Przeziębienie

Coś mnie złapało i trzyma przeziębienie. Wczoraj nie wystawiłem nosa za drzwi, cały dzień w domu, bo ciągle jeszcze kaszel, czy inne lekkie drapania w gardle. Za to w sobotę byłem na ściance a potem sprzątałem na starym mieszkaniu. Ciekawe, kiedy się stamtąd do końca wyniosę. Nie miałem nawet niczego do produkcji muzyki, nawet tablett'a. Za to objadłem się ze stresu. Jakoś źle na mnie to stare mieszkanie działa, choć jest dużo ładniejsze i mało kto w okna zagląda, przynajmniej w sypialni. Za to czuję lęk, coś mnie tłamsi. Na nowym jest jakoś inaczej, jakoś łatwiej mi pewne rzeczy robić. Może to też kwestia "kontroli społecznej", bo mi każdy sąsiad może w okna zajrzeć i widzi co robię. Kiedyś bym się tym może bardziej przejmował, teraz to ignoruję. Wiadomo, mógłbym powiesić firanki, ale mam je tylko w sypialni, nie ma co przesadzać z ekshibicjonizmem.
NB (narkotyk B) nie zgłasza się. Napisała mi ponad tydzień temu "jutro się zgłoszę", czy coś i zamilkła. Może przeczytała moje maile do końca?
Mam w domu wreszcie porządny internet, po tym, jak musiałem się łączyć przez komórkę, czy tablett'a, albo używać łącza sąsiada, który miał słabe zabezpieczenie.
Za to na ściance coś mi podejrzanie dobrze idzie, albo po prostu zaczynam robić 7-ki. Chociaż, poprzez jazdę rowerem do pracy straciłem chyba na wadze, a może się mniej obżeram?
W każdym razie, to jestem bardziej aktywny w nowym mieszkaniu. W starym nie robiłem prawie nic, w tym nowym zdarłem tapety, a przynajmniej 2/3 z nich w przedpokoju, bo coś je było czuć papierosami, czy czymś. Jak dobrze pójdzie z tapetowaniem, to zedrę resztę. Robię to, choć może zostanę w tym mieszkaniu tylko dwa, czy trzy miesiące, bo jak mi się robota skończy, to chcę zrobić urlop, a może nawet wyemigrować do Australii. Ja, z moimi wiecznymi lękami, ciągle jakoś walczę, choć nie wiem o co.
Brakuje mi dziewczyny, choć z drugiej strony mam spokój, nikt mnie nie rani. Czytam sobie codziennie coś tam z Hagakure. To znaczy, Hagakure, to "Droga samuraja", a ja jestem raczej za drogą Ronina, czyli samuraja bez pana. Tak sobie czasami myślę, jak to było, tak żyć w Japonii, jako Ronin, nie mieć czasami nic do jedzenia. Wtedy niektóre rzeczy nabierają innej perspektywy. Mam dach nad głową i od biedy, to mogę przez ponad dwa lata nie pracować, zanim nie będę musiał. Ale mój niepokój mówi mi coś innego. Więc po co robię z tymi tapetami, jeśli za trzy miesiące się znowu wyprowadzę? Bo może wyprowadzę się dopiero za pół roku, a może przeszkadzał mi ten lekki zaduch w przedpokoju rankami, a poza tym, jest to dobra terapia zajęciowa. W sobotę nie chciało mi się spać, taki byłem naładowany energią, a może to kawa, zbyt późno wypita? Wiem, że inni ludzie szybciej się wyprowadzają ze starych mieszkań, ja robię to już drugi miesiąc. Ale nie każdy ma takie lęki jak ja.
Dzisiaj paletki. Może będzie parę fajnych dziewczyn, zawsze można sobie popatrzeć i pogadać z nimi. Myśl o Ronin pomaga mi. Chyba mi tego brakowało. Kiedyś miałem w sobie taką energię, żeby ćwiczyć coś, rozwalałem dłonią orzechy laskowe, czy włoskie, na głazach wybrzeża Atlantyku. W sumie, to kwestia koncentracji. Teraz się wspinam, do tego też trzeba koncentracji. Może moja droga jest celem, tak na to wygląda. Powiedziałem to sobie kiedyś lata temu, ale może teraz zaczynam tym żyć? Chcę znowu wrócić do przeszłości, powalczyć z lękami, ale dopiero, jak trochę mi przeziębienie przejdzie. Wracanie do przeszłości kosztuje energię, ale "in a long run", na dłuższą metę, opłaca się, w moim przypadku.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kierowani instynktami

Jesienne słońce i ciasteczka

Wesołych świąt!