Wieczorem przychodzą duchy przeszłości

Wieczorem przychodzą duchy przeszłości. Nie wychodziłem z mieszkania, posiedziałem tylko krótko na balkonie, jak tam słońce świeciło, bo znika kiedyś tam za blokiem naprzeciwko.
Wczoraj poszedłem na paletki, do klubu, spędziłem tam w sumie z 8 godzin, z przerwą na saunę i jakąś tam zupę na obiad. Poszedłem na ten sport, bo wiem, że mi wyjście z domu, poruszanie się, pooglądanie ładnych dziewczyn, dobrze robi. Instynkt. Poćwiczyłem znowu z Tajlandką, pod wieczór podenerwowałem jednego, Łamacza Rakietek, wygrywając z nim, ze dwa razy.
Na moją uwagę, że dzisiaj nie złamał rakietki, odpowiedział, że już nie łamie.
Za to w czasie gry powtarza, na głos oczywiście, bo nie potrafię czytać myśli:
- Już mi się nie chce, już nie gram.
Co wcale nie oznacza, że przestaje grać. Tłumaczy, że gdyby grał na poważnie i przegrał, to by się naprawdę złościł.
Wygrał jednego seta, ja wygrałem 4. Dobrze mi to zrobiło, on uznał, że to nie jego dzień. I tak nie wie, że pewnych uderzeń nie gram, bo byłoby wtedy za łatwo, albo tak mi się tylko wydaje.
W czasie gry starałem się trzymać mojego planu, czyli myśleć o oddychaniu, nie tylko to, także starać się oddychać głęboko, bo czasami zaczynam się chyba dusić, czując, jak robię się jakiś sztywny, przynajmniej moje ruchy.
Mam wrażenie, że mniej się teraz stresuję, grając.
Co innego w domu. Tutaj mam prawie, że cały czas włączoną muzykę, w kuchni. Cicho, ale na tyle, że ją słyszę w innych pokojach. W "domu rodzinnym" raczej nigdy muzyki nie było, jak mamy nie było. My z siostrą oczywiście nic w pokojach nie włączaliśmy, nawet jakbyśmy coś mieli. Ja nawet na gitarze starałem się po cichu ćwiczyć, co mi się chyba za często nie zdarzało, gdy Stary był w domu.

To interesujące, jak przeszłość gdzieś tam mieszka w głowie. Wiadomo, uczono mnie ostrożności i lęku przez całe moje dzieciństwo. Jedynie noc była w miarę spokojna, choć też można było zostać wyciągniętym z łóżka, gdy Staremu coś nie pasowało.

W każdym razie teraz czuję się, jakbym miał lekką gorączkę, ale nawet nie mam termometru w domu. Zjadłem trochę witamin, zagryzłem kawałkiem makowca z miodem. Myślę, że do jutra będę w miarę spoko. Opijam się herbatą z imbiru.
Blondi odpisała z Kanady, już wczoraj. Też była akurat przeziębiona. Mają tam dzisiaj Thanksgiving i wczoraj i dzisiaj grilla. Już wczoraj chciałem kupić kawałek kiełbasy z dzika, czy jelenia, ale nie było myśliwego na targu. Jakoś nie mam ochoty na inny rodzaj mięsa. Niby mam, ale z drugiej strony, to wiem, że źle bym się potem czuł. Czasami mam chcicę, tu kupię jakiej kiełbasy w normalnym sklepie. Tak parę razy do roku. W każdym razie nie teraz.

Ciekawe jak to będzie jutro i jaka noc będzie. Dobrze, że mam jutro urlop, inaczej, to bym poszedł do roboty i tam żłopał kawę, żeby siedzieć prosto na krześle. Od paru lat nie brałem wolnego ze względu na chorobę. Jestem trochę pomerdany.
Czasami w nocy budzę się i patrzę w stronę drzwi, czy tam kogoś nie zobaczę. Ciekawe skąd mi się to bierze.
Coś mi zimno, tak, jakby za oknami był już śnieg. A może to po prostu trochę gorączki.

Komentarze

  1. Makowcem to nawet ja się nigdy nie leczyłam :D
    u mnie to ciastka i herbata są. Zdrówka życzę, pobaw się z czosnkiem, jeśli Cię nie zabije to wzmocni ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję! :D
    To widzę, że masz braki w znajomości medycyny naturalnej :P Makowiec z miodem, nawet jak nie pomoże, do przynajmniej dobrze smakuje, co pozytywnie wpływa na psychikę ;))
    Lepiej mi już, bo nie poszedłem wczoraj wieczorem na trening. O dziwo, po tym, jak mi trzy razy było gorzej, po treningu, gdy z mokrą głową, choć w czapce na rowerze jeszcze jeździłem, stwierdziłem, że może lepiej się najpierw wyleczyć.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja może i nie znam się na medycynie naturalnej, ale Ty za to świetnie na zdroworozsądkowym podejściu do choroby, to mówisz, że dopiero za trzecim razem do Ciebie dotarło, że może to nie jest najlepszy sposób na rekonwalescencję :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Wcale nie twierdzę, że „dopiero” za trzecim razem do mnie dotarło. Uważam, że „już” za trzecim razem… Trza mieć pozytywne podejście do własnych umiejętności postrzegania świata i rozsupływania niezwykle skomplikowanych zależności :P

    OdpowiedzUsuń
  5. Tu się zgodzę całkowicie, ja nawet sznurowadeł rozsupłać nie potrafię, a gdzie tu życiowe zależności!

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie no, zasupłane sznurówki, to zupełnie inna klasa problemów, niejako równoległe uniwersum, na którego temat nawet uczeni boją się wypowiadać.
    Nie wspomnę już o zasupłanych i do tego mokrych sznurówkach...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Kierowani instynktami

Jesienne słońce i ciasteczka

Wesołych świąt!