Zmęczenie, drogi i bariery...

Ktoś kiedyś powiedział, że jak się chce osiągnąć jakiś cel, to szuka się dróg, jak się nie chce, to szuka się przeszkód.
Zastanawiam się, jak to odnieść do mojej obecnej sytuacji. Był weekend, nie przepadam za weekendami, bo co mam w nie robić. W domu nie potrafię się za nic konkretnego wziąć, tyle, że mogę iść na ściankę, na dłużej. W ten weekend nigdzie nie byłem, bo mnie coś łapało, od paru dni. Nie robiłem nic sensownego i miałem z tego powodu zły humor, tyle, że przeziębienie trochę przeszło.
W piątek byłem na paletkach i grałem z początkującymi, choć oni, a przynajmniej część z nich, pewnie by się obrazili, jakby ich "początkujący" nazwać. Bo przecież trafiają lotkę. Dzisiaj grałem parę meczy podwójnej i w sumie, wszystko przegrałem, w dodatku poszedł mi znowu naciąg rakietki, nowy. Ale nic dziwnego, jakiś taki pospinany jestem i trafiam byle jak. Ostatniego debla grałem z S, takim fajnym Hindusem. Na początku przegrywaliśmy sporo, ale potem zaczęliśmy grać na luzie, po prostu skacząc i biegając, ryzykując, tak dla zabawy. Mnie w sumie nie zależało na wyniku, bo głównie, to oszczędzałem swoją nogę, czyli tą łydkę, którą jeszcze czuję.
Potem gadałem z S, dziewczyną takiego jednego kompozytora, który też coś tam w paletki pogrywa. On jest śpiewaczką i powiedziała, że miała do wyboru, iść za nauczycielkę, jak to się u nas mówi, czyli zostać nauczycielką, albo dalej się uczyć śpiewać, co kosztuje. W sumie, to wybrała to drugie, póki co. Tak pomyślałem, że jak też kiedyś chciałem napisać jakąś książkę, ale zarzuciłem ten pomysł, bo i tak by tego pewnie nikt nie czytał, a poza tym, to mnie samemu by się pewnie nie podobało. Ale to może tak jak z graniem w paletki dzisiaj, czy muzyką, po prostu robić swoje, to, co się lubi.
Słucham sobie Bacha. W niektórych filmach pokazują, jak ludzie wsłuchują się w Mozarta. Pewnie, Mozart ma fajne rzeczy, ale ja wolę Bacha. Granie w paletki, to zapominanie o świecie, po prostu czasami czysta radość.


Mam na ścianie zdjęcie wilka, teraz wpadło mi w oczy, choć je pewnie często widzę. Lubię wilki i szkoda mi, że nie mam takiego, w sumie Husky.
Trochę się czuję, jakby moje marzenia gdzieś zniknęły, a zastąpiła je pustka i lęk. Wiesz, przyzwyczaiłem się do pisania o moich lękach. Ludzie uważają, że lęki, to słabość. I pewnie jest. Podobnie jak i ucieczka przed nimi. Myślę, że chcę znowu trochę marzeń, miejsce na takiego Husky-Wilka. Pamiętam tego jednego, C., którym się na północy Szwecji opiekowałem. Chodził potem za mną po całym domu, też pewnie potrzebował bliskości i lubił, jak go drapałem czytając książkę, gdy on leżał koło łóżka.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kierowani instynktami

Jesienne słońce i ciasteczka

Wesołych świąt!