Oduczyć się "samobójstwa"

http://www.depresja.za.pl/art10.html

"Najczęściej porywają się na swoje życie osoby żyjące w związku małżeńskim, o wiele rzadziej stanu wolnego lub rozwiedzione.
Przede wszystkim z wykształceniem podstawowym i zasadniczym zawodowym. Najrzadziej z wyższym. Często pod wpływem alkoholu, żeby dodać sobie kurażu."

"Panowie nie tylko kilkakrotnie częściej odbierają sobie życie, ale też czynią to w sposób bardziej gwałtowny"
"Średnio co 40 sekund ktoś odbiera sobie życie. W Polsce na każde 100 tysięcy osób 15 popełnia samobójstwo. Mężczyźni ponad 5 razy częściej niż kobiety. W nieudanych próbach przodują panie."

Wiadomo, to statystyki. W sumie, to jednym z powodów dla których bym się teraz nie zabił, oprócz tego, że mi się już nie opłaca, bo jest mi lepiej niż kiedyś,
jest myśl, którą mi moja kumpelka podsunęła, że może mój stary chciał mojej śmierci.
Ogólnie, to też z zasady nie mam zamiaru się poddać. Wiadomo, kiedyś może się zabiję, jak moje życie straci zupełnie sens, to znaczy, będzie bardziej dużo bardziej negatywne niż pozytywne,
ale póki co, to nie.
Chciałbym się tak nauczyć moje myśli zmieniać, żebym był bardziej aktywny w mojej walce z PTSD. Choć już teraz, gdy czuję ten ciężar na sobie, jakbym ważył ze dwie tony,
albo siedział w klatce, mówię sobie, że to lęk i PTSD. Czasami to pomaga. A czasami myślę, że może nie jestem już w klatce, tyle, że z betonową kulą u nogi,
na łańcuchu. Trudno to wyczuć. Kiedyś czułem się, jakbym był za szyję na łańcuchu, jak pies podwórkowy. Tak, że i tak jest lepiej.
Staram się powracać do mojego dzieciństwa, mam parę specjalnych momentów, też wtedy, gdy jest mi dobrze.
Uważam, że szkoda, że ludzie się zabijają, gdy są w miarę zdrowi, fizycznie. Ktoś ich tak ukondycjonował, że zamiast walczyć,
w sumie uciekają. Nie mówię o tych, którzy naprawdę mają trudne i bolesne życie, ostatnie stadium raka, czy coś.
Co u mnie powoduje myśli o śmierci, to ból, czy smutek i bezradność. Bezradność, to "świadomość", że nic się nie zmieni,
że tak dalej będę cierpiał. I koło się zamyka. Bo taka bezradność jest najczęściej wyuczona. Moi rodzice nauczyli mnie bezradności.
Musiałem stać na baczność i znosić, jak stary mnie ciągnął za włosy, bił po twarzy i inne.
Na paletkach pracowałem ostatnio nad obroną i poprawiła się on sporo, przez zmianę techniki, ale gdy jestem spięty, to czasami wraca ta "stara technika",
więc staram się wyluzować, świadomie i to pomaga.
To po prostu mechanizmy uczenia się. Czy z dzieciństwa, czy ze sportu. Różnią się one złożonością, ale zasada jest chyba ta sama.
Gdy się coś poprawnie powtarza, na początku mniej lub bardziej świadomie, to człowiek się tego nauczy. Gdy się miało niewłaściwą technikę, to można ją zmienić.
Wiadomo, do tych w dzieciństwie nauczonych rzeczy trudniej jest dotrzeć i pewnie nie wszystko da się zmienić,
ale też pewnie sporo się da.

Komentarze

  1. Każdy z nas toczy te swoje walki... Każdy w innym kierunku... a może jednak w tym samym ?
    Wydaje mi się, ze jesteś silniejszy niż myślisz... Wybrałeś życie i i to był Twój wybór... Wybór, a nie pogodzenie się z losem, bo to drugie nie jest wyborem... Ty dokonałeś wyboru i już przez to jesteś silniejszy niż myślisz :)
    Po takich przeżyciach jak Twoje Twój świat miał prawo runąć, a Ty miałeś prawo czuć, że i Ciebie Tam wciąga... Ale w życiu wygrywa ten, kto pokonał swój strach... Jesteś na dobrej drodze - pokonujesz w tych swoich walkach samego siebie :)
    NIGDY NIE UCIEKAJ PRZED ŻYCIEM.... TO NIE JEST WYJŚCIE....

