Droga po omacku

Tak sobie siedzę i zastanawiam się, czy się wyprowadzić do Australii, czy nie. Tak się zastanawiam od pięciu lat, bo na tyle miałem wizę do pracy i teraz się ona kończy. Kiedyś nie wybrałem się, bo miałem za mało kasy i bałem się, że sobie tam nie poradzę, że będzie mi źle. Teraz boję się chyba, że będzie mi źle i może też tej góry załatwiania, tego, że nie wiem jak to zrobić. Tak, jakbym się już parę razy z kraju do kraju nie przeprowadzał. A może po prostu nie chcę tam siedzieć sam, w tej Australii, jak tu mi akurat w miarę, jakoś. Może nie jest mi za dobrze, ale spokojniej. Myślałem sobie, że mi się umowa w czerwcu skończy i wtedy pojadę. Podejrzewałem, że może będą mi chcieli przedłużyć, ale nie chciałem, bo czy warto przedłużać o miesiąc, dwa. A przedwczoraj przyszedł szef i pyta, jakie mam plany od lipca. Mówi, że robota była by na pewno do końca roku i jeszcze kawałek na pewno w przyszłym roku.
Więc zastanawiam się. Chociaż, na pewno, to będzie wiadomo dopiero w kwietniu. Gdy przedłużę robotę, to mi się wiza skończy. żeby ją przedłużyć musiał bym zostać w Australii przynajmniej 9 miesięcy, albo najlepiej 2 lata. Po 3 latach mógłbym dostać obywatelstwo. W sumie, to już mam parę obywatelstw, czy coś w tym rodzaju. Fajnie by było mieć jeszcze jedno, ale to nie może być powodem przeprowadzki. Nie jest mi tu dobrze, ale mieszkam blisko dużego parku i jakoś sobie radzę. W pracy czuję lęk, w domu czuję lęk. W kafejce raczej nie czuję lęku.
Czy w Australii będzie jakoś inaczej? Jak tam ostatnio byłem, to nie czułem się za dobrze. Gdy surfowałem, to zapominałem o całym świecie. Zasypiając myślałem o tym, do dzisiaj pamiętam niektóre fale. Gdy jestem w wodzie, w Atlantyku, czy Pacyfiku, to czuję się jakby związanym z całym światem, z Naturą (przez duże N).
Lubię wodę, mam przed nią respekt, bo parę razy sam się wepchnąłem w trochę niebezpieczną sytuację, ale normalnie, to czuję się raczej bezpiecznie w wodzie. Nie licząc zmierzchów, gdy nas było niewielu w wodzie, to zaczynałem bardziej patrzeć pod nogi, bo rekiny wieczorami żerują.
Smutno mi, gdy pomyślę, że mi ta wiza przepadnie. Coś we mnie jest smutne, nie wiem co. Mój najlepszy przyjaciel chciał do Australii i o jego śmierci dowiedziałem się będąc tam kiedyś, u dziewczyny, w której byłem wtedy zakochany. Teraz ona wyszła za mąż, przyjaciel dawno nie żyje. Ciągnie mnie chyba do tych fal. Ale jak J powiedziała, fale, surfowanie, to tylko hobby.
Po rozmowie z J myślałem o śmierci. Chciałbym się do niej przytulić, ale ona ma chłopaka. Więc po co mnie zaprasza? Wiem, po prostu mnie lubi. NB (narkotyk B) wyszła za mąż, ma dzieciaka.
A ja? Ja nie umiem się zdecydować. Pewnie szukam takich dziewczyn, z którymi nie mogę być. Wtedy mam swoją "wolność". A może nie wiem, jak by to było, gdybym musiał moje lęki ukrywać? Może nie chcę czuć tego bólu? Może podobnie jest z Australią. Załatwianie wizy trwa rok i w sumie, to załatwiłem ją z rozpędu, żeby mieć otwartą furtkę, jak borsuk, jeszcze jedną drogę ucieczki?
Dzisiaj siedziałem w kafejce i zapisałem sobie na kartce za i przeciw. W sumie, to myślałem kiedyś o tym, żeby mieszkać w Hiszpanii, ale to zawsze mogę. Australia, to jak furtka, która się zamyka. Tu mam wszystko poukładane, w miarę, powiedzmy sobie, na razie. Tam, wszystko nowe i inne. Co jest lepsze?
Chciałbym być teraz blisko NB (narkotyku B). Po prostu zapomnieć o wszystkim. Ale nie jestem. Kiedyś chciałem być blisko C, albo A, albo P, albo T, albo ... Choć i tak uważam, że NB jest kimś wyjątkowym. A może sobie to wmawiam. Myśli w mojej głowie kręcą się chyba w kółko.
Brakuje mi dziewczyny. Chyba. Zacząłem sobie nawet zapisywać, w tej kafejce, coś w rodzaju planu na życie. Może czas na to. Zastanowić się, czego właściwie chcę, po tym, jak już nie chcę się zabić.
Mieszkam niedaleko dużego parku, z jeziorem w którym latem można pływać. W pracy mam na tyle luzu, że mogę walczyć z lękami, na ile potrafię. W sobotę byłem na ściance, potem na paletkach a dzisiaj objadałem się, czekoladą i innymi rzeczami. Muszę napisać tą książkę, choćby tylko dla siebie samego i mojego siostrzeńca.
Walczę dalej, czasami przegrywam z zimnem lęku, czasami wygrywam, ale nie mam zamiaru zrezygnować z walki. Nie wiem dokąd dokładnie idę, dokąd mogę dojść, ale szukam drogi, słuchając czasami muzyki z Australii.

Komentarze

  1. Wydaje się, że faktycznie brak u Ciebie zdecydowania, takiego konkretnego...ale to spowodowane jest Twoimi lękami... i przeszłością. Jednak jak tak Ciebie czytam to widać wyraźnie poprawę... tak jakbyś zrobił dość znaczny krok na przód. I w zasadzie to wychodzi na to, że mimo tej parszywej przeszłości, która nadal utrudnia Ci życia, nieźle sobie radzisz... moim zdaniem lepiej niż wielu, którzy mieli w dzieciństwie jak " U Pana Boga za piecem". :) Tak to widzę...

    OdpowiedzUsuń
  2. Znać drogę... To jedno... A podążać nią - to zupełnie co innego...
    Dojść do końca... Odnaleźć sens... Spełnić marzenia...

    I masz rację co do mojego wpisu u mnie :) - nie tak do końca zupełnie innego ... Oboje szukamy tej swojej drogi... Walczymy z przeszłością, z naszymi lękami i bólem... Ale walczymy, więc już jesteśmy zwycięzcami... pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Kierowani instynktami

Jesienne słońce i ciasteczka

Wesołych świąt!