Wygrane i przegrane

Wczoraj byłem na paletkach, jak i przedwczoraj, czy przez większość innych dni w tygodni. Nie zawsze gram, czasami po prostu coś sobie na boku trenuję, w tym jednym z klubów, gdzie ludzie tylko gry podwójne grają. Nie chce mi się z nimi grać, bo oni nie trzymają reguł gier podwójnych, to znaczy nie wszystkich, a poza tym, to szkoda mi czasu. Wolę popracować nad moją techniką. To taki mój aerobik.
Zauważyłem, że praca nad techniką więcej mi przyniesie niż tylko takie sobie granie, nawet zaangażowane. W zeszłym roku miałem okazję pomagać w treningu jednej z najlepszych par graczy Australii, więc wiem jak oni trenują. Na treningu raczej nie "grają sobie", a raczej ćwiczą coś konkretnego. To jak z grą na instrumencie. Nie gra się kawałków od początku do końca, tylko pracuje nad pewnymi częściami, choćby dlatego, że program koncertu może zająć z godzinę. Ja sam grałem na końcowym chyba z pół godziny, w miarę bez przerwy, choć nie wiem już dokładnie jak długo to było. W każdym razie, warto pracować nad tym, co nie wychodzi, a nie tracić czasu na to, co wychodzi.

W każdym razie, to w miarę zaraz na początku, wczoraj, jak się jeszcze rozgrzewałem, podszedł do mnie jeden, który chciał ze mną grać, pojedynczą.
Pomyślałem sobie -- dlaczego by nie -- tym bardziej, że byłem trochę zmęczony, znużony ćwiczeniami.
Więc graliśmy. Staram się wtedy obserwować co się ze mną dzieje, jak moja psychika, czy ciało reaguje na stres, bo gra, to przeważnie jakiś rodzaj stresu, tym bardziej, gdy uważam, że powinienem wygrać, bo uważam, że jestem lepszy.
No właśnie, pierwszego seta przegrałem. Nic mi nie wychodziło.
Po krótkiej przerwie graliśmy drugiego. Tym razem byłem już bardziej rozgrzany.
- Oddychaj - mówiłem sobie. -- Wyluzuj się -- o tym też pamiętałem.
To była tylko taka gra na treningu, ale czułem, jak się stresuję, tyle, że oddychanie, świadome, głębokie, jednak pomaga. Staram się też uczyć "czytać", co przeciwnik robi. Kiedyś tego nie robiłem. To trochę jak czytanie lęków. W każdym razie, to umiałem przewidzieć, co on zrobi i raczej nie miał on szans, tym bardziej, że mnie coś tam zaczęło wychodzić.
Graliśmy potem jeszcze ze dwa razy, z tym, że o mało co nie przegrałem, tyle, że sam się ograniczyłem, nie stosowałem niektórych rzeczy, dla treningu, żeby musieć się bardziej wysilać. Przeciwnicy tego często nie zauważają, a potem się dziwią, że nagle mają kłopot, gdy przestaję eksperymentować. Nie, żebym był taki dobry, bo jestem cienki Bolek, ale słabszemu hobbyście czasami trudno ze mną wygrać. Hobbyście, czyli komuś, kto nie trenuje w klubie.

Z Chińskim coś strasznie powoli mi idzie, choć dzisiaj oglądając jeden serial, zauważyłem, że nawet sporo rozumiem, czytając. Muszę sobie zatrzymywać i czytać napisy, bo lepiej czytam niż rozumiem mówiony język.
Co chcę powiedzieć, powoli, choć często niezauważalnie coś się zmienia. Więc warto nad tym pracować, a nie koncentrować się tylko na przegranych bitwach, tych z lękami.
Wiem, że mam tyle rzeczy do zrobienia. Niektóre już od ponad 200 dni, czy dłużej. Mam taką listę, na której sobie zapisuję co jest do zrobienia i codziennie dodaję dzień, który przepłynął bez zrobienia tego. Jak chociażby oddanie komuś, za darmo, zamrażalki. To interesujące jak trudno mi się za to zabrać.
W każdym razie, gdy popatrzę na tą listę nie zrobionych rzeczy, to myślę, że lęki mnie jednak bardzo przygniatają. Z drugiej strony to jakoś egzystuję, chodzę do pracy, włóczę się po świecie, mieszkam w miarę wygodnie.

Wczoraj obejrzałem krótki filmik o Serena Williams, tej grającej w tenisa. Powiedziała, że codziennie ma zakwasy, czy coś w tym rodzaju. To samo powiedział kiedyś mój trener, o tych czasach, gdy był profesjonalistą. Myślę, że tak to czasami bywa, trzeba walczyć. Jak jeden z tych sportowców powiedział, muszę trenować codziennie, nie zawsze chce się trenować, nie codziennie, ale każdego dnia chce się wygrać, jak ja z moimi lękami. Więc po prostu muszę pracować nad tym, co jakoś tam robię.
Poddać się, tego nie ma w moim słowniku. Owszem, odpuszczam sobie, może za często, może nie, ale staram się coś tam robić. Wiadomo, zawsze za mało :P

Słońce świeci, idę zaraz pobiegać, wezmę skakankę, jak zwykle, od paru tygodni. Kiedyś nie umiałem robić podwójnych skoków na skakance, teraz robię ponad 20,
oczywiście, 50 było by lepiej ;)

Komentarze

  1. Estyma, chiński raczej nie należy do prostych języków. Choć kiedyś słuchałam jakiś wywiad z babeczką, która spędziła tam kilka lat i nauczyła się języka i mówiła, że u nich praktycznie nie istnieje odmiana i trzaskają same bezokoliczniki. A może nie chodziło o Chiński tylko jakiś inny azjatycki język...
    Tak mi się wydaje, że jesteś już całkiem niezły w te paletki :) Tylko faktycznie głowa jest najważniejsza. Lubie oglądać Szlemy i tam to bardzo dobrze widać, kto ma "mocną" głowę.

    OdpowiedzUsuń
  2. To fakt, w chińskim nie ma odmiany, więc trzaskają "bezokolicznikami", tyle, że muszą bardziej zwracać uwagę na szyk zdania. Coś za coś :D
    Ano, na Szlemach to widać, bo nawet profesjonaliści muszę walczyć z tremą, czy stresem, czy zwał jak zwał :P

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Kierowani instynktami

Jesienne słońce i ciasteczka

Wesołych świąt!