Dom, niebezpieczne miejsce

Wczoraj byłem na treningu, coś sobie lekko naciągnąłem w udzie, bo jak zwykle przesadziłem. W sumie, to wszystkich coś tam bolało, bo jesteśmy cienko wytrenowani, w niektórych rzeczach. Na koniec graliśmy podwójną i przegraliśmy, to znaczy ja, z tym, z którym grałem. W sumie, to powinniśmy byli wygrać. Złości mnie jak gram bez sensu. Nie wiem, czy brakuje mi doświadczenia, czy gram za nerwowo, ale trafiam niedokładnie i w ogóle. To promieniuje trochę na moje samopoczucie, bo czuję się znowu trochę bezradny. Bezradny, to znaczy, znowu w klatce bez wyjścia. Myślę sobie wtedy, że i tak nie dam rady, po co to wszystko.
Czasami trudno mi iść do przodu, ale jakoś idę. Czasami mam wrażenie, że stoję, albo, że się cofam. Jestem sam i jakoś nic nie idzie do przodu. Choć bywało gorzej, byłem sam i bolały mnie moje stare miłości, albo nowe miłości, albo po prostu świat bolał, czasami tak, że się zginałem w pół.
W niedzielę byłem na ściance, wspinałem się z B. Potem brałem gorący prysznic, bo są tam prysznice i było mi po prostu dobrze. Nie czułem żadnego lęku, żadnych tęsknot, czułem tylko gorącą wodę i może wewnętrzny spokój, czy coś.
Tak sobie żyję, nie lubiąc mojej samotności, ale nie wiedząc, co z nią zrobić. Uciekam od własnych myśli, od tego, co czuję. Oglądam filmy, seriale, jakieś mecze badmintona. Czasami udaje mi się po prostu być, nie musieć uciekać. Czasami nie czuję tego niepokoju.
Strasznie powoli idzie mi ten Chiński. Fakt, w domu się go prawie nigdy nie uczę. W domu trudno mi się skoncentrować. Dom, pewnie jak zawsze, to niebezpieczne miejsce. Tak to jest chyba zakodowane w mojej głowie.
I znowu przypomina mi się, jak wracałem po szkole do domu. Czuję jak budzi się we mnie coś zimnego, jakby bryłka lodu i zamraża mnie po kawałku, od środka, nie pozwalając mi się poruszać. Czuję zimno na skórze, choć mam na sobie ciepły sweter i jest tu ponad 20 stopni. Napiję się chyba znowu kawy, choć tego nie chcę, ale kawa czasami przegania to uczucie, daje lekki stan euforii.
Słucham muzyki, Dido, czy jakiejś australijskiej, czy Bacha, mieszanka. Jak tu się wyrwać z tej klatki? Mam ze sobą notebook, może pójdę przed paletkami do kafejki, coś popisać.
Jak akurat Dido śpiewa "I just want to feel safe in ma own skin". "Chciał(a)bym się po prostu czuć bezpiecznie, w mojej własnej skórze", czy coś takiego.
--
Lubię czuć, jak kofeina działa. Napiłem się herbaty, co mi chyba nie pomogło, bo dalej byłem jakiś zmęczony, tym moim "chcę uciekać" zmęczeniem. Potem napiłem się kawy. Kofeina robi swoje.
Czasami myślę o NB (narkotyku-B, czyli jednej dziewczynie), nawet nie wiem, dlaczego, to już trochę lat temu.
Gdy tak siedzę, zmęczony moją walką z niepokojem, często jakbym przysypiał, jakby mnie łapał sekundowy sen. Próbuję też wracać do mojego wewnętrznego dziecka, tego, ze przeszłości, bo w sumie, to przed przeszłością uciekam.
Co takiego było w tej przeszłości, że tak uciekam? Czy bałem się, że stary mnie zabije?
Chyba nie myślałem w takich kategoriach. Po prostu się go bałem. Nawet nie wiem, jak się go bałem. Wiem, że przed nim uciekaliśmy, chowając się w pokojach, udając, że nas nie ma. Wiem, że już jako dorosły czułem obawę, że przyjdzie i mnie zadźga nożem, gdy będę spał. Wiedziałem, że to bez sensu i nie uległem tej myśli, by zamknąć na klucz drzwi domku campingowego, w którym byłem, gdy on był paręset metrów dalej.
Staram się oddychać głęboko, ale jeszcze nie do końca znalazłem metodę na ten niepokój. To znaczy, mógłbym iść pobiegać, czy po prostu biec przed siebie, ale jak to pogodzić z normalnym życiem? Nie mogę być jak Forrest Gump, biec przed siebie, cały czas. Tym bardziej, że mi siada kolano. W skali niepokoju jestem może na 7 (na 10). Ale jak to zmierzyć? Kawa pomaga, dodaje mi adrenaliny, a za tym odwagi.
Pamiętam, jak stałem przed drzwiami sypialni starego, wiedząc, że zaraz muszę zapukać, zameldować się, że idę do szkoły. "Melduję posłusznie...", do dzisiaj wywołuje to we mnie uczucie poniżenia, choć kiedyś czułem więcej lęku, pewnie i nienawiści. Nienawiści nauczyłem się dobrze, w dzieciństwie. Gdy jej fala przychodzi, nawet teraz, po latach, to myślę, że potrafiłbym kogoś zabić, z zimną krwią. Po prostu pozwolić tej fali przykryć mnie i nie czuć nic innego, tylko chłód, wewnętrzne zimno i ironię. Ale nie zrobię tego, bo ani nie mam kogo zabić, ani nie mam takiej potrzeby. W sumie, to mógłbym zabić kogoś, kto się znęca nad dziećmi. Ale, nawet na blogu trzeba uważać co się pisze, bo różne oszołomy rządowe mogą skanować takie rzeczy. Nie, żebym uważał, że akurat się do mojego bloga przyczepią, tym bardziej, że to polski blog, ale, nie ma co przesadzać. W stanach można dostać po głowie, jak się coś terrorystycznego pisze.
Z drugiej strony, to widać, jak czasami beznadziejny jest ten system, skoro tyle pedofili, czy innych pokopsanych wymienia się zdjęciami, czy filmami o tematyce i jakoś ich nie umieją złapać. To wiadomo, kwestia kosztów i zysku.
Ludzie to ogólnie, trochę bardziej cwane małpy, co tu od nich za wiele wymagać. Nie mówię, że jestem inny, po prostu stwierdzam.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kierowani instynktami

Jesienne słońce i ciasteczka

Wesołych świąt!