Amygdala, Cortex no i tygrys

Piszę nowy wpis, bo jak mam za dużo komentarzy na poprzednim, to nie pojawia mi się link "odpowiedz"... Mógłbym odpowiadać bezpośredni z panela administracyjnego, ale, jakoś to wtedy dziwne  i niewygodne ;)
Co do Australii, to może jest tam trochę dziwnych żyjątek, ale za to jest masa przestrzeni, gdzie nie ma ludzi, którzy się chyba wszyscy w wodzie, czy na plażach zbierają ;) a przynajmniej na wybrzeżu.
Dlaczego złe nawyki, czy schematy nie znikają, gdy się o nich wie? To było by marzenie każdego muzyka, czy sportowca, żeby móc swoją technikę poprawić tylko poprzez świadomość błędu i informację o tym, jak powinno się coś poprawnie wykonywać. Głowa uczy się, powstają połączenie między komórkami i im więcej tych połączeń, tym większa tendencja, żeby jakiś określony ruch, czy zachowanie w określonej sytuacji powtórzyć. To jak przekręcanie klucza w zamku. Odruchowo przekręca się go we właściwą stronę, po tym, jak się to ok. 1000 razy zrobiło, czyli przez 2 lata, prawie codziennie, wychodząc i wracając do domu ;) I trwa, zanim człowiek się tego oduczy, gdy nagle zmieniło się zamek do drzwi na inny, albo człowiek się przeprowadził. Czasami idzie to bardzo szybko, gdy jest trochę stresu. Ja tak miałem w Australii, bo wajcha do wycieraczek jest przy kierownicy tam, gdzie kierunkowskazy w Europie (oprócz GB ;). Zamiast włączyć kierunkowskaz włącza się wycieraczki, ale szybko to przechodzi. Tyle, że jak wróciłem do Europy, to musiałem się czasami zastanawiać po której stronie ze skrzyżowania zjechać, szczególnie, gdy byłem zmęczony i trochę ciemno.
Amygdala (brzmi jak migdały) dostaje jakiś impuls i reaguje na niego. List zawsze był stresem, to ciach, "list to znaczy stres, to znaczy, trzeba tych hormonów nawrzucać do krwi". Wiadomo, w pamięci jest gdzieś odłożona informacja, że ten list z teraz, to inny, niż ten list z kiedyś. Ale to jest w Cortexie, czyli korze, jak na drzewie. Zanim Amygdala, która jest w rdzeniu skontaktuje się z korą, to już dawno człowiek jest napchany adrenaliną, czyli hormonem stresu. A w dodatku, gdy jest za dużo stresu, to często się czegoś nie zapamięta, wydarzenie jest schowane, ucieka się od rzeczywistości.
Dlatego ta Amygdala nawet nie wie, że list jest związany z przeszłością, ze złymi wydarzeniami wtedy. To jak zobaczyć tygrysa, zbyt blisko, tygrys pogoni, ale mu się znudzi, czy co i nie zagryzie. Wtedy, gdy zobaczy się coś żółtego, w krzakach, od razu system mówi "coś żółtego, to pewnie tygrys", i adrenalina znowu podskakuje. Nawet jak się wróciło z Afryki i siedzi w parku na ławce, a to co po krzakach biega, to dzieciak w żółtym płaszczyku. Co ja wtedy robię? Staram się mówić Amygdali "to żółte, to dzieciak, a to uczucie, ono należy do sytuacji z tygrysem". I jeszcze, jak mam ochotę, to mogę sobie wyobrazić, że głaszczę tygrysa. Albo maluję wzorki na liście.
świadomość czegoś jest na pewno potrzebna, to podstawa, czasami, do zmian. Tyle, że gdy nadchodzi impuls, związany z niebezpieczeństwem, to Amygdala często nie zagląda do Cortexu, czyli do biblioteki. Jak i człowiek, gdy widzi, że mu się jajecznica zapaliła na patelni, nie idzie do półki z książkami, albo nie wchodzi w internet, żeby zobaczyć co wtedy, jakie jest optymalne rozwiązanie, ale wrzuca szybko patelnię do zlewu i zalewa wodą.
Gdy chce się poprawić technikę w sporcie, to trzeba to ćwiczyć nową technikę, starać się używać tej "nowej", a nie tej "starej". Czasami to frustrujące i bolesna, jak się przegina. Mnie kumpel powiedział, że nikt już nie biega "przez piętę", sprawdziłem i poszedłem biegać przez "śródstopie". Po 7 kilometrach ciachnęło mi lewą łydkę, tak, że bolała jak chodziłem. Ostrzegali w internecie, żeby ostrożnie. Ale, ... tak się fajnie biegło ;) I tak, że nie starałem się dobiec do końca, jak kiedyś, ale szedłem. Wniosek, człowiek z czasami czasami coś tam zmądrzeje.
Ja wracam do przeszłości codziennie, wieczorem, gdy czasami czuję niepokój, rozmawiam z moim wewnętrznym dzieckiem, w sumie, to bardziej chyba monolog, wpadło mi teraz do głowy. Mówię sobie, że jestem bezpieczny. Wracam do uczucia z kiedyś, czuję je trochę i równocześnie mówię sobie, że to jest kiedyś, a teraz czuję co innego. W sumie, to zauważyłem, że dużo rzeczy się zmieniło, od kiedy tak robię. Przeważnie piszę bloga dla siebie, ale tym razem napisałem go jako w pewnym sensie odpowiedź, patrz wyżej ;) Nie znaczy to, że go jeszcze raz przeczytam i poprawię, może jutro.
Nie uważam też, że to na 100%, czy ileś tam poprawne, po prostu piszę, jak to w miarę rozumiem.

