Wygodne myśli, czyli o zasypianiu w śniegu

Myśl o samobójstwie jest jednak wygodna, stwierdzam. Bo gdy coś mi jest, coś jest nie tak, jakiś smutek łapie, bo jestem sam, a w koło tyle dziewczyn, albo gdy coś nie wychodzi, to przychodzi ta myśl. Otula mnie jak ciepłym kocykiem i obiecuje spokój. Przypominają mi się opowiadania podróżników, gdy wędrowali przez śnieg, przebijając się, nie wiedząc jak jeszcze daleko, do zakopanej gdzieś w śniegu chałupy. Nie wiedząc, czy jednak nie zabłądzili. Każdy krok kosztuje sporo wysiłku, nawet oddychanie, bo jest cholernie zimno i nos zaczyna zamarzać, od środka, gdy się przez niego próbuje oddychać, albo pali w płuchach.
Wtedy tak prosto jest usiąść, tak na chwilkę, na chwileczkę, by zebrać sił.
Tyle, że wiedzą oni, że nie chodzi tu o chwilkę. Znają niebezpieczeństwo takich myśli. Gdyby usiedli, to prawdopodobnie znajdą ich dopiero na wiosnę, o ile ich jakieś wilki, czy rosomaki nie rozszarpią. Więc może znajdą po nich tylko sanie, o ile rzeczywiście są oni nadal gdzieś przy szlaku, a nie zabłądzili.

Ja jestem już starszym facetem, pogubionym w tym świecie. Wiadomo, nie czeka na mnie śmierć lodowa, ale nie wiem, na ile jestem daleko od tej czerwonej linii łączącej życie od śmierci. Prawdopodobnie daleko, tyle, że czasami wystarczy jakiś drobiazg, żebym poczuł ten odwieczny niepokój, goniący mnie. Wtedy tęsknię za obietnicą śmierci, cichą puchową poduszką, która mnie otuli i pozwoli zapomnieć, o wszystkim.

Jak w dzieciństwie, gdy pakowałem się w kołdrę, czy pierzynę, tak, że pozostała tylko mała dziurka na oczy i oddychanie. Gdy mama czasami przychodziła, powiedzieć dobranoc, to też nie chciałem wyjść z tego mojego schowka. Może uważałem ją za zdrajczynię, nie nazywając tego tak w głowie słowami, bo przecież ją kochałem?
Przychodziła "po cichu", przed ojcem. To było normalne, że nie mogła do nas, dzieci, tak sobie normalnie iść.
Nawet nie wiem dlaczego to było wtedy normalne, tak było. Ale pisząc te słowa zdaję sobie sprawę z tego, jaki to abstrakt.

W każdym razie, walczę, starając się izolować od tego, co ludzie ode mnie chcą, żebym na przykład wrócił do roboty, bo klient sobie w sumie myślał, że ja już niedługo będę wracał.

Może mi po prostu brakuje kogoś, żebym się mógł przytulić. I od razu niedobrze mi się robi, na myśl, że ktoś mi zaraz napisze "to się rozejrzyj". Tak, wcale się nie rozglądam.
Tu też w telewizji coś ostatnio sporo mówią o problemach z psychiką, że co drugi ma jakiś tam okres, krótszy, czy dłuższy, przynajmniej raz w życiu. Jedna kobieta powiedziała w audycji, że jak ktoś ma raka i go zwalczył, to pracodawcy go uważają za bohatera. Jak ktoś miał psychiczny problem, to pracodawcy raczej nie mają ochoty na takiego pracownika, niezależnie od jego stanu.
Różnica jaką ja widzę w forach jest też taka, że jak ktoś ma raka, to wszyscy mówią "ochhh...." i próbują pocieszać, czy zachowują dystans, nie próbując dawać mądrych rad.
Jak ktoś ma coś z głową, to każdy na raz staje się specjalistą.
Dziwne, że ludzie na tej samej zasadzie nie podchodzą do swojego samochodu, uważając, że skoro nim jeżdżą, to powinni wiedzieć, jak go naprawić.

Jak jeden znany kabarecista powiedział, "demokracja polega między innymi na tym, że każdy może mieć zdanie o wszystkim, nie znaczy, że musi. Jak się nie ma pojęcia, to lepiej się nie odzywać. "

Może mi się to z tym śniegiem tak skojarzyło, bo tu klima chyba na -5C nastawiona, zimno się robi. Na zewnątrz +30, w cieniu.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kierowani instynktami

Jesienne słońce i ciasteczka

Wesołych świąt!