Mgła w głowie

Obudziłem się w nocy zlany potem. Ciekawe, co się tam w mojej głowie dzieje? Już wczoraj spałem niespokojnie.

Odstawiłem wczoraj B, mojego gospodarza, na lotnisko.
Wszystko na ludzie, "o której chcesz jechać", chwilę się wahał, skończyło się na 14.30. B trzyma się przeważnie ram czasowych. O 14.28 leży jeszcze na kanapie, ale o 14.30 jest gotowy do wyjścia. Punktualnie jak zegarek szwajcarski.
Podobnie, jak jedzenie w barze. Nie ma, żeby się coś delektować, czy popatrzeć na otoczenie.
B wcina, aż mu się uszy trzęsą, a potem jest gotowy i możemy iść.
Nauczyłem się nie zwracać na to uwagi i trzymam się swojego rytmu.
A tutaj, zbliżamy się lotniska, które jest spore, więc pytam "Który terminal, krajowy, czy międzynarodowy?".
O dziwo, B. zastanawia się, "Jedź wolniej", mówi, zadzwonię do R, który też miał lecieć, tyle, że chyba następnego dnia.
Zaczynają dyskusję z R. Wiadomo, że B najpierw leci wewnątrz kraju, ale ogólnie, to potem międzynarodowo.
R sprawdza, a my powoli dojeżdżamy do terminalu międzynarodowego, zatrzymuję się.
B dalej dyskutuje z R, aż dochodzą do wniosku, że to pewnie jednak krajowy terminal, a podobno R nawet sprawdził w internecie.
W sumie, to trwało to chyba z pół godziny, bo zanim z jednego do drugiego dojechaliśmy, to trochę potrwało.
I tyle na temat precyzji inżynierów, bo B jest inżynierem, czy coś i chyba nie jest w tym taki zły.

W każdym razie, chata wolna, szał w ciapki. Od razu miałem odwiedziny, oposa, zatrzymał się przez chwilę na tarasie, żeby podziwiać krzesła i stół, a może po prostu mordę sobie o poranku czyścił, bo wieczór dla mnie, to dla niego poranek. Zapomniałem się go zapytać, czy to on mieszka na balkonie, bo jakiś tam ma gniazdo.

Coś jestem ostatnio przyćmiony, muszę się może na surf wybrać, przepłukać trochę głowę.
O tym też była mowa, o przepłukaniu mózgu, na jednym filmie dokumentalnym o surferze, z zawodu lekarzu, który rzucił swoją karierę, jak poznał jedną, z którą miał bardzo dobry seks. Mieszkał z nią potem przez 25 lat w samochodzie campingowym, jeżdżąc z miejsca na miejsce.
Jak to sam powiedział "she teached me how to eat pussy". To był chyba jeden z przełomowych momentów w jego życiu.
Facet był wcześniej dwa razy żonaty, jedna wybrała Japończyka, z drugą miał nawet dwójkę dzieci, ale dopiero ta trzecia pokazała mu, o co w tym wszystkim właściwie chodzi, jak to twierdził.
Niezależnie od tego, że stracił ojca w wieku paru lat, co pewnie spowodowało, że mu trochę odbijało. Tak przynajmniej twierdziła jakaś psycholog na tym filmie, czy ktoś tam.
http://en.wikipedia.org/wiki/Doc_Paskowitz
Dodam tylko jeszcze, że mieli dziewięcioro dzieci, wszystkie wyrosły w samochodzie campingowym, a je zmieniali je co jakiś czas. Ten stare się chyba  rozlatywały, bo nigdy nie mieli nowego.
Facet miał czasami lekkie odjazdy, podobno panował reżym wojskowy, ale za to miał dzieci przy sobie, w dosłownym tego słowa znaczeniu.
Dzieci nie posyłał do szkoły, bo stwierdził, że doświadczenie jest ważniejsze od edukacji.
Jedną z najważniejszych rzeczy, był dla niego chyba seks, który uprawiali, z tego co mówili na filmie, chyba codziennie.
Dzieci opowiadały, jakich technik zatykania uszu używały, by nie słyszeć, co ich radośni rodzice robią.
Chociaż, myślę, że w krajach afrykańskich, tam gdzie mieszkają wspólnie w chatach, to chyba inaczej nie jest.
Film kończy się czymś w rodzaju "happy ending", bo chociaż dzieci pouciekały z "domu", jak były dorosłe,
to spotkali się oni wszyscy po latach, już nie wiem, z jakiej okazji.
Ogólnie, to te dzieciaki były bardzo dobre w surfie, wygrywały chyba sporo. Nic dziwnego, jak spędziły życie na surfowaniu.
Z matematyką, czy ortografią, to było chyba dużo gorzej.

