Zawsze to coś, gdy ból nie zgina wpół, albo samobójstwo co 40 sekund

Dzisiaj rano padało. Chciałem iść wcześniej pobiegać, ale kropiło. Widać aż tak bardzo mi się nie chciało, bo uznałem to za dobrą wymówkę, żeby się dzisiaj sportowo obijać. I tak nie chodzę ani na paletki, ani na ściankę, bo mnie jeszcze ten łokieć boli. Po prostu ostro przegiąłem jakiś czas temu, uznając jak zwykle, że ból jest tylko oznaką na to, że żyję i że mam troszkę uważać. Normalnie, to daję mięśniom odpocząć, gdy coś ostro boli, a gdy coś zaczyna palić, to w ogóle. Tym razem tak nie zrobiłem, więc efekty są.

Gdy usiadłem tu dzisiaj w kafejce, to wszystko było bez sensu. Albo, może, nic nie miało sensu? Byłem bardziej zmęczony, niż wtedy, gdy przez 1,5 godziny sobie ćwiczę. Może przez to szare niebo. Teraz słońce znowu świeci, jak co dzień.
W bibliotece rozmawiałem z P, bo tak się zaczyna jej chińskie imię. Studiowała tu przez parę lat, teraz szuka pracy i stara się o wizę na dłuższy pobyt. Pomagam jej trochę w testach przygotowujących do egzaminu z angielskiego. Nie, żebym był taki dobry, bo wcale tak nie jest, ale moja znajomość gramatyki jest chyba lepsza niż jej. Ona mówi, że myśli ciągle po chińsku, nic dziwnego, mieszka w "chińskiej" dzielnicy.
Ja jej pomagam w angielskim, ona mi w chińskim.

Rano zauważyłem, że mam ostro podrapane okulary, nie mam pojęcia, kiedy mi się tak podrapały. Coś tam w mojej głowie zaczyna marudzić, czy bać się, że teraz trzeba coś zrobić. Coś w mojej głowie boi się wszystkiego. To prawie, że zabawne, gdyby to było zabawne.
W ramach walki z tą zabawnością staram się dojść do źródeł tych lęków. Wiadomo, można próbować je za każdym razem jakoś pokonywać, ale gdy one nie znikają, to człowiek czuje się trochę jak Syzyf. Więc wolę walczyć ze źródłem lęków, niż z ich skutkami. Piszę sobie o dzieciństwie, w sumie, to już od paru lat.
Z pół roku temu postanowiłem sobie, że napiszę przynajmniej jedną linijkę dziennie, w dokumencie o dzieciństwie. Kiedyś, gdy o tym pisałem, robiłem się chyba chory, teraz, robię się chyba po prostu zmęczony, czy dostaję aftów. W każdym razie, staram się znaleźć wspomnienia, które powodują, że zaczynam mieć objawy stresu, czy lęku. Zawsze coś. Kiedyś, to czułem stres, gdy miałem o dzieciństwie pisać, teraz łatwiej mi operować wspomnieniami.
Myślałem, że wszystko zapomniałem, ale ciągle znajduję coś nowego. Latami nie wracałem do tamtych czasów, może dlatego myślałem, że nie mam tylu wspomnień.

Zrobiłem sobie też listę rzeczy, które chcę zrobić. Łatwych rzeczy. Ale czasami myśl o napisaniu kartki pocztowej powoduje, że coś mnie zaczyna w żołądku ściskać. Dlatego mówię, że moje życie, to walka, bo w sumie, z wieloma rzeczami muszę walczyć, z czymś, z czym kto inny może nie ma żadnych problemów.
To ciekawe z tą listą. Bo gdy jej się przyglądam, mogę zaobserwować, co czuję, jaki rodzaj lęku. W związku z tym, że to małe zadania, są one do wykonania. Napisanie kartki pocztowej nie jest żadnym wielki przedsięwzięciem, ale jakaś część w mojej głowie broni się przed tym. Na przykład, napisałem kartkę, ale potrzebuję adresu. Adres mam na notebooku. Coś w mojej głowie mówi "idź, powieś pranie". I zaczyna się dialog "ale najpierw adres", mówi jeden głos, "nie, najpierw pranie, bo musi zacząć schnąć, adres może poczekać". Wtedy ten walczący głos "to tylko trzy minuty, po prostu uciekasz od napisania tego adresu".
Po paru minutach takiego dialogu napisałem najpierw adres, o ile sobie przypominam, a potem powiesiłem pranie.
Myślę, że różni się to od prokrastynacji, czyli zwlekania, tym, że mam różne objawy. Coś mnie ściska w żołądku, albo robię się zmęczony, nerwowy, czy mój mózg znajduje jakiś inny trick. Myślę, że jak poznam lepiej te triki, to łatwiej mi będzie je zrobić w konia, albo dojść do tego, skąd się one biorą.

