Po prostu codzienna walka z PTSD, czy innymi takimi

Moje życie, to po prostu walka. Gdybym sobie odpuścił, to może bym już nie żył. Gdybym nie zaczął w pewnym momencie próbować przeskoczyć tego, co jest w mojej głowie, to może bym już nie żył.
Teraz, jak to się ładnie mówi, z perspektywy czasu, widzę wiele rzeczy inaczej. Dziwię się, jak mogłem tak myśleć, że jestem, jaki jestem.
Bo w sumie, to wiadomo, jestem jaki jestem, a jak się zmienię, to dalej jestem jaki jestem ;)
Mimo, że wiem, że wiele się zmienia, w mojej głowie, to nie do końca w to wierzę. Jakaś część w mnie nie do końca w to wierzy. Dlatego, gdy rano się budzę, to kosztuje mnie to i tak wiele wysiłku, by powiedzieć sobie, że muszę iść dalej. Robię mój zestaw ćwiczeń, rano, gdy wstanę. Ale tylko w ciągu tygodnia. W weekend robię się rozlazły. Cały czas muszę się pilnować, żeby nie przekroczyć tej granicy, gdy popadam w marazm, w nic nie robienie.

Siedzę w kafejce. W kafejce łatwiej mi się pisze. W domu nadal, trudno mi coś robić. Najczęściej oglądam, czy czytam coś na internecie, bo nie mam telewizora. Nie, żeby mnie nie było stać, ale wyrzuciłem go kiedyś, to znaczy, dałem komuś w prezencie, bo stwierdziłem, że mnie tylko ogłupia. Wolę internet. Ostatnio obejrzałem parę chińskich seriali. Też, wydawało mi się, że nic się nie ruszy z tym moim chińskim, ale powoli zaczynam niektóre, proste zdania rozumieć. To w pewnym sensie zabawne. Na początku człowiek słyszy tylko sią, i siao, i qią. A potem na raz rozumie, że ktoś powie "Nie wiem", czyli "bu dży dao".

Myślę, że wiele ludzie nie zdaje sobie sprawy ze swoich lęków. Wiadomo, nie muszę. Dużo pewnie mniej reflektuje, ode mnie. Ja wyrosłem w abstrakcyjnym świecie, pełnym sprzeczności. Uciekałem od tego świata, codziennie, latami, ukrywając swoje uczucia. Może dlatego mam więcej dystansu do tego, co widzę i czuję. Musiałem zanalizować moje emocje, żeby zrozumieć, co się dzieje, żeby nabrać trochę kontroli. Lęki nadal kontrolują część mojego życia, nadal nie umiem się za pewne rzeczy wziąć. Ale, gdy ktoś mi pisze, że mam jechać do Australii, to zastanawiam się, dlaczego piszący sami tam nie pojadą?

Walczę codziennie z moją bezradnością. Może ona nigdy nie zniknie, ale musiałem inaczej moje życie zdefiniować. Kiedyś było może gorzej, ale prościej. "To się zabiję", było odpowiedzią na prawie wszystko. Teraz muszę moje życie jakoś zaplanować, bo może pożyję jakieś dziesięć, czy dwadzieścia lat. To z jednej strony dziwne, miłe, ale też niepokojące uczucie. Myśl, że mogę jeszcze pożyć tyle.
Jakoś sobie radzę, niezależnie od wahań nastroju. Nie chcą się zabić. To w sumie sukces. Muszę sobie to powtarzać, gdy jest mi źle. Jak i to, że czasami jest po prostu lepiej, a czasami gorzej. W momencie, gdy życie tylko boli i nie mam nad nim żadnej kontroli, albo tak się tylko wydaje, to trudno jest znaleźć jakiś kierunek, w którym chciało by się iść. Można znaleźć w innym, tym wyimaginowanym świecie. Ale kiedyś przychodzi konfrontacja z rzeczywistością.

Wypiłem za dużo kawy, albo może nie za dużo, ale mocne było to cappuccino. Zaraz gram dalej w paletki. Walka, to po prostu element mojego życia. Nie mówię to akurat o paletkach.

Komentarze

  1. Ciekawe czy Twój ojciec zdaje sobie sprawę z tego jaką dorosłośc Ci zafundował...
    Co do Australii, to pisałeś, że masz możliwość tam wyjechać. Nie wiem czy dostałeś prospozycję, czy masz tam już coś załatwione. Australia jest daleko. Sama podróż kosztuje niemało. A "zainwestować" w podróż nie mając pewności co się zastanie na miejscu... Bardzo ryzykowne. Gdyby mi ktoś powiedział, że daje mi gwarancję pracy, która zapewni mi w miarę dostatnie życie, to za długo bym się nie zastanawiała.

    OdpowiedzUsuń
  2. Myślę, że sobie nie zdawał sprawy, a teraz, to już pewnie w ogóle. Kiedyś, to znaczy parę lat temu, użalił się, że mu kiedyś wygarnąłem że nie był dobrym ojcem. Pewnie go to wtedy ugryzło. Myślę, że facet ma po prostu psychopatyczną osobowość, to znaczy, nie potrafi się wczuć w to, co inni czują, albo mu to zwisa ;)
    Co do Australii, to mam tam przyjaciół i od lat wizę na pracę. I tyle. Dostatnie życie, to mam pewnie bardziej tutaj, ale i tak walczę w nim, teraz bardziej z lękami, kiedyś może bardziej o przeżycie ;)
    Mam na bilet tam i z powrotem. Wiadomo, ryzyko, ale, gdybym słuchał tylko tego, co mi moje lęki mówią, to, jak pisałem, siedział bym pewnie w kącie. Mam po prostu trochę pomieszanie w głowie.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. No tak, jakbym mojemu "tatusiowi" powiedziała, że pieprzę takiego ojca jakim on jest i wolę nie mieć z nim żadnych kontaktów (a mam i tak cholernie ograniczone), to też by się obruszył. Absurd.
    Co do Australii, to jeśli to wydaje Ci się, że życie masz dostatnie i wyjazd raczej nic nowego i dobrego nie wniesie w Twoje życie, to nie wiem czy bym jechała...
    Te Manty mogą być kuszące... ;-)
    Pozdrawiam :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie powiedziałem mu wtedy, że nie chcę mieć kontaktów, ale chyba coś wygarnąłem na temat technik wychowania, już nie pamiętam co.
    Nie uważam, że wyjazd nic nowego nie wniesie, ale wątpię, żeby mi się tam finansowo poprawiło ;)
    Po prostu szukam, a idąc przez labirynt we mgle czasami trzeba zaryzykować wejście w mało pewne miejsce.
    Manty są ładne, uważam :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Kierowani instynktami

Jesienne słońce i ciasteczka

Wesołych świąt!