Fear...

K...a, zrobiłem długi wpis, a potem przypadkowo zamknąłem Firefoxa, żeby to k...a szlag trafił.
Czuję fale gorąca.
Dzisiaj w robocie czułem lęk, może trochę więcej niż normalnie, a może mi się tylko wydawało. Bo bywa różnie. Może czuję się bardziej samotny, po tym jak mi J swojego chłopaka przedstawiła, obudziłem się potem w środku nocy.
W pracy myślałem o tym, jak to było, gdy musiałem iść pomagać staremu w garażu. Jak się wtedy czułem. Moment, gdy wchodził do mojego pokoju i mówił „Przebieraj się, pomożesz mi w garażu”, czy coś takiego. Jak się wtedy czułem? Myślę, że trochę jak teraz, gdy czuję fale gorąca i nacisk w uszach. Jak w pracy, gdy trudno mi się było skoncentrować, gdy trudniej mi się oddycha, gdy muszę wstać z krzesła i zrobię parę kroków.
Jakieś to bez sensu, co piszę, bez emocji. To co napisałem na blogu było chyba ciekawsze, ale się skasowało. Łatwiej mi się pisze na blogu, to jakby bardziej bezpośredni kontakt ze światem. Nie lubię tego uczucia lęku, nie znoszę go. To po prostu fale gorąca, duszności, czasami nacisk na skronie, czasami po prostu niepokój, czy gwałtowne ataki senności. To przykucie do łóżka, na którym oglądam seriale, czy filmy, zamiast wyjść na zewnątrz, spotkać ludzi, żyć. Moje myśli gubią się. Coś mnie trzyma. Ale teraz siedzę w kuchni, mam włączoną muzykę. Coś mi tu śmierdzi, więc chodzę i wącham, ale nie wiem, co to jest. Wiem, że czasami jestem wyczulony na zapachy, szczególnie, gdy mam dziwny nastrój. Może za dużo myślałem o tym wychodzeniu do garażu. Garaż, ciemne miejsce, pełne ciężkich narzędzi. Ile razy słyszałem, że mi rozwali łeb, głupi łeb. Musiałem stać na baczność, patrząc na niego. „Patrz na mnie, gdy do ciebie mówię”. I nie było ucieczki. Więc pewnie uczyłem się tej jednej z trzech reakcji na stres. Bo jest ucieczka, walka, albo udawanie martwego. Więc ja, nie mogąc uciec, ani walczyć, udawałem martwego, czyli uciekałem gdzieś w inny świat. Świat w którym nic nie czułem. I ta cholerna reakcja pozostała, na to wygląda. Nie lubię tego. I nie wiem, czy mam być szczęśliwy z tego, że się nie zabiłem, czy pluć sobie w brodę, że błąkam się po tym świecie, sam, z moimi emocjami na granicy borderline, czy czegoś tam. Oglądając seriale o seryjnych mordercach, oczywiście, zmyślone, bo nie mówię tu o dokumentarnych, zawsze znajduję w nich wątek tej ciemności.
Czasami, gdy próbuję coś zrobić, co muszę, czuję zimno, jakieś od środka, coś, co mnie obezwładnia. Gdy byłem pobiegać 1-go, to pomyślałem o tym, co muszę zrobić, trochę papiery znowu uporządkować i w tym samym momencie poczułem tą bezwładność, jakby ktoś przekręcił pokrętło i mój lęk stał się silniejszy, czy może odciął mi energię. Więc zmieniłem temat myśli i mi przeszło. Jak czułem się wtedy, gdy musiałem iść do garażu. Gdy czasami moja mama przychodziła, z herbatą, chwile wytchnienia. Czasami przychodziła, żeby mnie stamtąd zabrać, mówiąc, że muszę jeszcze zadania domowe zrobić, czy coś w tym stylu. Pytając „jak długo go jeszcze potrzebujesz, bo...”. Myślę, że na pewno kochałem moją mamę i na pewno ją też nienawidziłem. I tak mi pewnie zostało. W sumie, to ona wyszła za tego faceta. Nie broniła nas za bardzo, za bardzo skutecznie. Piszę bezładnie. Tak sobie piszę. Dawno nie miałem takich fal gorąca. Gdyby było jasno, to poszedłbym pobiegać, ale jest późno, ciemno i mam zakwasy. Nie mam siły, żeby składać moje myśli w całość, ćmi mnie głowa. Ale, i tak cieszę się, że piszę coś tutaj, zamiast oglądać następny serial. Na ścianie kuchni mam dwa duże kalendarze, dostałem na gwiazdkę. Jeden z facetami, drugi z modelkami, w bikini. Styczeń, to akurat jedna z nich, z morzem w tle. Życie może być takie proste, mówi ten kalendarz do mnie. Dlatego walczę.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kierowani instynktami

Jesienne słońce i ciasteczka

Wesołych świąt!