Szukanie drogi, czy schematu

Nie chodzę do pracy, ludzie pytają mi się, że jestem już na emeryturze, czy coś. Dzisiaj fryzjer mnie o to zapytał, gdy płaciłem. Pytał raczej oczekując zaprzeczenia, pewnie mają jakieś specjalne akcje, czy cholera wie co, dla rencistów, czy emerytów, czy co.
W każdym razie, to pomyślałem sobie, że jestem już stary i do niczego. Po co jeszcze coś tam trenuję, jak to nie ma sensu.
Przyzwyczaiłem się do tego, żeby obserwować moje myśli i emocje.
Dziecko skośnookie tu skacze na stole, na bosaka, ale go szybko zdjęli.
W każdym razie, to zainteresował mnie ta automatyczna myśl - Do niczego się nie nadajesz, to śmieszne i bez sensu co robisz, co sobie ludzie pomyślą.
To - Nic z ciebie nie będzie - chodzi chyba za mną całe życie.
Czy próbuję sobie udowodnić, że mam rację bytu? Przez całe dzieciństwo stary mi powtarzał, że nie jestem nic wart. To gdzieś w mojej głowie siedzi, myślę sobie.
Co za bezsens.

Emocja, gdy mam wrażenie, że jestem do niczego, że się do niczego nie nadaję, jest dosyć silna. Dusi mnie ona.
Myślę, że ona mi też mówi, że nie ma sensu kończyć książki, choćby dla siebie, bo ona i tak będzie do niczego.
- Ogólnie, to ja jestem do niczego - mówi mi coś w głowie.
Nie mogę sobie powiedzieć, że po prostu jestem. Muszę sobie udowadniać, że jednak coś potrafię zrobić, że nie jestem aż taki głupi, że coś potrafię zrobić.
To żmudne.
Wiele ludzi po prostu sobie żyje. Ja chyba nigdy sobie tak nie żyłem. Nie miałem beztroskiego dzieciństwa, a potem nie było dużo lepiej.
W sumie, to chyba teraz jest jeden z najlepszych czasów w moim życiu. Nie męczą mnie tak emocje, nie rzucają mną tak o ściany.
Fajnie też było w szkole muzycznej, praktycznie zanurzonym w świecie muzyki, z przyjaciółmi, którzy robili to samo, potem z dziewczyną, w tej samej szkole.

Teraz, mimo, że jestem sam, mam trochę więcej spokoju w sobie. Nawet mnie już ptaki za oknem, budzące mnie rano, tak nie wkurzają.
Udaje mi się zrobić moje punkty, codzienne. To nadaje mojemu życiu jakiś sens, przynajmniej w ciągu dnia.
Możliwe, że poranna medytacja pomaga. Pozwala znaleźć właściwy dystans to życia. Jestem taką małą kropką w kosmosie, a przejmuję się byle głupotami.
Więc dalej walczę, próbując oddzielić wyuczone schematy, dołujące mnie, od tych, które dają mi coś tam energii, pozwalają iść do przodu.

Komentarze

  1. Długo chodziłeś do szkoły muzycznej? Na czym grałeś? Mnie mocno chciała mama przekonać żebym poszła, jak byłam mała. Kłóciłam się, że nie chcę, chyba nawet się rozpłakałam i nie poszłam. W sumie to trochę szkoda. :)
    Już pewnie pisałam o tym, kiedyś, ale odkąd zaglądam na Twojego bloga, to za każdym razem jakoś tam jestem pod wrażeniem Twojej logiki. Zwłaszcza te 3 lata temu to było takie inne, jak u mnie w głowie było pstro całkiem. Nie wiem jak to przebiega u Ciebie "na gorąco", w głowie, ale piszesz o bardzo trudnych rzeczach w mocno sensownym tonie, takim, że staje się trochę łatwiejsze i bardziej przystępne. Niektóre szkoły organizują czasami dla dzieci i młodzieży lekcje "walki ze stresem" (bardziej by się przydało "życie ze stresem"), mógłbyś prowadzić coś takiego. Głośno myślę ;)
    Tak czy siak, z determinacją idziesz do przodu, a to godne podziwu.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. To pewnie taka różnica, że mnie nikt nie pchał do muzyki, a raczej mi w tym przeszkadzał, przynajmniej mój stary. Kupili mi gitarę, bo pani psycholog powiedziała, po paru testach, że mają mnie uczyć grać na jakimś instrumencie. Było pianino, u babci za ścianą, ale do babci nie wolni mi było chodzić, bo stary był z Nią pokłócony :P Nie uważam, żebym był specjalnie uzdolniony, ale tą szkołę jakoś skończyłem :P
    Skończyłem szkołę muzyczną II stopnia, na gitarze.
    Cieszę się, że Ci się niektóre moje zapiski podobają :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Drugi stopień, to grubo :)
    Mój ojciec skończył pierwszy, ale w klasie skrzypiec. Skrzypce w domu były, ale jakoś... nie ciągnęło mnie.
    A gitarę sobie kupiłam jakoś w klasie maturalnej, wchodziłam akurat w manię, więc ćwiczyłam całe 3 dni :P potem pojawiło się oczywiście coś ciekawszego, inna "misja".
    pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Myślę, że to jak z wieloma innymi sprawami, jak nauką języka, czy bieganiem, trzeba to lubić, by przetrwać ten najtrudniejszy okres. Jak się już coś umie, jak idzie łatwiej, to ma się więcej satysfakcji. Nauczyć się zawsze możesz. Miałem kumpla, który się w wieku 50 lat nauczył grać na skrzypcach i grał w jakiejś kapeli ludowej. Nie powiem, że był Paganinim, ale mieszkał sam, tylko z psami, znaczy się, a uciechę miał :P
    Czasami fajnie jest umieć trochę pograć, relaksuje :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Kierowani instynktami

Jesienne słońce i ciasteczka

Wesołych świąt!