Zabić się, czy się nie zabić

To bardziej pytanie retoryczne, bo nie mam ochoty się zabić.  Ale dlaczego tak tą notkę zatytułowałem?
Dzisiaj rano pomyślałem sobie, że kiedyś pewne rzeczy były bardziej proste. Gdy coś było nie tak, to mogłem sobie pomyśleć "to się zabiję".
Nie musiałem się nad przyszłością zastanawiać, bo nie było jej w moim życiu, teoretycznie. Jak widać, ciągle żyję.

Dzisiaj rano czułem smutek, byłem jakiś ociężały, zmęczony, nic nie miało sensu. Po części może dlatego, że do 1.30 w nocy rozmawiałem z przyjaciółmi, z A, który się moim mieszkaniem opiekuje i KJ, Japonką, która często z A w paletki grywa. A nie odzywał się przez ponad tydzień, z KJ mam normalny kontakt.
Martwiłem się, co z tym mieszkaniem, co z moją pocztą. Po mailu do K i rozmowie z nimi wszystko się pozytywnie wyjaśniło.

Więc skąd ten niepokój i tęsknota? Pozostaje NB (narkotyk-B), z którą mam kontakt przez internet. Pisujemy sobie ostatnio prawie codziennie, życząc sobie dobrej nocy, czy dorzucając jedno, czy parę zdań o tym, co się dzieje. Tych parę zdań, to przeważnie ja. NB jest bardzo seksy, uważam, i tęsknię za nią, choć jej nie widziałem od paru lat. Powiedzmy sobie, jakiś kawałek mnie za nią tęskni.

Może to jest powodem smutku i bezradności? Jestem gdzieś daleko od Niej, ale nawet, gdybym był bliżej, to czy było by lepiej?

A może powodem smutku jest po prostu dołek. Wychodzi znowu uczucie, że nie dam sobie rady. Nie jest to jakaś określona emocja. To raczej ogólny bezsens wszystkiego. Fakt, że nie wiem, czego chcę, a to, czego chcę, jest może niemożliwe.
Do tego dochodzi lęk, robi mi się albo gorąco, albo robię się ociężały i mój mózg zasypia, gubiąc myśli.

Mało spałem, obudziłem się przed 6, dlatego nie poszedłem biegać. Ale wstałem zrobiłem parę ćwiczeń, zjadłem śniadanie i potem znowu udało mi się zasnąć, z pełnym brzuchem. Czasami moje życie przypomina mi film "Dzień z życie świra", czy jak on się nazywał.
Walczę z emocjami, lękiem, a te ćwiczenia poranne są częścią tej walki. Jak i picie kawy w kafejce. Po kawie lepiej mi się coś pisze.
Pisanie nadaje mojemu dniu trochę sensu.

Jeszcze jakiś rok, czy dwa lata temu myślałem często o samobójstwie. Było mi źle, uważałem, że taki już jestem, jaki jestem i że świat jest okrutny.
Nie mogę świata zmienić, tak, by było mi lepiej, ale mogę zmienić siebie, przyszło mi kiedyś do głowy, po jakimś artykule z gazety, czy książce.
Kiedyś dotarło do mnie, że to "Ja", którego się tak kurczowo trzymam, które tak bronię, to nie jakaś zaczarowana matowa kula.
"Ja", to trochę może jak atom, niby "niepodzielny", bo nazwa to oznacza, ale tak naprawdę składający się z wielu części, protonów, neutronów, elektronów.

Więc zamiast kuli wole widzieć na przykład drzewo, które ma wiele gałęzi, pień, czasami krzywy, korzenie, które je trzymają w ziemi i dostarczają wody i soli.
Można je próbować podpierać w niektórych miejscach, w innch  trochę przystrzyc, podlać, okopać może ziemię, czy usunąć beton,
jeśli jest nim obmurowane.
Nie do końca wiem, jak to wszystko zrobić, ale próbuję, szukam wskazówek. I sama świadomość tego, że mogę coś zmienić, powoduje, że rzadziej stoję bezradny, czekając na "koniec", albo fantazjując o tym, jak bym moje życie, moje codzienne cierpienie mógł zakończyć.

W pewnym sensie wydaje mi się to dziwne, że kiedyś nie zdawałem sobie sprawy z tego, że mogę się zmienić. Może dlatego, że byłem schowany za murem, oddzielając się od moich lęków i innych negatywnych emocji. Uciekałem w miłości, jak inny ucieka w alkohol, czy crystal meth.
Ale, jak już w bajkach mówią, gdy zna się prawdziwe imię smoka, czy złego czarownika, to wtedy ma się nad nim kontrolę.
Oczywiście, wiedząc, że odczuwam lęki, nie mam nad nimi automatycznie kontroli. Ale wiedząc, że te lęki to tylko część mojej osobowości, nie uciekając tak, czy tak często, łatwiej mi próbować coś zmienić. Nawet, jak czasami jestem w dołku, jak dzisiaj rano. Zamiast próbować się miotać wewnątrz tej kuli, próbuję raczej zajmować się tym drzewem. Wydaje mi się to bardziej konstruktywne.
I nie muszę już czekać, aż ktoś przyjdzie, dziewczyna, terapeuta, czy ktokolwiek, by mnie z tej kuli wyzwolić. Sam próbuję szukać dróg i metod. Czytając książki, chodząc na terapię, obserwując sam siebie i eksperymentując na sobie.
Jeśli ktoś mi pomoże, to dobrze, jeśli nie, to i tak będę dalej próbował coś zmienić. I dopóki widzę, że coś się zmienia, czuję się często po prostu lepiej.
Czasami czytam, że część ludzi czeka, aż coś się za nich zrobi. Aż terapeuta coś zrobi.

Dla mnie to trochę jak z nauką języka. Można mieć dobrego nauczyciela, czy najlepszego, ale uczyć trzeba się samemu, bo nikt nikomu do głowy nie wejdzie, nawet, gdybym mu ciężki pieniądze zapłacił, albo na niego próbował moją robotę zwalić.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kierowani instynktami

Jesienne słońce i ciasteczka

Wesołych świąt!