Gorzka czekolada

Coś mam ostatnio cienkie dni. Silne afty, które przeszkadzają trochę w mówieniu, poza tym, to palą cały czas w gębie. Kupiłem sobie witaminę B, niektóre witaminy B pomagają, ale nie wszystkie, w HH miałem taką, która często pomagała.
Siedząc w kafejce zauważyłem jak jestem wrażliwy na hałas, dzisiaj.
Wczoraj było w sumie fajnie, w ciągu dnia, by byłem z AA, siostrą NA, na plaży. Próbowałem surfować, ale mało co z tego wychodziło. Oberwałem nawet deską w brodę, mam lekkiego siniaka. Ale, dopóki się krew nie leje, to spoko. Fale były strasznie poszarpane. Widziałem potem, jak parę osób wchodziło, żeby posurfować, ale też szybko rezygnowało. Nie, żeby był taki dobry, ale, czasami coś mi wyjdzie.
Mnie ciągle jeszcze prawy łokieć boli, także w czasie surfowania. Jest to wkurzające, bo nie mogę iść na paletki, a to była jednak fajna rozrywka i w niedzielę chodziliśmy czasami całą grupą na kawę, czy coś zjeść.

Ale, łokieć się zagoi. Ciągle jeszcze nie wiem, ile tu mam zamiar zostać. Jak wyjadę, to mi wiza przepadnie, chyba, że znajdę pracę przed wyjazdem.
Z drugiej strony, to co mnie ciągnie do tej europy. Jakiś tam kontakt z NB (narkotyk-B), parę zdań wymienionych raz na tydzień?
Wiadomo, finansowo, to w europie pewnie bym miał lepiej. Poza tym, to tam wynajmuję mieszkanie, tu mieszkam u kogoś.
Co mnie tu trzyma? To, że stracę wizę? Albo to, że tu jest słońce, dużo przyrody i nie taki tłok. Można gdzieś pojechać i mieć całą plażę dla siebie, albo  krajobraz, bez jakichś samochodów. Z drugiej strony, można to też w europie znaleźć.
Jak chodzę pobiegać, to lata kupa ptactwa, jakichś papug, czy na drodze siedzę jaszczurki. Te papużki, jedne z nich, te bardzo kolorowe, to mieszkają też u sąsiada i czasami strasznie mordy drą, bo papugi, to raczej nie śpiewają. Przynajmniej nie te małe.
A może trzyma mnie tu właśnie ta odległość od Europy, od tego wszystkiego co tam było?
Może bym się wybrał da Ameryki Południowej? Australia, to raczej logiczny wybór, bo podobna kultura i raczej tak nie kradną. AA zostawiła zegarek w szafce, na siłowni, na drugi dzień go odebrała na wejściu. Widziałem rower, jakiś taki z akumulatorem. Widziałem go dwa dni pod rząd, jak stał z kluczykami w tym akumulatorze, czy co to było. To znaczy, więcej tych kluczyków tym było. Ale, może to dlatego, że to naprzeciwko małego komisariatu było? Podobnie w bibliotece, ludzie zostawiają komputery na stołach i idą szukać książek, czy do toalety. Wiadomo, kradzieże się zdarzają, ale pewnie mniej niż w Polsce, czy w Niemczech. Ciekawe w sumie dlaczego. Wiem, że przekroczenie prędkości na drodze jest nieźle drogie, temu tu nikt nie pędzi jak dzikus, bo jak go złapią, to ma chyba lekko przechlapane.

Mam lekki dołek, od paru dni. Niby stać mnie na to, żeby tu teraz jeszcze trochę pobyć, ale z drugiej strony czuję niepokój. Nocą zaciskam szczęki, albo budzę się zlany potem. A gdy się rano budzę, to czuję niepokój. Tyle, że ten niepokój czuję też w Europie, nawet gdy chodzę do pracy.

Musiałem zrobić coś z papierami, biurowymi i jak zwykle, co miesiąc, mam z tym cyrk. Mówię sobie "dzisiaj to zrobię" i nie robię. Dzisiaj rano powiedziałem sobie, że nie ma zlituj się, bo termin goni, więc "zrobię to dzisiaj rano". Po śniadaniu zacząłem oglądać jakiś idiotyczny film, ale, w końcu siadłem do stołu, żeby zrobić to, co mam do zrobienia. Zrobiłem część, przesuwając inną część, nie tak ważną w tym momencie, na przyszłość.
Muszę więcej rzeczy robić bardziej regularnie. Tyle jest małych zadań, czy może większych, które powinienem był od miesięcy, a niektóre od lat zrobić. Jak raporty ze Shiatsu. Albo uporządkować niektóre papiery. Udaje mi się od tego uciekać.

