Czasami reflektuję, obżerając się

Rano budzę się, jak zwykle, dosyć wcześnie. Wieczorem skrzeczą nietoperze, bijąc się o dojrzałe manga, na drzewie bezpośredni przed moim balkonem. Niestety, to drzewo stoi u sąsiada, "mój" ogródek jest minimalny. Więc mogę sobie na te mango tylko popatrzeć, tym bardziej, że tu kradzież, chyba nawet drobna, nie jest raczej miło widziana. Myślę, że na pewno kradną tu mniej niż w Europie.

W każdym razie budzę się i czekam na to poranne uczucie, nie mdłości, ale bezradności i smutku. I nawet nie wiem, tak do końca, czy ono przyszło, czy nie, bo budziłem się parę razy. Mówiłem sobie cały czas "to tylko emocje w mojej głowie, wyuczone reakcje, na które tak naprawdę nie mam ochoty". I chyba nawet nie czułem tej bezradności dzisiaj. Tak mi się wydaje. To może się wydać dziwne, że nie wiem, ale jestem trochę jak na łódce, na morzu, szarym, na falach. Tu zawieje silniej, to przyjdzie większa fala, czasami trudno odróżnić, czy bardziej kołysze, czy mniej, bo cały czas jakoś tak mną rzuca.
Próbowałem tym nietoperzom zdjęcie zrobić, ale są dosyć płochliwe, czego nie można powiedzieć o komarach.

W poniedziałek wybraliśmy się z A na wycieczkę. A chciała na plażę, ja surfować i trochę w teren, na drogi z napędem na cztery koła. że fal nie było, jak przyjechaliśmy na taką wysepkę, to dawaj, szukamy tej drogi, do której trzeba napędu na 4 koła. Wjeżdżamy w jedną, A mówi, że nie wolno, mnie się wydaje, że tabliczka dotyczy terenu obok. Po może kilometrze zaczyna się piach. Po paruset metrach jest tego piachu więcej.
"Nie ma co się dalej pchać", mówię. Widzę po oczach A, że ona to by jeszcze dalej pojechała, ale, ja nie mam ochoty. Zawracamy i jedziemy inną drogą. Dojeżdżamy do tej oznakowanej drogi na 4 koła. Zamknięta. A zaczyna marudzić, że chce na plażę, widać, że się chmurzy. Dobra, ale wracamy na plażę z falami, przeforsowałem, bo ona chciała na tą bez fal, bo bliżej. Mnie nie bawi leżenie plackiem na piachu, to znaczy, plaża bez fal jest bez sensu.

Dojechaliśmy, doszliśmy do plaży, rzut kamieniem od parkingu. A się wyłożyła, jak chcę wyciągnąć komórkę, komórka w samochodzie. Kluczyki od samochodu, w samochodzie, bo założyłem kąpielówki, a drzwi zatrzasnąłem. Pierwszy raz w życiu, nie no, drugi, udała mi się ta sztuczka. Normalnie, to nie zatrzaskuję, ale w tym można klapą z tyłu fajnie zamknąć, bez klucza. Idę do samochodu, A śpi, sprawdzam, rzeczywiście, samochód zamknięty.
Patrzę na niebo, zaczyna się chmurzyć, takie jakieś ciężkie chmury. Już nas widzę, jak stoimy, czy siedzimy pod wiatą, przy zamkniętym samochodzie, a wkoło ulewa.
Wracam na plażę, mówię do A "Zapomniałem klucza w samochodzie". A odpowiada , oczywiście, "żartujesz".  Poszła ze mną pod ten samochód, nie wiem po co, choć jej mówiłem, żeby sobie dalej leżała. Zadzwoniłem do jej siostry, z telefonu A, żeby się dowiedzieć, jak się to tu robi. Do domu ponad godzina drogi samochodem, więc kluczyków i tak by nikt szybko nie przywiózł, tym bardziej, że siostra A w pracy. Pomoc drogowa, droga, szkoda mi kasy. Więc próbuję na różne sposoby.
Mam przy sobie nóż, więc jakoś się dobieram do zamka, nie psując nic specjalnie. A zadowolona, pełna podziwu, dla moich umiejętności włamywania się do własnego samochodu. Ciężkie chmury gdzieś przeszły bokiem. Nawet wskoczyliśmy trochę do wody z deską, choć fal prawie, że nie było, tak bardziej dla zabawy.