Komentarze

  1. W moim pojęciu wszystko się zgadza, tak to właśnie działa.
    Tyle, że z samego zrozumienia nie wyniknie uzdrowienie, niestety. Zresztą, sam to napisałeś Mrówce na jej blogu, więc wiesz.

    Czytam Twój blog od początku i obserwuję jedno: jesteś ogromnie analityczny. Masz to naprawdę wszystko rozpisane na wektory, wiesz, co się z Tobą dzieje, rozumiesz proces, jego genezę i aktualną strukturę, potrafisz nazwać każdy jego element i etap. Ale wydaje mi się, że samo zrozumienie Ci nie pomaga. Wpisy sprzed dwóch lat są bliskie treścią i nastrojem wpisom z tego roku. Ja to nazywam "jeżdżeniem po rondzie". Też to przechodzę, nie żebym Ci wytykała niedoskonałości albo chciała pouczać.

    Ogromnie Ci współczuję tego, co przeżyłeś. Kiedy czytam opisy tego, jak traktował Cię Twój ojciec, to chce mi się wyć. Zabiłabym go chętnie gołymi rękami, udusiła albo zatłukła drewnianym drągiem, tym którym bił psa. To był potwór, a jego czyny to gwałt na bezbronnej i niewinnej istocie, jaką jest dziecko. Gwałt fizyczny i psychiczny, który nie znajduje żadnego usprawiedliwienia. Jest winien i pozostanie winien do końca świata. Nie ma wystarczającej kary za takie zbrodnie. Twój stary jest zbrodniarzem, tylko zamiast gnić w spleśniałym lochu z kulą u nogi - chodzi wolno. Każdy jego kolejny oddech jest występkiem przeciwko sprawiedliwości.

    Wybacz mi, że piszę takie słowa: bez ogródek i w zapamiętaniu. Nie piszę ich, żeby Ci sprawić przykrość ani obrazić. Nie pomyśl, że się wtrącam i wymądrzam. Piszę, bo płakać mi się chce, że takie rzeczy się zdarzają!

    Myślę sobie, że Ty nie uwolnisz się od tego ciężaru, od tych prześladujących Cię lęków dopóki nie uzewnętrznisz emocji, które w Tobie powstały, kiedy byłeś tak traktowany i które nadal mieszkają w Twoim ciele. Wyobrażam sobie, że to musi być lęk, przerażenie, olbrzymi gniew i chęć mordu we własnej obronie i w zemście.
    Wydaje mi się, ż dobrze by Ci zrobiła psychoterapia, może grupowa a może psychodrama. Gdybym była na Twoim miejscu, poszukałabym pomocy w ośrodku psychoterapeutycznym prowadzącym grupy "tematyczne" dla osób molestowanych seksualnie, bitych, porwanych itd. Wydaje mi się, że musisz po prosu wyrzygać to z siebie... Różnie się to dzieje: ja krzyczałam, płakałam, płakałam bez końca, biłam worek drewnianym drągiem, pisałam listy, których nie wysłałam.... Ty musisz znaleź swój sposób.