A mnie by się kobieta przydała, ale coś chyba nie aż tak bardzo, żebym szukał przez internet. Może się za bardzo do samotności i wolności przyzwyczaiłem, a  może się po prostu boję? Kto wie.

W każdym razie, walczę, by zachować rytm życia i robić coś, nie zarzucając sobie cały czas, że robię za mało, czy coś nie tak, bo nawet nie wiem, co dokładnie mam robić. Nadal jestem w labiryncie wypełnionym mgłą, ale staram się chociażby w ciemno, poznawać ten labirynt.

Komentarze

  1. Opos? :D CUDNIE :-D To tam oposy jak u nas koty ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Coś w tym rodzaju. Tu ogólnie, to sporo zwierząt. Dzisiaj o mało nie nadepnąłem na jakąś, licząc z ogonem, to spokojnie 30 centymetrową, albo większą jaszczurkę ;) Uskoczyła na bok, a potem patrzyła na mnie obrażona ;)
    Ta, oposy jak koty, tyle, że koty, to też w ciągu dnia biegają, a oposy, to raczej jak się ciemno robi.

    OdpowiedzUsuń
  3. 30-centymetrową? Umarłabym :-D Toż to jak SZCZUR :-D
    Najbardziej z tych Australijskich to bym chciała koalę zobaczyć...

    OdpowiedzUsuń
  4. Tyle, że one nie są takie grube, jak szczury. To oposy są jak bardziej jak szczury, ale mają bardziej sympatyczne uszy ;)
    Takie pół metrowe, czy większe, to mam trochę respekt, jakoś automatycznie, bo ich się nie boję, one ludzi raczej na pewno nie zaatakują.
    Oglądałem program o Japonii, jest taki jeden facet, który jeździ po całym świecie i próbuje wyjaśniać legendy o rybach. W Japonii jest jedna wielka salamandra, może osiągać do 1,5 metra.
    Wygląda ona jak potwór i może nieźle dziabnąć, jak się jej na ogon nadepnie, bo żyje ona w wodzie.
    http://en.wikipedia.org/wiki/Japanese_giant_salamander

    Misi koala jeszcze w tym roku nie widziałem, ale kiedyś widziałem je na wolności, prawie, że na wyciągnięcie ręki. Tyle, że takiej to dzikiej, to bym raczej nie próbował głaskać, mają niezłe pazurki, a poza tym, to są cały czas naćpane, więc nie wiadomo, co im się może nie spodobać ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. O tych salamandrach to już kiedyś czytałam. Bestie okropne. Te misie naćpane to tym eukaliptusem...? Może ja też zacznę je ciućkać ;-) Zazdroszczę Ci tych koali... to takie moje marzenie wziąć w ręce OSWOJONĄ koalę... :-)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ano, oswojona koala, to może i jest fajna do pogłaskania, ale do takiej na drzewie, to bym za blisko nie podchodził, bo one mają niezłe pazurki i silne są po byku ;)
    Te salamandry to nie takie straszne, ale głaskać, to chyba ich nikt nie głaszcze ;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Kierowani instynktami

Jesienne słońce i ciasteczka

Wesołych świąt!