Po prostu walczyć, nawet jak deszcz pada.

Byłem w sobotę na zawodach. Muszę przyznać, że myśl o tym zawodach dosyć mnie stresowała. Mimo wszystko starałem się przygotować jakąś strategię. Napisałem sobie nawet na nadgarstku lewej ręki pierwsze litery metody "navy seals", czyli "Stawianie sobie celu", "Wizualizacja", "Mówienie do siebie, pozytywne " i "Powolne oddychanie, szczególnie wydech".
W pierwszym meczu singla byłem nieźle zdenerwowany. Grałem przeciwko jakiemuś starszemu facetowi, miał dobry backhand, w miarę, to widziałem.
Pierwszego seta przegrałem, a gra się do dwóch wygranych setów. Nie trafiałem porządnie lotki, serwy za krótkie. Ale przegrałem nie za wysoko.
W drugim secie, jakoś lepiej mi szło, tak, że nie miał on szans, podobnie w trzecim. Wygrywając ten mecz wypełniłem niejako moje pensum, bo chciałem wygrać przynajmniej jeden mecz. Starałem się myśleć o powolnym oddychaniu i o tym, żeby się po prostu koncentrować na następnym punkcie.
Drżenie rąk powoli mi przeszło.
Drugi mecz zaczął się podobnie. Przegrałem pierwszą grę, dosyć wysoko, bo chyba 14:21. Też nerwy. Grałem przeciwko dużemu facetowi, który mnie trochę gonił. W drugiej grze zmieniłem trochę taktykę i wygrałem ją. W trzeciej było w miarę łeb w łeb. Pod koniec on prowadził, 19:17. Mimo wszystko udało mi się skupić i wygrać 22:20. W takich końcowych punktach chodzi już bardziej o psychikę, niż o samą technikę. Kto nerwowo wytrzyma.
Trzeci mecz po prostu przegrałem, bo byłem zbyt niecierpliwy, jak mi kumple powiedzieli. Ale, mimo wszystko byłem w ćwierćfinale. Ostatnim razem przegrałem z tym samym w finale rundy pocieszenia, czyli jest niejako lepiej.

W podwójnej, w mojej grupie wiekowej grałem z dobrym graczem i załapaliśmy się na drugie miejsce, wygrałem nawet jakieś skarpetki i coś tam jeszcze. Przynajmniej mi się wpisowe spłaciło. W pewnym momencie też byłem nieźle sfrustrowany, bo straciliśmy 30:31, bo grało się do 31.
"Ten jeden punk, gdybym się lepiej skoncentrował", myślałem sobie. Dokładniej mówiąc, to plułem sobie w brodę.
Pocieszyło mnie to, że w następnej grze, to my wygraliśmy 31:30 i widać było, że przeciwnicy byli sfrustrowani, przynajmniej jeden z nich.

Siedzieliśmy potem dosyć długo na tej hali, do 0.30, robiło się coraz zimniej, ja w kurtce, w czapce na głowie, bo tu hal raczej nie ogrzewają, najwyżej, to izolują przed ciepłem z zewnątrz.

W każdym razie, to z piątkowego nastroju "wszystko do niczego", zrobił się lepszy nastrój ostatnio, bo i to coś tam wygrałem, a ten kumpel z Niemiec też się zgłosił.
Muszę sobie zapamiętać, staram się to robić za każdym razem, że są dobre momenty. Wiem o tym, ale gdy jest mi źle, jak w piątek, czy kiedy to było, gdy jestem cały sfrustrowany, smutny, samotny, to trudno wtedy w to uwierzyć, że może być lepiej. Wiem o tym, logika wie, że to chwilowy moment. Muszę się uczyć wyciągać się z czegoś takiego za uszy. Walczyć. Walczyć codziennie, nawet jak nie wierzę w danym momencie, że jest sens.
Jak to ktoś powiedział, z depresją, czy takimi podobnymi stanami jest jak z pogodą. Czasami pada deszcz, wtedy trzeba wychodzić z założenie, że kiedyś znowu wyjdzie słońce. Wiadomo, prosto się mówi, ale coś w tym jest.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kierowani instynktami

Jesienne słońce i ciasteczka

Wesołych świąt!