Po zawodach

Siedzę w kafejce. Kawa coś nie pomaga, choć zamówiłem dzisiaj dużą. Te zawody mnie chyba coś  z rytmu wybiły.
Przed zawodami postanowiłem sobie, że chcę wygrać przynajmniej 3 gry, bo jadę na 3 konkurencje. Pierwszego dnia grałem 5 gier, z tego wygraliśmy tylko 2, bo grałem podwójną, mieszaną i z facetem. Mało brakowało, a byśmy wygrali jeszcze jedną, w mieszanej, ale popełniłem dwa błędy na koniec, pod rząd. Trudno.
W podwójnej, którą grałem najpierw, byłem niewątpliwie zdenerwowany. Przegraliśmy pierwszą, a potem w rundzie pocieszenia o mało nie zaczęliśmy przegrywać ze słabym przeciwnikiem. Mój partner dostał kopa energii i zaczął popełniać błędy. Czyli, jak ja się stresuję, to nieruchomieję, w pewnym sensie i popełniam błędy, on znowu biega jak oszalały, popełniając błędy.
W niedzielę grałem pojedynczą. Pierwszą grę przegrałem, stres, grałem tylko na przeciwnika, albo w siatkę, czy out. Potem czekałem dosyć długo na drugą grę, w rundzie pocieszenia. Miałem dosyć dużego przeciwnika. Zaczęliśmy grać i ja znowu błędy, choć chciałem wygrać, bo gdybym przegrał, to nie miałbym moich 3 wygranych meczy. Cały czas mieliśmy po równo, ja starałem się głęboko oddychać, żeby nie mieć niedotlenionych mięśni. Myślałem o tym oddychaniu.
Technicznie byłem lepszy od przeciwnika, więc parą razy go zaskoczyłem i jakoś to wygrałem. Stres był, bo grało się tylko jednego seta, do 21, czyli nie było wiele miejsca na błędy.
Potem wygrałem jeszcze dwa mecze, bo przeciwnicy byli słabsi. Okazało się, że wylądowałem w finale rundy pocieszenia. Miałem mocniejszego przeciwnika, ale też byłem znowu jakiś pospinany. Wyszły mi może ze dwie, trzy rzeczy, ale biegałem trochę bezładnie. Tyle, że próbowałem też mieć trochę zabawy, ryzykować, wiadomo, chciałem wygrać, ale chciałem grać moją grę. Skończyło się na tym, że przegrałem. Myślałem, że przegrałem 16:21, ale potem zobaczyłem na internecie, że przegrałem 19:21. Brakło mi dwóch punktów, czyli dwa błędy za dużo, inaczej, to bym to wygrał.
Trudno. W każdym razie, to byłem zadowolony, że wygrałem moje 3 planowane mecze, czy nawet w sumie, to 5, no i że nie miałem kontuzji na koniec.

Ten turniej uznałem i tak, od początku, za trening lęków, stawianie się niewygodnej sytuacji. Dlatego ważne było dla mnie, że wygrałem ten trzeci mecz, bo wiem, że bym się złościł, gdybym go przegrał. Myślę, że jak się skoncentruję, zapomnę o punktach, to łatwiej mi się gra.
Uczę moją Amygdalę, żeby się nie poddawać. Zapomniałem wracać do wewnętrznego dziecka na tym turnieju.
Na ostatni mecz musiałem czekać chyba z 5 godzin, więc się naoglądałem. Myślałem, że ten turniej był tylko dla ludzi z okolicy, ale okazało się, że niektórzy przylecieli z innych części Australii. I tak grałem w IV klasie, z V klas. Ale w piątej grają początkujący, w pewnym sensie.
Myślę, że gdybym nie miał takich przerw w zeszłym roku i w tym roku, z powodu nogi, to mógłbym lepiej zagrać.
ćwiczę dalej na siłowni, traktuję to trochę jak medytację, albo po prostu ćwiczenie rozluźniające, czy pomagające się skupić na jednej rzeczy. Odbijam sobie o ścianę, ćwicząc niektóre uderzenia. W niedzielę, w tym niby finale, przeciwnik mi jednego uderzenia pogratulował.

Pamiętam, jak w Niemczech grałem w lidze hobbystów przeciwko jednemu trenerowi. Też, jakoś powiedziałem sobie, że chcę wygrać i wygrałem spokojnie. Myślę, że muszę się częściej nauczyć włączać ten trzeci bieg. Już parę razy tak miałem, że powiedziałem sobie "to chcę wygrać" i wychodziło. Muszę nad tym pracować.

Czytam o Amygdali (ciałko migdałkowate), bo to ona jest węzłem komunikacyjnym gdy chodzi o impulsy związane z lękami.

Za to stwierdziłem, że mój Chiński jest trochę lepszy. Umiałem już parę zdać sklecić i coś tam zaczynam rozumieć, gdy mówią ze sobą, ale niewiele. Tyle, że pracuję nad tym. Ważne, że jak coś powiem, to najczęściej mnie rozumieją. Na zawodach, to głównie Azjaci, prawie każdy z nich mówi po chińsku, nawet, jeśli są z Malezji. Chociaż tych paru najlepszych było też białych. Jeden, 6-ty na liście rankingowej Australii, w podwójnej, przychodzi czasami pograć do mojego klubu. Choć w Niemczech też bywali w klubie mistrzowie w klasie ponad 40 lat, czy jakoś tak. Można sporo u nich podpatrzeć.

Po tych zawodach, z taką kupą luda, bo było w sumie 160 zawodników, grających godzinami na 9 kortach, to mam jakby przesyt towarzystwa ludzkiego. Nie chce mi się tu siedzieć w kafejce, ani w bibliotece, ale wiem, że to dobra metoda, żeby coś konkretnego zrobić.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kierowani instynktami

Jesienne słońce i ciasteczka

Wesołych świąt!