Po prostu przed siebie

Tak sobie tu siedzę, na kampusie, przy stolikach z kontaktami na prąd. Zastanawiam się, czy by nie iść na jakie cappuccino, może pójdę. Może mi się lepiej popisze. Nie popiszę, bo UA zaraz przyjdzie, myślałem, że już pojechała do domu... Ostro mi pomaga z tą wizą.
Wczoraj surf, dzisiaj bez surfu, bo mam zakwasy, no i ta wiza i kolacja wieczorem. Miała być może pożegnalna, ale postanowiłem zostać tu tydzień dłużej, ale UA jedzie ze swoim chłopem na urlop, na dwa tygodnie.
Japonka się więcej nie odezwała, pisałem coś o jakiejś Japonce? O NB (narkotyk B) raczej mało myślę, ale coś tam myślę. Muszę zobaczyć, co pisałem, bo nie chcę się powtarzać. W każdym razie uczę się na tej desce, małe fale, niespokojne, nie było prawie, że ludzi. ćwiczyłem sobie wstawanie z deski, na takich falach. Chyba mi powoli lepiej idzie, choć często mi fala ucieknie.

Już więcej samochodu z tej wypożyczalnie nie biorę, bo nic nie wolno robić, a za szkody też nie płacą, choć codziennie płaci się sporo za ubezpieczenie, to pewnie taki ich trick. To znaczy, przedłużyłem jeszcze o tydzień, ale wezmę inny, bez namiotu na dachu. Ciekawe, co powiedzą na tą szybę, to też trochę stresu, ale, nie ma co się tak przejmować.
Pełno tu Azjatek, nie wszystkie są aż tak ładne, ale sporo.
Czasami czuję lęk, ale w pewnym sensie go ignoruję, w pewnym sensie po prostu idę dalej, starając się kontaktować z wewnętrznym dzieckiem, czyli wracać do wspomnień z domu. Japonka w każdym razie straciła chyba mną zainteresowanie, jak się dowiedziała, że nie mieszkam na wybrzeżu, poza tym, to miałem jechać do domu, jutro. Odpisała na smsa, ale potem już nie. I tyle.
Fajnie się surfuje, siedzi w wodzie, huśta na falach. W sumie, to zostałem tu trochę ze względu na wewnętrzne dziecko, bo mu niejako obiecałem trochę surfu, czy luzu. Może to dziwnie brzmi, ale taki jakiś kawałek mnie tego potrzebuje i wydaje mi się, że to głos wewnętrznego dziecka.
Nic, uciekam, by kupić płyn do hamulców hydraulicznych, do roweru. Oprócz tego, to poleciałem jakichś 5 metrów w skałkach, ale wiadomo, w linę. I właziliśmy w nocy na Mt Barney, 4 godziny. Potem surf, potem ścianka, potem padłem na pysk. W sumie, to mam mało czasu, jakby. To z tą wizą kosztuje trochę i dojazdy na wybrzeże. I jedzenie ryby z frytkami, wpatrując się w morze i fale.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kierowani instynktami

Jesienne słońce i ciasteczka

Wesołych świąt!