Nie wiem, czy lubie ludzi

W sumie, to jakos tak zawsze wyladuje, ze mieszkam poza miastem. Przygladam sie moim lekom. Gdy mam energie, to z nimi walcze, gdy mniej, to odpuszczam, chyba, ze inaczej sie nie da, to pije wtedy kawe, czy mocna herbate i robie to co trzeba. Sporo energii mnie to wszystko kosztuje, tak mi sie wydaje. Z drugiej strony latwiej mi teraz zauwazyc granice leku, ten impuls, ktory powoduje, ze zaczyna mi sie robic goraco, cos zaczyna mnie tlamsic, przydusza, wciska w lozko, lub krzeslo, przeskadza sie poruszac, czy nawet rozsadnie myslec.
Kiedys uciekalem w milosci, czy zakochania. Myslalem o tej jedynej, dzieki ktorej bylo by mi lepiej. Pisalem do niej, albo odurzalem swoj mozg wyobrazeniem o niej. To pomagalo, jak kazdy narkotyk. To znaczy, na chwile, potem bylo gorzej.
Jednak moze jest troche lepiej, bo zamiast rozwalac sie przy jakichs sportowych wyczynach jezdze sobie na rowerze, to znaczy, gazuje, jak to sie u nas mowilo. Mozna sie fajnie wyzyc i sporo ptakow sie widzi, nawet pijawki w kaluzy, bo to niedaleko rzeki. Lubie sobie jechac, gdy jest pusto, wszystko jest zalane zielenia, ptaki skacza, podlatuja, spiewaja. Tego spiewu czasami nie slysze, zajety swoimi myslami, skoncentrowany na rytmie jazdy.
Chodze na scianke i coraz lepiej mi idzie, choc mi troche rozwalone ramie przeszkadza. Fajne sa drogi, przy ktorych dostaje sie prawie, ze zadyszki. Trzeba sie naprawde skoncentrowac. Czasami J wchodzi na droge, na ktorej ja nie mam szans. A czasami ja wejde na droge, na ktora ona sie nie pcha.
Czasami mysle o NB (narkotyku B), ale nie pisze juz do niej maili, bo po co. Po co sie kopac z koniem.
Na promie pisze o dziecinstwie, o lekach. Gdy pomysle, ze musialem stac na bacznosc, patrzec sie na mojego ojca, bo mi kazal na siebie patrzec, gdy do mnie mowil. Nie wolno mi sie bylo zaslonic, gdy obrywalem w twarz, albo gdy mi wbijal informacje pukajac piescia w czolo. "Skurwysyn", mysle sobie, "swietoszek". Byl chyba rok w seminarium duchownym, potem chodzil do szkolki marksistowskiej, a potem znowu co tydzien do kosciola. I smiac mi sie troche chce, jak widze jak sie ludzie swoimi dziecmi przejmuja, a troche mi smutno. Czasami chyba mi bardziej smutno, a czasami dziwnie sie czuje, bo wyroslem w innym swiecie. W sumie, w swiecie milosci, klamstwa i obludy, jesliy by to tak chciec ladnie nazwac.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kierowani instynktami

Jesienne słońce i ciasteczka

Wesołych świąt!