Skąd brać energię do życia? Czy zawsze jej trzeba do walki?

W sumie, to nie wiem, skąd brać energię do życia. Z wakacji, z miłości, czy jakichś radości? Dużo tu czytam o szczęściu, na blogach. Szczęście, miłość. No i rozczarowania. Mnie też brakuje czasami, czy często energii, do życia. Co robię wtedy? Staram się iść dalej. Od kiedy obejrzałem parę filmików o ultramaratonie, szczególnie tym "Badwater", to mam to przed oczami. Facet z protezą na nodze, brakuje mu też przedramienia. Potrafi przebiec 40, 100, czy 200 kilometrów. Do tego musiał trenować. Każdy z tych biegaczy musiał ciężko trenować, by móc biec ponad 20, czy 30 godzin. W dodatku w Death Valley, gdzie temperatury sięgają do 40C, czy może więcej. I gdy tak myślę o moim życiu, to widzę, że to też jak jakiś ultramaraton, czyli bieg dłuższy niż maraton. Nie wystarczy, żeby sobie czasami pobiec, bez treningu. Powiedzieć sobie "to ja sobie pobiegnę 100 kilometrów". Bo wtedy, może się uda, a może nie. Gdy ktoś próbuje przebiec "Badwater", to bez treningu po prostu nie ma żadnych szans. Umrze i tyle. Nikt się nie będzie dziwił.
Dlatego też cieszę się, że póki co, to przeżyłem mój bieg, to znaczy, nie popełniłem jeszcze samobójstwa. "Cieszę się", to może za dużo powiedziane, ale uważam, że to jakiś sukces. Bałem się czasami, że nie przebiegnę, że skończę jak wiele innych. Coś we mnie często mówiło "to się zabiję".
Jak z tym walczyć? Skąd wziąć energię? Czasami jej nie mam, kiedyś próbowałem zbierać dobre momenty, mówiąc sobie wtedy "jestem szczęśliwy" i próbując je zapamiętać. Próbowałem je wykorzystywać, gdy było mi źle. Tak sobie to pomagało. Ostatnio staram się wracać bardziej do mojej przeszłości, rozmawiać ze mną z wtedy, o tym, co wtedy chciałem robić, czuć to, jak i te lęki i tęsknoty, z wtedy. Pracuję nad tym codziennie, jak i nad tym, żeby sobie jakoś trochę spokoju zapewnić.
Gdy nie mam energii, to po prostu próbuję być, szukam tricków, by dzień przetrwać. Ale wiem, że następnego dnia dalej będę walczył. Gdy nie wierzę, że coś może się zmienić, to po prostu idę dalej, bo tak sobie postanowiłem. Zauważyłem, że czasami niewiele to dawało, gdy sobie za dużo do zrobienia postanowiłem. Wtedy dałem radę zrobić to raz, czy dwa razy, albo wcale i poddawałem się. Teraz jestem jak mysz. Szukam dziurek, żeby się prześliznąć, między sztachetami lęku. Czy jak kot próbuję je przeskoczyć. Jak w eksperymencie z wyuczoną bezradnością. Psy nie próbowały nic zrobić, bo nie wierzyły, że się da. Leżały na podłodze, rażone prądem i skomlały, choć niedaleko było wyjście, otwarte. Szczury raz uratowane z akwarium, drugi raz pływały dużo dłużej, zanim utonęły, to znaczy, dużo dłużej niż te, które nigdy poprzednio nie doświadczyły uratowania.
Myślę, że mam duże rezerwy energii, ale może jak nad mięśniem, trzeba nad nimi pracować, ćwiczyć je. Uczyć się zarówno wygrywać jak i przegrywać, uczyć się nowych schematów zachowania i emocji. Kiedyś czekałem, aż coś się zmieni, samo, albo ktoś przyjdzie, Miłość, czy Szczęście. Jako dziecko czekałem, aż coś się wydarzy, bo i tak nie mogłem nic zrobić, póki nie odkryłem, że mogę się zabić. Teraz jestem dorosły, ale to czekanie było we mnie, bo się go nauczyłem. Uczyłem się go latami. Może potrzebuję lat, żeby to zmienić, może nigdy się to całkiem nie zmieni. Nie wiem, ale dla zasady próbuję coś zrobić. Nie czekam tak? Oczywiście, dalej czekam, szczególnie, gdy mnie lęki blokują, gdy czuję się ciężki i nieruchawy, tłusty, jakby w dodatku z ołowiu. Ale też próbuję coś zmienić. Poprzez kontakt z wewnętrznym dzieckiem łatwiej mi wrócić do emocji z przeszłości. PTSD polega na tym, że emocje z przeszłości wyskakują w teraźniejszości, więc wychodzę im niejako na przeciw. Nie zastanawiam się tak nad szczęściem, na energią, nad miłością. Próbuję rozmawiać ze mną samym, także tym, z traumatycznych czasów. Uczyć się ile mogę, choćby tego, jak się uczyć, żeby się nie przesilić. Po prostu trenuję. I jak jeden z ultramaratonistów powiedział, Michael Arnstein, by biegać ultramaraton, trzeba uczynić trening częścią swojego życia. I biega on po 20 kilometrów czy więcej do pracy i tyle samo z powrotem. Dla mnie niektóre momenty w życiu, to jak ultramaraton. Czasami łatwiejszy, czasami trudny, jak "Badwater", gdy mnie coś dusi, wszystko wydaje się jakieś bez sensu, jakby czarne, myśli się czasami gubią, zjadane stresem, a mnie w dodatku palą afty w ustach. Wtedy idę na sport. Albo po prostu nie robię nic, dają sobie dzień odpoczynku, by potem, czując się lepiej, dalej ćwiczyć, bo nikt inny za mnie tego nie zrobi.

Komentarze

  1. mogłabym Cię poprosić o maila?

    OdpowiedzUsuń
  2. Mój mail : ithoxhh@gmail.com
    ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Mam nadzieję, że uda Ci się przebiec Twoją trasę jaką jest życie. Dobrze zrobiłeś, że nie poddałeś się. No i może w końcu czeka jakiś finisz, jakaś nagroda za wytrwałość, tego nie wiem, ale wydaje mi się, że nie jesteś taki zły by nie mieć miłości ani szczęścia.
    Pozdrawiam i zapraszam do mnie :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Kierowani instynktami

Jesienne słońce i ciasteczka

Wesołych świąt!