wszamałem kawałek makowca :P
Z radia dobiega muzaka, za oknem jakiś ptak śpiewa swoją wieczorną balladę.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kierowani instynktami

Jesienne słońce i ciasteczka

Wesołych świąt!