    PS. Miałam kiedyś przyjaciela, który wybrał to inne wyście... Miał wtedy tylko 24 lata... Chciał udowodnić coś swoim rodzicom, "ukarać" ich... Gdy teraz stoję nad Jego grobem zadaję zawsze to samo pytanie "Dlaczego zabrakło Ci tej cholernej odwagi, by zmierzyć się z tym w życiu?... Miałeś wspaniałą dziewczynę, oddanych przyjaciół, rodziców, którzy Cię przecież kochali.. Dałbyś radę... Wybrałeś najłatwiejsze rozwiązanie... dla siebie... " ...

    OdpowiedzUsuń
  2. Bezradność to parszywa towarzyszka życia... lubi zatruwać życie,popychając nas w czarną otchłań. Są jednak jej różne stadia ... ta najgorsza, w której człowiek stoi nad krawędzią, przyczynia się często do "ostatecznego kroku"... Chyba, że okazuje się, iż człowiek ma tyle siły i zaczyna proces "samouzdrawiania". Myślę, że Ty mimo "kuli u nogi" idziesz do przodu... i każdy krok coś Ci przynosi, czegoś Cię uczy, czegoś o sobie samym. Chęć życia to już jest 80 % sukcesu:), pozostałe 20 % to tłumaczenie, zrozumienie i poskładanie w sensowny kawałek przeszłości z teraźniejszością. To ciągła praca nad tym co było a zostawiło trwały ślad... i życie obecne , tu i teraz. I naprawdę dziwne jest to jak duży wpływ na nas ma to, czego już dawno nie ma....
    Masz racje pisząc, że to dwa światy.... ale sęk w tym by ten w głowie nie przeszkadzał, temu który masz tu i teraz na wyciągnięcie ręki. Jeszcze pewnie minie sporo czasu zanim poskładasz wszystko w stopniu zadowalającym, ale i tak zrobiłeś duży krok do przodu... walczysz o siebie!!! i próbujesz rozumieć to co przeszkadza Ci normalnie funkcjonować . A to już uważam wielki sukces... bo choć może tego nie widzisz wiele już osiągnąłeś. Pozdrawiam i życzę powodzenia :) ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. To znaczy, co chciał udowodnić swoim rodzicom? Skoro go wszyscy tak kochali i tak mu było dobrze, to dlaczego zrezygnował z tej "przyjemności", jaką jest życie?
    Dla mnie jest to w pewnym sensie prawie, że zabawne, podejście ludzi do samobójstwa. Może dlatego, że myśl o samobójstwie była od lat niejako pocieszająca dla mnie, bo jak mówiłem, jak mi źle, to mogę sobie powiedzieć "to zawsze mogę się zabić". Wiadomo, nie zrobił bym tego chętnie i na pewno było by mi bardzo smutno, ale byłby to w sumie normalny krok, w pewnym sensie logiczna konsekwencja tego, że jest mi źle i nie widzę wyjścia.
    Nie mam ochoty się teraz zabić, nie dlatego, żebym tak kochał życie, ale dlatego, że mi się nie opłaca. To trochę jak gra, jestem na którymś tam poziomie, zebrałem ileś tam punktów, więc jestem ciekaw, co będzie dalej. Szkoda mi tych punktów, które już nazbierałem.
    Hasła w stylu "nigdy nie uciekaj przed życiem..." zupełnie do mnie nie docierają. Może dlatego też, że ogólnie nie przepadam za hasłami.
    Ale jak mówię, nie mam w tym momencie zamiaru się zabić, o ile moja sytuacja się diametralnie nie pogorszy, to znaczy, nie mam tego w planie w ciągu najbliższych 10, czy 20 lat.

    OdpowiedzUsuń
  4. Myślę, że dla mnie najgorsza była by nie śmierć, ale sytuacja, w której wiem, że nie mogę się nawet zabić, będąc na przykład sparaliżowany. Walczę między innymi z wyuczoną bezradnością i nie wiem, czy mam "chęć życia". Co to takiego "chęć życia"? Kiedyś było mi gorzej i możliwe, że ta "chęć życia", czyli pewnie instynkt samozachowawczy utrzymał mnie przy życiu.
    Mówiąc o dwóch światach, chodzi mi o ten w głowie, do którego czasami uciekam i ten, rzeczywisty. Przeszłość, to można by powiedzieć, trzeci świat ;)
    Trudno mi powiedzieć ile osiągnąłem, bo nie wiem, ile mogę osiągnąć, trudno to zmierzyć. Ludzie mówią, że nie jestem słaby, sam się ani za słabego, ani za silnego nie uważam, trudno mi coś na ten temat powiedzieć. Pewnie jak większość ludzi mam silniejsze i słabsze elementy i momenty ;)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Muszę się przyznać, że zdziwiły mnie te statystyki... Mężczyźni zdają mi się być bardziej odporni na tego typu sprawy. Czasami odnoszę wrażenie, że myślenie o tak głęboko filozoficznych sprawach owszem, jest im znane, ale że aż w takim stopniu? Czytając Twojego bloga, wiem, że Twoją głową nieustannie rządzą myśli, którymi raczej rzadko kierują się osoby z mojego otoczenia (choć mogę się mylić). Są to myśli specyficzne, nie każdy jest do nich zdolny. Kobiety według mnie są bardziej emocjonalne, nerwowe, podatne na depresje przez swoją emocjonalność. "Kilkakrotnie częściej", szczerze jestem w szoku... Daje do myślenia.... Zwłaszcza tym wszystkim żonom.

