Trochę inny świat

I są takie dni jak dzisiaj. Budzę się z uczuciem silnego niepokoju. Może to dlatego, że za dużo zjadłem na kolację, bo już wczoraj czułem niepokój?
Wczoraj wieczorem musiałem coś zrobić z papierami, przemóc się, to powoduje, że zaczynam więcej jeść. Interesujący odruch.
Awizo nie dało się odebrać, bo nie ma odpowiedniego upoważnienia. Wsio ryba.
Jak ktoś powiedział, pieniądze szczęścia nie dają, ale łatwiej jest płakać w taksówce, niż w przepełnionym tramwaju. Nie, żebym miał tyle pieniędzy, ale siedzę sobie w kafejce, piję jakąś ekologiczną kawę, za oknem słońce. Co z tego, że mógłbym gdzieś na plażę jechać, jak mnie w środku coś pali? W dodatku miotał bym się, widząc dziewczyny, nie umiejąc do nich zagadać.
Z drugiej strony, to nie wiem, dlaczego nie szukam kogoś przez internet. Mógłbym, robiłem kiedyś, ale teraz nie robię. Może się za to wziąć? A może, z drugiej strony, to lubię mój spokój, choćby, tylko przez chwilę? Sieczka w głowie.

Ogólnie, to w takie dni nic nie ma sensu. Chiński mi nie wchodzi, pisanie, wiadomo, nie umiem, dziewczyny nie mam, ramię mnie boli.
Ale, i tak idę na badmintona, i coś tam próbuję pisać. Piszę głównie ze względów terapeutycznych, bo tak sobie postanowiłem. Piszę o dzieciństwie, bo mi to chyba pomaga. A chcę coś jeszcze napisać, bo tak sobie postanowiłem. To jakby droga treningowa, by ćwiczyć jak walczyć z przeszkodami.

Gdybym się miał za każdym razem tym przejmować, że coś w danym momencie nie ma sensu, to siedział bym chyba gdzieś w jakimś kącie.
Dobrze mi robi, że mam blisko do ludzi, jakiejś kafejki. To w pewnym sensie chwile wytchnienia. Pamiętam, jak mieszkałem kiedyś w chacie krytej strzechą, moimi jedynymi towarzyszkami były myszy, w tej słomie. Słychać było ich szelest. Ale nawet tam miałem przez jakiś czas dziewczynę.
To nie żart, z tą strzechą. Na północy Niemiec bywają takie chałupy. Okolica była ładna, ale do najbliższej kafejki, jakiejś porządnej, to trzeba było albo przez rzekę, albo chyba ze 20 minut samochodem. Poza tym, to chałupy, a przede wszystkim sady.
Ale jak mi w tej chałupie źle było, to tak naprawdę. Uciekałem od rzeczywistości, w jakiś inny dziwny świat.
Jak ja to wytrzymywałem, zastanawiam się. Marzyłem chyba o byłej dziewczynie. To jedna z wygodniejszych form ucieczki, która do niczego nie prowadzi.

Kumpelka mi mówi "Tobie to dobrze, jesteś wolny, ja mam męża, z którym muszę się użerać, muszę gotować obiady dla dzieci, pracować".
Tak, tyle, że posiadanie dzieci zaspokaja jeden z jej podstawowych instynktów. Ma przez to więcej spokoju w sobie, przynajmniej na tym obszarze, coś jej tak nie goni. Widzę to na niektórych blogach i u siebie, jak istotne jest posiadanie partnera, czy partnerki i ile niektórzy ludzie poświęcają energii temu, by go znaleźć. Nic dziwnego, że się go potem tak trzymają, bo komu się chce szukać na nowo.
Często widzi się ten sam schemat "On/Ona taki cudowny. On/Ona mnie oszukał, bo wcale nie jest jaki myślałam, że jest. On/Ona to świnia." ;)
A w sumie, to człowiek chce to widzieć, na co ma ochotę. Widzę to po sobie ;)

Przez ścianę słyszałem jak sąsiadka coś tam od dzieci chciała. Nie wiem ile ich ma, dwójkę, czy trójkę? Może tylko jedno? Australijczycy wydają się być tacy otwarci, ale, w praktyce, to nadal przypominają mi trochę Szwedów, w niektórych sprawach. Bardzo mili i uprzejmi, czasami trochę zwariowani, choć tego tak często nie pokazują, ale też dosyć zamknięci. Oczywiście, reagują czasami bardziej spontanicznie niż Szwedzi. Można chyba łatwiej dostać w mordę.

Gdy sobie tak na blogu piszę, to nie czuję lęku, czy niepokoju, po prostu jestem trochę w innym świecie. Ciekawe.

