Poza domem

Czytam sobie dalej Bukowskiego, niektóre rzeczy są trochę nudniejsze, ale ogólnie, to fajnie się czyta, można się w paru rzeczach odnaleźć. W tym, że dla niego idzie się przez życie, jak przez płynny beton. Ja stwierdziłem kiedyś, że idę jak przez płynny asfalt. Trudno powiedzieć, co jest lepsze do wędrówek, ale optymalne warunki to to nie są. Grałem wczoraj w biliarda, z J, facetem, który tam chyba jest codziennie. Dzisiaj sobie po prostu trochę ćwiczyłem. Nawet byłem pobiegać, w deszczu, bo jak wychodziłem z mieszkania, to jeszcze chyba słońce świeciło, jak doszedłem na dół, to zaczynało padać. Wot, pogoda zmienną jest.
O NB zapominam powoli, staje się jakby odległa i nierealna, no i dobrze, tego kwiatu jest pół światu, a ja nie muszę gonić za tą, która akurat nic ode mnie nie chce, a jeszcze nawet potrafiła by mnie może zniszczyć, gdybym nie uważał.
Jestem zmęczony, młody sąsiad z dołu hałasował, to znaczy, darł mordę, bo mieli coś w rodzaju małej imprezy, a może to nie on, może ktoś z jego kumpli. W każdym razie ktoś tam sobie od czasu do czasu coś pokrzykiwał. Już się zastanawiałem, czy tam nie zejść, na dół, ale, aż tak głośni, to chyba nie byli. I tak budzę się rano, czasami już koło czwartej, piątej. Może się jeszcze kawy napiję, bo zaczynam padać na nos. Ale, lepiej iść wcześniej spać, jutro badminton, nie chcę być zaspany. Nie, żeby to miało jakieś znaczenie, ale, wolę się wyspać.

Wczoraj byłem na spotkaniu ze Shiatsu, tak, poszedłem dla zasady, żeby po prostu spotykać ludzi. Jedna nawet chce iść ze mną na tańce, salsę, czy inne. W sumie, to bardziej mi się jej córka podoba, ale trochę za młoda. A ta, od tych tańców, to trochę pokręcona. Opowiada mi co jej jedna dwa lata temu w jurcie (w Mongolii) powiedziała, to znaczy, dlaczego była tam mało przyjemna atmosfera. Tyle jest pokręconych ludzi. Myślę, że jakbym więcej wychodził, to bym miał jakąś dziewczynę. Ale czy chcę?
W tym momencie żyję ze smutkiem, lękiem, ale bez bólu.
W piątek uśmiechnęła się jedna młoda do mnie, w sklepie. Dwa razy, doszło to do mnie jak dotarłem do domu. Ale chyba była za młoda. Ja mam pomieszane w głowie. Odzywają się schematy z przeszłości, czasami niespodziewanie. Ale przez to, że staram się być "bliżej mnie", bliżej "wewnętrznego dziecka", jest chyba lepiej, bo jestem bliżej tych sytuacji, które wywoływały lęk.
Lęk różni się tym od strachu, że jest nieokreślony. Kiedyś bałem się starego, że mnie, jak przyjdzie co do czego, to zabije. Może i by to zrobił, jakbym miał pecha. Nie byłbym pierwszym i ostatnim dzieciakiem ubitym przez rodzica. Groził mi, że mi to zrobi.
I coś takiego pozostaje, jak u psa ulicznego, kulącego ogon, gdy ktoś udaje, że podnosi kamień. Nie chciałbym być psem ulicznym.
Przychodzi tu sporo ludzi z dziećmi, z wózkami.
Teraz, gdy się budzę, to myślę o tym, jak to było, gdy pierwsze, co kiedyś robiłem, to nasłuchiwałem, czy stary jest w domu, czy chrapie, czy chodzi po mieszkaniu. To były czasy partyzantki, przesmykiwania się, tak by nie usłyszał, albo odczekiwania, gdy na chwilę wyjdzie, bym mógł wyjść do szkoły. Bo gdy był w domu, to musiałem się meldować przed wyjściem, stojąc na baczność. Gdy teraz o tym piszą wydaje mi się to śmieszne, bo ten ch..j nawet w wojsku nie był, a mnie kazał na baczność stawać, z palcami wskazującymi wzdłuż szwu nogawek spodni, choćby piżamy.
I ja też podwijam ogon, gdy coś się dzieje, nawet nie wiem, co. Czuję lęk, który skądś się bierze, po prostu z przeszłości, z tego, co udało mi się zapomnieć, i co teraz wygrzebuję, jak pogrzebaczem, z popiołu.
Przesadzam z tym pogrzebaczem, bo były też fajne momenty, poza domem.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kierowani instynktami

Jesienne słońce i ciasteczka

Wesołych świąt!