    Ja byłam na terapii grupowej, mnie pomogła na samym początku, prawie 3 lata temu. To był dla mnie taki punkt zaczepienia, przełamanie tabu. Jeszcze dużo wody w Wiśle musiało upłynąć, abym rzeczywiście stawiła czoło mojemu problemowi, ale bez "grupy" wtedy nie zdobyłabym się na to. Któregoś dnia po prostu połknęłabym tabletki i byłoby po mnie.

    Chcę Ci jeszcze napisać, że bardzo mi pomogła książka Susan Forward: "Toksyczne namiętności". Ja przeżyłam dwie "miłości" stanowiące uzależnienie. Kiedy czytam Twoje wpisy o NB, to odnajduję swoje ówczesne emocje, tyle, że wydaje mi się, że ja byłam jeszcze bardziej wkręcona. Tamte historie trwały: jedna 6 lat, a druga 4 lata, jedna w liceum, a druga, kiedy miałam 28-31 lat.
    Jeśli chcesz, to Ci prześlę mailem tę książkę. Tam są opisane techniki uwalniania się od obsesji, może Ci to pomóc, jeśli naprawdę będziesz chciał się wyzwolić od tego, przestać uciekać.

    Wrzuć sobie w youtube "Lizbona, Rio i Hawana" Anny Marii Jopek. Sporo prawdy w tej piosence. To a propos Australii :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak Ci już na Twojej stronie odpowiedziałem, to chodziłem chyba z rok na psyschoterapię i uważam, że mi sporo pomogła, może nie akurat z lękami, ale w zrozumieniu i swobodzie mówienia o pewnych rzeczach. Stwierdziłem też wtedy, że człowiekowi pewne rzeczy w głowie wydają się bardziej niecodzienne, niż naprawdę są. To, że coś przeżyłem wydawało mi się też bolesne, czy nieprzyjemne dla innych, ale zobaczyłem, że raczej tak nie jest. Poza tym, to terapeuta jest od tego, żeby mógł na coś takiego patrzeć, jak lekarz patrzy na pociętego pacjenta.
    Fakt, NB (narkotyk B), zrobiła na mnie spore wrażenie i mam lekką obsesję na jej punkcie, ale da się z tym żyć, to znaczy, ostatnio nie przychodzi mi ona za często do głowy. To też forma ucieczki, bo łatwiej myśleć "gdybym był z Nią, to wszystko było by dobrze" ;) Ale gdy nawet z nią byłem, to nie było tak ;)
    W pewnym sensie kręcę się w kółko, ale nie gonię za "szczęściem", jak wiele ludzi tu na blogu chyba robi. Obawiałem się, że mogę się zabić, a teraz raczej nie mam ochoty się zabić, co jest w pewnym sensie sukcesem, dla mnie dużym. A co do Jopek, to byłem kiedyś na jej koncercie, niezależnie od tego, że mieszkałem kiedyś w jednym z miast, o którym ona śpiewa ;)
    Myślę, że dużo ludzi miało gorzej niż ja, mówię to poważnie. I tak w sumie nie jest tak źle ze mną. A co do analizy, to mój psychoterapeuta powiedział, że to mi chyba pomogło. Ogólnie, to mam w sobie więcej światów, nie zawsze jestem analityczny ;) ale czasami chyba nie pomaga wykrzyczenie się, gdy problem jest w głowie. To trochę jak w medycynie, niektóre rzeczy pomagają, inne nie. Kiedyś zakładali gips, teraz śrubują. Tak i w psychologii. PTSD, czyli post traumatic stress disorder został sklasyfikowany dopiero po wojnie w Wietnamie. Przedtem panowało średniowiecze. Jak często piszę, wędruję często we mgle, w labiryncie i analiza czasami pomaga, ale wiadomo, nie ma jakiegoś wymiernika. Wiem, że jest mi lepiej ze mną samym, niż 10 lat temu, czy 5 lat temu. Pracuję nad tym codziennie, choćby z ciekawości.