łatwo było by uciec w myśli samobójcze, ale po co. Nauczyłem się, że to nic nie przynosi, ta wieczna ucieczka w coś.
Tak mi się skojarzyło. W niektórych opisach objawów PTSD, czy innych, jest napisane, że w drastycznych przypadkach może do chodzić do myśli samobójczych. Wiem, o tym, ale dlatego, że miałem myśli samobójcze od dziecka, dziesiątki lat, nigdy ich nie uznawałem ich za coś drastycznego, raczej, za coś zupełnie normalnego, przynajmniej w moim wewnętrznym świecie. Uważałem, że dobrze jest mieć gdzie uciec, a śmierci mi raczej nikt tak łatwo nie odbierze, no, chyba, że będę sparaliżowany, czego się czasami trochę boję, pewnie bardziej od samej śmierci.

Tak mi jeszcze wczoraj do głowy przyszło, gdy wracałem sobie do dzieciństwa, że mój stary świetnie wiedział, że nie powinien mnie bić przy ludziach.
Czyli czasami można się czegoś dowiedzieć, wracając do przeszłości. Choć wracam ze względu na lęki, nie dla jaj.
Czasami, gdy coś robiliśmy przy samochodzie, jechaliśmy "na kanał", czyli z kilometr dalej, gdzie można było samochód wygodnie od spodu zobaczyć. Wiem, pamiętam, że cieszyłem się, jak jechaliśmy na ten kanał, bo tam stary mnie nie bił, czy nie wyzywał. Czyli skur... potrafił się opanować, jak chciał.
Eh, z tego mi chyba pozostało, że nie lubię ludzi, którzy coś robią dzieciom. Z drugiej strony, to mało kto lubi.

Komentarze

  1. Oj tak latwo zagadac do kobiety....Widzisz taka panne na basenie, podchodzisz....i gadka:witaj kroliczku, moze naucze Cie plywac zabka....rebet, łrebet, łrebet i pusc jej oczko.Tylko tak normalnie, a nie tak jakby Ci cos wpadlo do niego.Zachowaj odleglosc bezpieczna, zeby w łeb w razie w nie zarobic;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Fakt, albo odległość, albo być przygotowanym, żeby szybko odskoczyć,
    to potrafię, refleksy jeszcze mam od paletek ;)
    Tyle, że to nie basen, ale morze ;)
    Ale z tym "Witaj króliczku, ...", to niezłe, poprawiło mi humor ;)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Kiedys stojac przed instytucja kosciola,z koszyczkiem pelnym wielkanocnych pysznosci, podszedl taki delikwent i gai do mnie....witaj czerwony kapturku(mialam czerwona katane),ale masz bogato w koszyczku...mialam mu ochote roztluc te jaja na kwasne jablko.Jednak przed Bogiem nie wypada...i szkoda mi bylo pisanek:-)Ale Bog mi swiadkiem, ze mialam mu ochote tak przyfasolic, ze okrecilby sie wokol wlasnej osi dwa razy:-)

    OdpowiedzUsuń
  4. No, biedak, pewnie pracował nad tym skomplikowanym podrywem ze dwa tygodnie, a Ty mi kosza dałaś, to znaczy, nie dałaś muz kosza ;)
    A pisanek szkoda :)
    Dobrze, że nie wyjechał "no zajączku..." ;) albo "no króliczku ..." :P To by było pomieszanie bajek ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Mysle, ze nazywajac mnie czerwonym kapturkiem zasugerowal sie bardziej kurteczka.A czego sie taki amant moze spodziewac, po dosc z jego strony prymitywnym podrywie:-)No pisanek byloby mi szkoda.Ale jajecznice na jego lbie, bym chetnie zobaczyla.Tylko, ze w pore sie zawsze reflektuje, zem dama i odpuszczam takiemu.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ano, czasami warto być damą ;) Ale też trudno mieć zawsze przy sobie zapasowe jajka ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Dama przez duze D jak d....pa;-)hihihi...cokolwiek pod reka, nawet scierke i przyfasolic tak przez leb takiemu:-)

    OdpowiedzUsuń
  8. No tak, a z drugiej strony, to takie życie facetów, muszą zaczepiać, bo jak nie zaczepią, to później słyszą, że faceci to fajtłapy. To jak jeden kabarecista powiedział, czasami, szczególnie pod koniec dyskoteki, trzeba po prostu coś powiedzieć. Nie ważne co, bo i tak się za to dostanie po głowie, ale trzeba pokazać, że się walczy ;)
    Z drugiej strony fakt, że Cię ktoś próbuje poderwać, niezależnie od tego, na ile zaawansowana jest jego polszczyzna, przeważnie poprawia zdanie o sobie i jest o czym gadać ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Wazne by gadac, niewazne co, wazne by gadac, hihihi:-)bardzo madre;-)

    OdpowiedzUsuń
  10. O trzeciej nad ranem w dyskotece, to chyba nie pozostaje nic innego ;)

    OdpowiedzUsuń
  11. Ach, czasem sie klepie trzy po trzy, niezaleznie czy to trzecia nad ranem, czy to trzecia po poludniu...;-)

    OdpowiedzUsuń
  12. Tak :-D Po tym króliczku na bank musiałbyś się wykazać szybkim refleksem :-D

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Kierowani instynktami

Jesienne słońce i ciasteczka

Wesołych świąt!