O "Badwater"

Jakoś wpadł mi w oko link o ultramaratonie "Badwater", w Death Valley. Długość 217 kilometrów, temperatury w ciągu dnia dochodzące do 50C. Tu jeden z linków:
http://www.youtube.com/watch?v=R3mcZxi-r9U
A naprawdę dobry link, to :
http://www.youtube.com/watch?NR=1&feature=endscreen&v=lQ6jwXIVjgo
"Nie wierzysz, że dasz radę zrobić następny krok, ale go robisz, a potem następny..."
Wiadomo, większość uważa, że to bzdura, robienie czegoś takiego, ale ludzie robią to, między innymi dlatego, żeby odkryć samych siebie, własne granice, z różnych powodów. Zbudować siebie samego, który potrafi czemuś takiemu podołać. Tak sami mówią. Walczą sami z sobą, nie ma żadnej nagrody, oprócz małego medalu, albo spinki do paska, jak się da radę przebiec szybciej niż 36 godzin.
To chyba jeden z najtrudniejszych ultramaratonów na świecie. Chodzi mi o to, co ludzie przeżywają, gdy coś takiego biegną. Piszą, że wtedy żaden z problemów nie jest ważny, łuszczą się one, jeden po drugi. W sumie, to bez treningu człowiek by takiego biegu nie przeżył, dosłownie, przy takim dystansie w takich temperaturach.
Jeden mój dawny kumpel biega ultramaratony, ale rzadko go widzę. Byłem raz z nim pobiegać. W pracy jedna biegnie maraton za tydzień, a inny biega czasami Iron-man, czyli triatlon z maratonem (pływanie 4k, rower 180 k, i 42 kilometry biegania). W sumie, to znam dwóch którzy robili "Ironman"a.
Bez treningu się nie obejdzie. Nawet moja jedna kumpelka, z którą wczoraj grałem w paletki, a jest naprawdę bardzo krągła, robi co roku triathlon. Do treningu trzeba dyscypliny, czy się chce, czy nie chce, coś tam trzeba robić, bo inaczej, to można o tym zapomnieć. O "Badwater" już nie wspomnę, oni tam też trenują w saunie.
Dlaczego o tym piszę? Bo człowiek siedzi często na kanapie i "chce coś zmienić", ale najlepiej tak, żeby było lekko i samo przyszło. Czasami tak się dzieje, czasami też przyjedzie książę na złotym rumaku, czyli w srebrnym Porsche. że mnie na Porsche nie zależy, to nie czekam na tego księcia, tym bardziej, że musiała by to być księżniczka ;)
Próbuję sobie wygryźć dziury w mojej rzeczywistości, w moich lękach, w czym się da, starając się robić codziennie pewne rzeczy, czy mam ochotę, czy nie. Jak na przykład pisanie paru zdań w "pamiętniku lęków", bo taki prowadzę od lat. Nie jestem pewnie dużo lepszy od tych którzy siedzą na kanapie, ale jakoś się tam staram. Nie ma miarki, nie zmierzę, czy dużo, czy nie.
Wiem, że sport pomaga i lubię go, więc go uprawiam, czasami nawet jak mi się nie chce ;) Idę zaraz na ściankę, potem może na paletki. Staram się codziennie rozmawiać z moim wewnętrznym dzieckiem, coraz częściej. To znaczy, mówię do niego codziennie rano i wieczorem. Chyba jest łatwiej, jak we wszystkim, kwestia treningu. Myślę, że przez sport, czy grę na instrumencie, można się sporo nauczyć o konsekwencjach ćwiczenia, czy treningu. "Bez pracy nie ma kołaczy". Jak się nie trenuje, ćwiczy, a tylko pogrywa, to najczęściej pozostaje się na tym samym poziomie, do końca życia. Jak ludzie, którzy się raz na tydzień, czy miesiąc uczą języka obcego. Nic to, walczę dalej, albo może tylko tak mi się wydaje. Czasami myślę o NB (narkotyk B).

Komentarze

  1. "Czasami tak się dzieje, czasami też przyjedzie książę na złotym rumaku, czyli w srebrnym Porsche. że mnie na Porsche nie zależy, to nie czekam na tego księcia, tym bardziej, że musiała by to być księżniczka :)"
    podoba mi się ten fragment, chyba najbardziej. ;))
    Kurczę, jestem chyba typem "kanapowca", zazwyczaj. Dużo chcę, mało robię.
    Wiosna wiosna. Cholera, niby dobrze, tyle na nią czekałam. Z drugiej strony budzi się głodne serduszko. Ajć ajć.

    Powodzenia. (:

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Kierowani instynktami

Jesienne słońce i ciasteczka

Wesołych świąt!