    Dziękuję Ci za Twoje słowa i nie obrażam się ;) Nie szukam tu współczucia, raczej zrozumienia i cieszę się, gdy ktoś odnajdzie kawałek siebie w tym, co piszę. Kiedyś myślałem, że jestem jaki jestem, że nie da się tego zmienić, muszę z tym żyć. Teraz wiem, że wiele da się zmienić, nie dlatego, że tak sobie wymyśliłem, ale dlatego, że wskazują na to różnego typu informacje, czyli doświadczenia, badania. Tak, jak pewnie lekarz wie, że noga się zrośnie, czy jak robić operacje endoskopowe, mało intruzywne, tak, że przeciętny pacjent może iść tego samego dnia do domu, albo po trzech dniach, a nie po dwóch tygodniach, jak kiedyś. Może nie piszę tu wiele emocjonalnych rzeczy, "artystycznych", ale idę swoją drogą z ciekawości, starając się nauczyć czegoś, by nie powtarzać tych samych błędów, by nie kręcić się w kółko. Nie czuję potrzeby zemsty, tym bardziej, że mój ojciec sam się już prawie, że przewraca i ma spore problemy z głową. Moja siostra twierdzi, że ucieka on od przeszłości. Nie widziałem go już chyba ze 2, czy 3 lata.
    Dla mnie to trochę jak surfowanie, można się zmagać z falami, myśleć, jak by to sobie odbić, ale, to nie ma sensu, gdy próbuje się to zrobić z naturą. Albo można nauczyć się jechać na fali, co jest w sumie bardzo przyjemne, najczęściej, albo można się dziczyć ;) Fali jest to obojętne ;) Nie chodzi mi o przebaczanie, czy inne takie bzdury, gdy na siłę, ale o spokojniejsze podejście.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Byc moze przenioslam swoja zlosc na Twoja sytuacje. Ja jestem na innym etapie, a poza tym pewnie mam inna emocjonalna konstrukcje, stad tez roznica w podejsciu. Chce tylko wyjasnic, ze nie chodzilo mi o podżeganie Cie do wywarcia zemsty na ojcu, ale o wyrzucenie z siebie emocji, ktore wydawalo mi sie, ze naturalnie powstaly w dziecku, ktore jest krzywdzone i nie moze sie obronic. Wydawalo mi sie, naturalnym pragnieniem kazdego atakowanego jest odparowanie ciosu. Jesli nie ma takiej mozliwosci, bo atakowany jest slabszy, niz atakujacy, to w moim przekonaniu w rezultacie takiej sytuajcji powstaje w atakowanym frustracja spowodowana tym, ze sie nie obronil i gniew na atakujacego. Gniew, ktory nie znalazl ujscia. Nie chce Ci wpierac, ze cos czujesz albo czules. Po prostu pisze, co mysle na temat takich sytuacji. Wydawalo mi sie, ze Twoje obecne trudnosci moga miec wlasnie zwiazek z tym niewyrzuconym, zalegajacym w srodku starym uczuciem. Dlatego wypowiedzialam sie w ten sposob, ze wyrzucenie go mogloby Cie w duzej mierze uwolnic.

