Nie lubię niedziel i Chiński

Ciągle nie wiem, tak sobie myślę, raz coś robię, raz nic, no i nic. Pewne rzeczy muszę zrobić, inne mogę przełożyć. Kupiłem sobie nową paletkę, bo mi się w starej naciąg zerwał. Okazja dobra jak każda inna, tym bardziej, że sprzedawca mi wisiał kasę, za dwie złamane rakietki w zeszłym roku, bo to błąd fabryczny, był.
Spałem, nie spałem, dzień przechodził. Zrobiłem pranie, co jest ważne w życiu?
Oglądałem programy jednego z ulubionych kabarecistów, wywiady też. Powiedział, że nie wie, co to szczęście, bo to się ciągle u niego zmienia. Tyle, że on ma rodzinę, dzieciaka. I znowu porównuję się do kogoś, w dodatku  kogoś, kto jest zupełnie inny.
Myślę trochę o NB (narkotyk-B), czyli o tym, jakby to było, jakby to było inaczej wtedy. Ale to przeszłość i w sumie, to uważam, że dobrze zrobiłem, bo mogłem pojechać do jej miasta, żyć tam niedaleko, w sumie chciała tego. Ale nie chciała być ze mną. To co, mieszkać niedaleko, zostawić wszystko i co dalej?
Z porównań niewiele wychodzi. Chiński mi nie idzie, Japoński mi od razu wchodzi, jak mi Japonka z paletek coś powie. A może to jakaś blokada w głowie?
Mógłbym sobie żyć wygodnie, w miarę. Ale jak zwykle, coś mnie ciągnie, w świat, czy cholera wie gdzie. Czasami mnie nic nie ciągnie.
Gryzą mnie lęki, nawet trudno je jakoś złapać. Czasami jest mi od nich po prostu niedobrze, czyli mdli mnie. Mam zakwasy, po piątku i sobocie. Dobra wymówka, żeby w ogóle żadnych ćwiczeń dzisiaj nie robić. Nie wiem, czy ucieczką jest pozostanie tutaj, czy ucieczką wyjazd do Australii. Nie mogę obu rzeczy na raz.
Nigdy nie lubiłem niedziel. Za dziecka też nie, to był dzień, kiedy stary był blisko. Nie mogłem iść do szkoły. Lubiłem chodzić do szkoły, bo tam miałem w miarę święty spokój.
Wpieprza mnie moja bezsilność, albo też to, że mnie wiele rzeczy tyle wysiłku kosztuje, albo może to, że nie mam w sobie spokoju, a może moja głupota.
Moje życie jest trochę jak Chiński. Znam ileś tam znaków, może ze 200, czy więcej, ale trudno mi coś z tego poskładać do kupy. Wszystko jakby w rozsypce i wiem, że za mało robię, żeby to zmienić. No to, nie wszystko. Stać mnie na urlop, ale nie biorę urlopu, raczej wolne, gdy mam coś załatwić. Choć ostatnio wziąłem jeden wolny dzień, po tym, jak zrezygnowałem z tygodnia.
Tak sobie piszę, trochę bez sensu. W sumie, to bardziej dla siebie. Skąd tu wziąć energię do życia?  Zakochać się? To mi na dłuższą metę chyba nie pomogło, a może?
Mam ochotę po prostu nie być. Nie zabić się, albo zdezintegrować, może po prostu na moment przełączyć jakiś pstryczek w mojej głowie i przestać czuć i myśleć.
A równocześnie chciałbym dokądś uciec, gdzieś się schować. Ale wiem, że chyba bym się źle czuł. Mieszkałem już w lesie, nie było mi lepiej. Idę trochę na oślep, zmieniając się, tak, że nawet nie wiem, czy teraz bym się nie czuł lepiej w lesie. Nic to, szukam dalej jakiejś drogi. Raz się wygrywa, raz przegrywa, czasami się polegnie, ale, muzyka umila życie.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kierowani instynktami

Jesienne słońce i ciasteczka

Wesołych świąt!