Ogólnie, to wiem, ile mnie czasami kosztuje, żeby po prostu siedzieć przy biurku, ile fal gorąca, bezradności, gwałtownych ataków senności. Moje wyuczone emocje bronią się jak mogą, a że mnie znają, robią to czasami dosyć cwanie. Bywa też, że robią to po prostu na chama, usypiając mnie, czy wmawiając mi, że muszę zrobić coś innego, albo zalewając mnie czymś ciepłym od środka.

Tak sobie dzisiaj pomyślałem o samobójstwie. Jak wygodne i proste jest myślenie w stylu "to się zabiję". Bo wtedy nie ma się co czymkolwiek przejmować. Tyle, że tak naprawdę, to takie myśli wcale mnie nie uspakajają. Uspakajają może jakiś kawałek moich emocji, jedno centrum, inne centra, na przykład logika, nie za bardzo przepadają za takim myśleniem. Ale w tym momencie nie myślę poważnie o samobójstwie. Nie jest mi aż tak źle, a walka z lękami jest prawie, że zabawna. Oczywiście, miewam fale smutku, bezradności, samotności, bezsensu i temu podobne,  ale ból mnie już dawno nie zginał w pół. Zawsze to coś.

Jak dla potwierdzenia mojej tezy, że ludzie mają inne podejście do chorób fizycznych niż psychicznych, był akurat artykuł w niemieckiej gazecie. Ktoś napisał, że jak się złamie nogę, to ludzie współczują, jak się ma problem psychiczny, to patrzą z ukosa, albo często rzucą "przestań się tak rozczulać nad sobą i weź się po prostu w garść". Równocześnie na jakimś międzynarodowym sympozjum na temat zdrowia, którego krótki wycinek wczoraj widziałem, jakiś prelegent mówił, że co 25 sekund ktoś popełnia samobójstwo, z powodu problemów psychicznych. Ale chyba się przesłyszałem, bo BBC napisało na swojej stronie, że WHO twierdzi, że co 40 sekund ktoś się zabija. Jak mogłem się aż tak pomylić ;)
Samobójstwo to podobno drugi najczęstszy powód śmierci wśród ludzi w wieku 15-29 lat.

No tak, pewnie nie wiedzieli, że mają się po prostu wziąć w garść.
http://www.bbc.com/news/health-29060238
>Around 800,000 people kill themselves every year

Komentarze

  1. Z tymi chorobami, to masz rację, nad czym ubolewam, bo łatwiej jest wyleczyć złamaną nogę, niż "duszę". Nie wiem, czy w ogóle można wyleczyć? Zawsze gdzieś tam w podświadomości tkwią te nasz demony, wystarczy odpowiedni bodziec i się budzą. Brrrrr

    OdpowiedzUsuń
  2. Noga jak się zrośnie, to w tym miejscu podobno jeszcze mocniejsza ;)
    Myślę, że demony są o tyle straszne, jeśli się nimi w ogóle nie zajmować, bo w gruncie rzeczy,
    to tylko wyuczone reakcje, albo pochodne tego. Więc takie reakcje przeważnie można zmienić,
    w jakimś przynajmniej stopniu. Tyle, że dopóki traktuje się je jak "demony",
    uważając, że to coś niepojętego, jak niektóre choroby w średniowieczu, dopóty wiele się nie zmieni.
    Porównuję to ze średniowieczem, czy może nawet z czasami jakichś 300 lat temu, bo wtedy chyba też jeszcze krew upuszczali, jako lekarstwo na wszystkie choroby, na anemię też.
    To upuszczanie krwi, zastępuje się przy problemach psychicznym typowym stwierdzeniem
    "weź się w garść", jednemu to pomoże, drugiego to dobije ;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Kierowani instynktami

Jesienne słońce i ciasteczka

Wesołych świąt!