    OdpowiedzUsuń
  6. Myślę, że parę rzeczy wpływa na to, że mężczyźnie częściej się zabijają. Kobiety są z natury bardziej społeczne i chyba częściej rozmawiają o swoich problemach, szczególnie emocjonalnych. Mężczyźni muszą być "męscy", bo mięczakiem być nie wypada. "Muszą" utrzymać rodzinę, bo oni też częściej więcej pracują zawodowo, choćby z tego prostego powodu, że nie mogą nakarmić niemowlaka i nie są w ciąży (kolejność dowolna ;)
    Mężczyźni, też statystycznie rzadziej chodzą do lekarza. Też myślę, że sporo myślę,
    ale na pewno nie jestem w tym osamotniony ;)
    Ogólnie, czasami spotyka się zarzuty, że mężczyźni są nie tacy, jacy mają być, albo odwrotnie.
    Znam i znałem też paru facetów, którzy są mięczakami i tacy nie sprzedają się za dobrze. Z drugiej strony jest też coś w tym, że za każdym wielkim mężczyzną stoi jakaś kobieta, czy jak to było.
    Ale, też mnie zaskoczyło, że żonaci częściej się zabijają niż samotni, ale później sobie pomyślałem, że jak ktoś może siedzieć spokojnie na kanapie, z piwem w ręku, gdy nie ma pracy i oglądać ulubiony program sportowy, to jest mu pewnie lepiej, niż z żoną, która go nie rozumie, jego problemów, to znaczy słabości, czy lęków, czy co tam jest. Ale, też nie jestem specjalistą. W sumie, to mnie osobiście było czasami trudniej w związku, niż bez związku. Niezależnie od tego, czy jestem standardem, czy nie i czy mam kłopoty z bliskością, uczuciem zamknięcia.

    OdpowiedzUsuń
  7. i tak dziwię się nadal ;) może to moja nieuzasadniona wiara w męskość i niewiara w kobiecość? zawsze odnosiłam wrażenie, że to kobiety bardziej się przejmują tym co mówi i myśli o nich mąż niż na odwrót. facet traci pracę, siądzie z piwskiem i zamienia się w gbura i po problemie ;) masz rację, że to wszystko jest jednak bardziej skomplikowane. gdy patrzę na dzisiejsze kobiety to jest mi czasami wstyd, że jestem jedną z nich.. może i z tego powodu tracimy naszych mężczyzn? ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Już od dawna istnieje obraz faceta, który chowa się w swojej jaskini, jak ma problemy. I im bardziej kobieta szturcha go, tym bardziej się izoluje. Trochę mi to przypomina próbę komunikacji z autystycznym dzieckiem, które nie lubi, jak się go dotyka i krzyczy wtedy. Rodzice działają odruchowo, próbując go przytulić, co to dziecko oczywiście negatywnie odbiera. Rodzice chcą dobrze, ale nie wiedzą jak gadać z takim dzieciakiem. Mnie się ten przykład podoba, bo podał go jeden z autystów. Powiedział on, że to jak rozmawiać różnymi językami. Ja też tak często odczuwam, jakbym mówił innym językiem. Podobnie też myślę, że gdy komuś jest tak źle, że chce popełnić samobójstwo, nie znaczy, że zidiociał i nie wie, jak społeczeństwo na coś takiego reaguje, często nie potrafiąc pomóc, ale jeszcze dodatkowo raniąc.
    Dlaczego w sumie facet ma czuć mniej od kobiety? Wiadomo jest za to, że musi być silniejszy, bardziej w Polsce, niż w Niemczech, chyba.

    OdpowiedzUsuń
  9. Ciekawe, to pewnie jaka magia, że trzy "osoby" na raz, bez własnego adresu strony, prawie, że identyczny tekst wpisują :P Tym bardziej, że do wpisów sprzed 3 lat :P

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Kierowani instynktami

Jesienne słońce i ciasteczka

Wesołych świąt!