Czekanie na cud

Kiedyś czekałem, aż coś się wydarzy. Coś, co spowoduje, że będzie mi lepiej. Może jakaś dziewczyna, prawdziwa miłość, ale taka przez duże M. A może coś innego miało się zdarzyć, może miało się okazać, że jestem z innej planety, że przylecą po mnie, zabiorą do domu ;) Wiadomo, w takim stanie ducha łatwiej wierzyć jest w to, że z NB (narkotyk-B) coś wyjdzie, czy tęsknić za inną niewiastą. Bałem się telefonów, a równocześnie czekałem na jakiegoś smsa, może od NB. Może przyjdzie kiedyś jakiś email, który mnie wyzwoli z tego stanu? Tak sobie wtedy myślałem, a jak nie myślałem, to tak czułem. A z drugiej strony, to pewnie sobie myślałem, że i tak nic z tego nie będzie. A z trzeciej strony, to po prostu robiłem swoje.
Tak mi to przyszło do głowy, bo miałem akurat telefon w plecaku i przypomniało mi się o nim, jak chciałem muzyki posłuchać. Nie czekam już chyba na żadnego smsa. A jeśli czekam, to chyba nie aż tak niespokojnie.
Byłem wczoraj na ściance i pogadałem chwilę z grupką fajnych dziewczyn. Nawet mi się nie zrobiło specjalnie smutno, jak wracałem do domu. Normalnie, to czuję smutek, że jestem sam. Myślę, że gdybym był zdesperowany, to poszukałbym kogoś nawet przez internet. A tak, szukam często kontaktu z moim wewnętrznym dzieckiem. Staram się wracać do sytuacji lękowych, do tego uczucia z wtedy. Nie robię tego dla zabawy, ale dlatego, że czuję codziennie lęki. Zauważyłem, że jest mi lepiej, od kiedy mam więcej kontaktu z wewnętrznym dzieckiem, to znaczy, ze wspomnieniami z przeszłości. Może sam fakt, że się tym zajmuję pomaga. Miło by było być z kimś, ale jest mi w sumie też dobrze samemu. Na tyle dobrze, że nie chciało by mi się teraz umierać. Oglądałem filmy o samurajach, a przynajmniej kawałki, bo całe filmy były trochę nudne. Może mógłbym być dobrym samurajem, a raczej roninem, bo nie lubię, jak mi się mówi, co mam robić. Ronin, to bezpański samuraj. I gdyby mi przyszło umrzeć, to może fajnie by było umrzeć w walce. Chociaż, miałby mi ktoś obciąć rękę, czy palce, to nie chcę.
W każdym razie walczę z moimi lękami. Zmieniam moje wspomnienia z przeszłości. Kształtuję je jak plastelinę. Po prostu uczę moją amygdalę nowych rzeczy. Z drugiej strony, to widzę, że jakoś sobie radzę. Muszę się nawalczyć, napracować, próbować przebić przez przezroczystą ścianę lęków, ale jakoś mi niektóre rzeczy potem wychodzą. Jak z tą wizą do Australii. Nie mówię, że wszystko wychodzi. Myślę, że kontakt z wewnętrznym dzieckiem powoduje, że mniej szukam cudu na zewnątrz, a bardziej staram się uporządkować mój własny świat.
Chinka, w ostatnich miesiącach ciąży, ciągle dobrze wygląda. Ma coś w sobie, w uśmiechu, czy coś. A może jest po prostu ładna. Czasami to trudno to wyczuć.
Wczoraj na ściance dwie dziewczyny miały ładne oczy, to znaczy te, z którymi gadałem. Niektórzy ludzie mają po prostu ładne oczy. Tak, jak czasami niebo jest ładne, czy morze. Chociaż, morze jest chyba zawsze ładne, ma coś w sobie.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kierowani instynktami

Jesienne słońce i ciasteczka

Wesołych świąt!