Rano nie umiałem się coś pozbierać, ale napiłem się kawy i poszedłem na siłownię, poćwiczyć paletki na korcie do squasha. Potem kafejka, biblioteka, bieganie z A, nawet zrobiliśmy 7,5 km, choć ona na koniec padła. Sama takie tempo chciała, choć i tak jeszcze się nie rozpędziłem.
I tak dzień jakoś przeszedł. Codziennie walczę, nawet, jak się dzień źle zacznie, jak coś nie wyjdzie, to po prostu do przodu, coś robić. Wracam do przeszłości, goniąc lęki, bo one gonią mnie w teraźniejszości. I tak się gonimy.
Nawet miałem jakieś miłe sny.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kierowani instynktami

Jesienne słońce i ciasteczka

Wesołych świąt!