Dzisiaj rano czułem niepokój, to znaczy, silniejszy od tego, który czuję codziennie. Ale, siadłem mimo wszystko do biurka. To jak przekraczanie jakiejś niewidocznej bariery. Robi mi się gorąco, albo coś w środku mojej głowy powoduje, że robię się jakiś ciężki, jakaś silna myśl mówi mi "za chwilę, poczekaj, zaraz wstaniesz z kanapy i się weźmiesz, ale jeszcze nie teraz, za chwilę". Coś mnie wtedy dusi, czasami czuję fale gorąca, lub dostaję lekkiego bólu skroń.
Tak łatwo jest wtedy leżeć sobie na tej kanapie i słuchać tego głosu. To trochę jak w opowiadaniu Londona, gdy ktoś idzie przez śnieg i coś mu mówi, żeby sobie na chwilę odpoczął, na krótką chwilkę. Zaraz wstanie i pójdzie dalej, ale teraz, tylko na moment, usiąść sobie, nie musieć walczyć.
Nie mam tak źle, często mogę sobie odpuścić, ale, czy naprawdę mogę, tak często, czy w ogóle?

Pamiętam momenty, gdy siedziałem w biurze i dusiłem się, zalewały mnie fale gorąca. Wiedziałem, że mam coś zrobić, ale nie umiałem się zabrać. Nawet kawa wtedy nie pomagała. Czasami miałem dni, że prawie, że nic nie zrobiłem. Ale, wiadomo, miałem też dni, że chyba sporo zrobiłem, bo coś ciągle mnie tam chcieli. Teraz też, gdybym tam wrócił, to pewnie było by to samo. Pracował bym, zastanawiając się po co i dlaczego, męczyły by mnie lęki, zmagał bym się z weekendami, pustymi, czasami pełnymi lęków, takimi, które spędzałem na oglądaniu seriali. Odpisałem dzisiaj pośrednikowi, że wrócę raczej w przyszłym roku.

Reasumując, to tu jestem bardziej aktywny. Przynajmniej uczę się więcej chińskiego i piszę więcej, o teraźniejszości i przeszłości. Nie odurzam się tak herbatą, czy kofeiną, bo piję tylko jedną dużą kawę dziennie. Więc prawdopodobnie tu jeszcze zostanę trochę. Może mój stary umrze, wtedy dostanę wizę powrotną i będę mógł wyjechać na chwilę i wrócić.

Przytyłem ostatnio, wieczorami obżeram się, dobijając się różnymi orzechami z miodem. Próbowałem już miodu z "żelaznego"-drzewa, z buszu, jakiegoś mocnego, mukaka. Ostatnio kupowałem u faceta, który sprzedaje też kawałki plastrów, ale też u kobiety, który sprzedaje w słoikach po dżemie.
Kupuję na targu, na który chodzimy z NA, jej siostrą i jednym Brytyjczykiem. Można tam kupić taniej owoce, gdy jest się pod koniec targu. Jest trochę stoisk z miodem, chyba ze cztery i wiadomo, pełno stoisk z owocami, warzywami, czy innym badziewiem. Kupa skośnookich, zarówno kupujących, jak i sprzedających. Mało tam chyba białych Australijczyków.  Ci ostatni, to jednak grubasy, a przynajmniej przy kości. Mam wrażenie, że bardziej kobiety, niż faceci, ale to może dlatego, że bardziej zwracam uwagę na kobiety ;)
Azjatki są w miarę szczupłe, ale też pewnie pierwsza generacja. Hinduski są znowu bardziej przy kości. Myślę, że nie ma co zwalać na geny, raczej na odżywianie. Wiem jak ta Japonka z HH, K. Ona to jakiś tam ryż, z czymś tam, jadła, a nie żarła. A jak się "je", to nie można tyle zeżreć, wiadomo.

Mówili tu też ostatnio o robieniu paska wkoło żołądka, pomniejszając go w ten sposób. Czy by państwo nie powinno za to płacić, bo to dosyć kosztowne.
Lekarz, który to masowo robi, mówił, że to super sposób i nie wie dlaczego ilość operacji spada. Równocześnie był wywiad z paroma kobietami, które opowiadały, że po tej operacji, to wpieprzały masowo lody, bo im nic innego przez gardło nie przechodziło. A teraz żałują, że dały sobie en pasek założyć, bo on nic nie przyniosła.
Wiadomo, jak ludzie się objadają, bo mają chore podejście do jedzenia, próbując nim inne potrzeby zaspokoić, to co się tu dziwić.
Znam to z autopsji. Jak mi źle, to też czasami zaczynam żreć. Tak, jakby nie miał uczucia sytości, tak, jakbym tracił poczucie własnego ciała. Tyle, że raczej nie mam za wiele słodyczy w domu, nie licząc miodu i czekolady, minimum 85% kakao. A takiej czekolady nie da się żreć, bo równie dobrze, bo można by jeść mydło o smaku kakaowym. Taka 85%, czy 90% czekolada smakuje świetnie, gdy pozwoli jej się rozpłynąć na języku. Do tego trzeba czasu.
Ostatnio robię sobie sałatkę z pomidorów, jak widzę, że przychodzi faza obżarstwa. Trochę według tradycyjnej medycyny chińskiej, próbuję ochłodzić organizm warzywami.

Rozpisałem się, ale, jak piszę, to czuję się spokojniejszy.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kierowani instynktami

Jesienne słońce i ciasteczka

Wesołych świąt!