W drodze powrotnej chcę dojechać do końca tej wysepki. Parking, tam jest dojazd do plaży, "napęd na 4 koła" stoi na tabliczce. Widzę, piach prawie po kolana, bo głębokie koleiny, nie ma się co pchać. A, która zawsze mi zarzuca, że nie ma we mnie ducha przygody, też patrzy na tą drogę. Podjeżdża dwóch chłopaszków. Pytają "chcecie tam wjechać", A odpowiada "tak się zastanawiamy". Ten jeden młody mówi "to moglibyśmy razem, pomożemy sobie w razie czego".
Na to ja do niego, "coś ci tam pod silnikiem odpada", bo faktycznie osłona silnika, czy podwozia, już prawie, że ziemi dotyka. On, trochę zmieszany próbuje to szybko naprawić, na koniec wyjmują ją całkiem. Na szybie mają literkę "P", czyli początkujący.
"Dobra", mówię, "możemy jechać. We czwórkę, to jakoś się wykaraskamy", myślę sobie.
Dajemy przez ten piach, to znaczy, ja z A. Po może 400 metrach stop. Koła buksują. Z naprzeciwka przyjeżdża jakaś taka porządna terenówka, bo moje to SUV, ale nie przejedzie, bo ja tak sobie na środku stoję, a nawet trochę w poprzek. Chłopaki wyglądają zza zakrętu. Oni w ogóle jeszcze nie ruszyli. Kiwam im "dawaj rebiata, robota czeka". Po parunastu minutach, jak spuściliśmy jeszcze trochę powietrza z opon, udało mi się zawrócić i wyjechać. Facet w terenówce w pełni wyposażony, z ciśnieniomierzem, kompresorkiem. Na koniec podpompował mi z powrotem opony i koniec przygody. On mi doradził z tymi oponami, żeby powietrza trochę spuścić.
A oczywiście dodała jeszcze "pomyliłam się, bo jakoś myślałam, że masz doświadczenie w jeździe po piachu", ale taka już A jest.
"Wracamy do domu", stwierdziła siedząc w samochodzie, "ale już bez przygód", zawsze to jakiś sukces.

W domu mówię B, o otwieraniu samochodu, a on mi się pyta, którym sposobem otworzyłem, o podziwie żadnego śladu. On otwierał innymi sposobami, mój był chyba mniej kolizyjny, drzwi się nie wyginało.

W każdym razie, budzą cię, czy w ciągu dnia, codziennie się pytam, po co tu jestem. Gdy wracam z biblioteki, to mi czasem lepiej, jakoś tak spokojnie, nawet nie wiem dlaczego. Miłe uczucie. Staram się wracać do przeszłości, do moich emocji z tamtych czasów, które teraz wychodzą. Tak mi przyszło do głowy, że mój stary, to rzeczywiście był popieprzony, on mnie ciągnął, czy szarpał za włosy, czy jakieś inne, choć był przecież dużo większy ode mnie. Jakoś sobie nie wyobrażam, żebym małe dziecko za ucho ciągnął, prowadził, czy za włosy szarpał. Popieprzeniec.

Tu dzisiaj chłodniej, lekki wiaterek, temu nie czuje się 30C. Parę dni temu, siedząc przy stole w domu,  czułem jak się ze mnie leje, kropla za kropą. Widziałem, jak moje przedramiona mokre się robią.
W takie gorące dni jak dzisiaj, nie jeżdżę rowerem. Tym bardziej, że dzisiaj w miarę burzowo. Teraz słońce świeci, ale przed dwoma godzinami lało jak z cebra. Poleje ze 20 minut, przestaje. Może znowu będzie lało, kto wie. Wilgotność powietrza, 50%, przez ten deszcz. Choć bywa też 70%.

Tak mi się jeszcze skojarzyło, z PTSD, na który często też cierpią weterani. W niektórych krajach ponad 20 procent bezdomnych to weterani wojenni. Ciekawe ile z nich ma PTSD? W USA 22 weteranów popełnia codziennie samobójstwo.

https://www.americanprogress.org/issues/military/news/2013/11/11/79087/remembering-americas-veterans-in-2013/

35% ludzi ze służby skarży się na PTSD.
Tak mi się tylko kojarzy, bo zawsze mnie wkurza myśl, że ludzie próbują coś "radzić", jak się ma PTSD. Nie wiem, dlaczego mnie to wkurza, może mnie po prostu ciemnota wkurza, gdy chodzi o PTSD? Jak tacy mądrzy, to niech radzą tym 22, którzy codziennie rezygnują z życia.
A może wkurza mnie brak zrozumienia? Ale, ludzie sami się wykańczają obżerając się ciachami, słodkościami, czy innymi "naturalnymi" McDonaldami. Bo przecież sobie nie odmówią ;) Nie mając pojęcia o tym, co jest naturalne i że ich emocje nie są sterowane logiką. Nie mówię, że jak wiem, ale przynajmniej trochę czasami reflektuję ;)

 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kierowani instynktami

Jesienne słońce i ciasteczka

Wesołych świąt!