Codzienna walka, nawet jak się czasami przegrywa.

Dzisiaj padał deszcz. Wczoraj nie było prądu, może przez dwie godziny, po silnej ulewie. Nawet miło było, tak bez prądu, tym bardziej, że miałem jeszcze naładowane baterie w notebooku, a z internetem i tak mogłem się połączyć, bo mam kartę.

Gdy się rano budzę, to przeważnie czuję lęk. To w sumie normalne, czuć lęk, czy niepokój. Nacisk na klatce piersiowej, czy trudności z koncentracją, czasami dziwna senność, czy ociężałość. To znam. O dziwo, bardziej podejrzane są momenty gwałtownego uczucia radości. Coś we mnie jakby się cieszyło. Boję się chyba wtedy, że dołek, który potem przyjdzie, może być głębszy i ciemniejszy. Jego ściany bardziej oślizgłe niż normalnie. Radość jako źródło niepokoju.

Moja noga powoli się goi. Rana cięte nie zasklepiła się jeszcze do końca, więc staram się na nią uważać. Odkryłem, że to, co sobie obiłem na plecach też jeszcze nieźle boli, więc dałem sobie spokój z brzuszkami. Zaczynam robić pompki, opierając się na wszelki wypadek tylko na tej zdrowej nodze.

Coś ostatnio lepiej mi idzie pisanie. Traktuję to jako projekt, trochę architektoniczny. Zastanawiam się nad strukturą, konstrukcją budowli i jak ją wypełnić. Prościej tak, niże myśleć, jak to ma wyglądać na końcu i stać przed jedną jednolitą górą, trudną do pokonania.
Nie wiem, czy kiedykolwiek będę próbował opublikować to co piszę, czy choćby będę z tego na tyle zadowolony, żeby rozważać tą możliwość.
Wiem, że pokażę to mojemu siostrzeńcowi, który i tak mnie dobrze zna. Piszę, bo sobie tak postanowiłem, bo wiem, że sprawia mi to trudność, a równocześnie wiem, że chciałbym coś takiego napisać. To jedno z pól walki.

Możliwe, że trochę łatwiej mi z moimi lękami, choć czasami myślę, że jest gorzej. O ile przed laty nie zdawałem sobie z nich sprawy, albo blokowały mnie jakoś, w sposób trudny do zdefiniowania, to teraz łatwiej mi je "wyczuć".
Może dlatego, że je bardziej obserwuję, niejako przyzwyczajam się do nich. Poza tym, to pracuję też nad moją przeszłością, by nie musieć od niej uciekać, nawet podświadomie. Czasami zbieram siły i próbuję coś zrobić, z mojej listy "to do", wiedzą co mogę oczekiwać. Wiem, że zacznie mi się robić gorąco, w głowie powstanie lekkie zamieszanie, czasami trudno będzie mi oczy skoncentrować. Bywa też, że robię się nerwowy, agresywny.
Kiedyś bym się temu może bardziej poddawał, teraz mierzę przeciwnika wzrokiem, niejako. Staram się podzielić zadanie na takie kawałki, żeby dało się je ugryźć, żeby gorąco, to od środka, nie wygrało. I gdy uda mi się coś małego zrobić, to staram się nie złościć się na siebie "tylko tyle zrobiłeś...", ale cieszyć się, że cokolwiek zrobiłem. A czasami sobie po prostu odpuszczam, są też takie dni. Co nie znaczy, że następnego dnia nie będę próbował od nowa.
Codzienna walka staje się powoli przyzwyczajeniem.

 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kierowani instynktami

Jesienne słońce i ciasteczka

Wesołych świąt!