    Warto podkreslic, ze kazdy szuka swoich drog i ma inne cele, do ktorych drogi te prowadza. Jakikolwiek masz cel i jakiekolwiek drogi do niego prowadza, ja Ci zycze, zebys go osiagnal.

    Co do szczescia jako celu: ja chce przezyc jak najwieksza czesc mojego zycia z poczuciem szczescia, ktore rozumiem jako radosc z samego faktu istnienia. Nie oznacza to, ze za tym gonie. Wrecz przeciwnie, zyje o wiele spokojniej, niz kiedys, rzadziej gnam do doraznych celow i mniej uciekam. Moje zycie w mniejszym stopniu, niz kiedys odczuwam jako zmaganie (to a propos fali). W konsekwencji czuje sie lepiej na tym swiecie. I w tym kierunku chce zmierzac. Nie odczuwam tego jednoczesnie jako gonitwy.

    Wybaczenie nie jest dla kazdego i dotyczy to zarowno krzywdzonego, jak i krzywdzacego. Spodziewam sie, ze moze to byc wyzwalajace. Nie jest to jednak w zadnej mierze moim celem. Ja dokladnie rozumiem przyczyny postepowania mojej matki, wiem dlaczego postepowala tak, jak postepowala. Moge nawet w pewnym stopniu wspolczuc jej cierpienia, ktore musialo nia kierowac. W zadnej mierze nie umniejsza to jednak moich krzywd i mojego prawa do gniewu oraz obrony. Blad, ktory popelnialam przez wiele lat polegal wlasnie na tym, ze mialam wiecej zrozumienia dla jej uczuc i przynawalam jej z tego tytulu wiecej praw do dzialanianw zgodzie z nimi, niz sobie samej. Dlatego wlasnie obecnie swoje wlasne uczucia i potrzeby przedkladam nad jej uczucia i potrzeby.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja czuję do mojego ojca coś w rodzaju współczucia, jak dla każdego człowieka, poza tym, to jest mi on chyba dosyć obojętny. Kiedyś, wiadomo, było inaczej, sporo nienawiści i gniewu i mieszanych uczuć. Teraz pracuję nad moją przeszłością, moim wewnętrznym dzieckiem i wracając do przeszłości zmieniam trochę moją "pamięć", broniąc się w "przeszłości" przed nim, czy atakując go ;)
    To właśnie fajnie opisuje J.Hermann, bo zajmuje się ona głównie dzieciństwem i IV przykazaniem "czcij ojca swego", czy jak to było ;) Istnieją pseudo-terapeuci, jak Hellinger, nie wiem, czy słyszałaś, dosyć popularny, były ksiądz, urzędujący jakiś czas w "Małej Kancelarii"-Hitlera. Według niego ojciec ma w pewnym sensie prawo zgwałcić córkę, bo winna jest i tak żona ;) Trochę przejaskrawione z mojej strony, ale coś takiego można u niego znaleźć. średniowiecze jest czasami wszędzie ;)
    Ojciec Stalina był alkoholikiem i lał go, jak i ojciec Husseina, czy matka Kilinskiego (morderca dla mafii). Można sobie ich zachowanie wytłumaczyć, ale jak każdy człowiek, mieli w pewnym sensie wolny wybór. Skoro z niego nie skorzystali, albo nie umieli, to nie mój problem. Dzieci i tak nie są odpowiedzialne za wychowanie swoich rodziców. To co piszesz kojarzy mi się z tą książką manipulacji, wspominałem chyba. "Chyba", bo mi jeden dłuższy komentarz skasowało, jak go próbowałem na Twoją stronę wstawić.
    Ja się nad szczęście chyba tak nie zastanawiam, jak wspomniałem. Może dlatego, że nie miałem beztroskiego dzieciństwa, nie planowałem za bardzo na przyszłość, chcąc się zabić przez dłuższy okres mojego życia. Ale jakiś czas, gdy było mi dobrze, starałem się zapamiętać te momenty, jako "momenty szczęścia" ;)
    Myślę, że jestem szczęśliwy, jak się wspinam, czy gram w paletki, czy coś. Może z kwestii definicji moje życie, to walka, więc cieszy mnie, gdy coś robię, idę do przodu, czuję mniej lęku.
    Jak mówię, dla mnie jest może droga celem ;)
    Pozdrawiam i powodzenia życzę :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Niestety zdaje sie, ze Twoj komentarz, w ktorym bylaby mowa o ksiazce o manipulacji, skasowalo, wiec nie zrozumialam, co miales teraz na mysli.
    Droga jest celem, duzo w tym prawdy. Ja odbieram to tak, ze obecnie po prostu zyje moje zycie, swiadomie przezywam kazda chwile, a nie gnam naprzod do wytyczonego celu. Dawniej tak mialam: zdobywalam kolejne szczyty, za po kazdym czulam satysfakcje, ale natychmiast mi to powszednialo, bylomi malo, wiec wytyczalam sobie kolejny szczyt. Teraz po prostu ide :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ta książka to "Szantaż emocjonalny" Susan Forward
    http://lubimyczytac.pl/ksiazka/18121/szantaz-emocjonalny
    Tam jest też przykład toksycznej matki, która "umierała" i którą córka musiała rozweselać itp.

    OdpowiedzUsuń
  7. Coś pod linxem nie wchodzą moje komentarze u Ciebie. Temu piszę tutaj.
    Ta książka to "Szantaż emocjonalny" Susan Forward
    http://lubimyczytac.pl/ksiazka/18121/szantaz-emocjonalny
    Tam jest też przykład toksycznej matki, która "umierała" i którą córka musiała rozweselać itp.
    Kiedyś, przed laty, widziałem ludzi jak drzewa, to znaczy, nie widziałem drzew zamiast ludzi, tak daleko ze mną jeszcze nie jest ;) ale w głowie porównywałem ich do drzew, Ludzie mają pień, czasami prosty, czasami trochę krzywy, gałęzie, grubsze, cieńsze. Jak kto wyrósł pod daszkiem, który mu przeszkadzał, czy na wietrze, to czasami jest bardziej skrzywiony, to znaczy, dopasowany wtedy, albo cały czas. Teraz mi ten obraz pasuje do obrazu mózgu, jaki mam. Ale w podwójnym znaczeniu. Jedno, jako pień, czyli stary mózg, amygdala, thalamus i liście, jako kora mózgowa (cortex). A z drugiej strony, połączenia nerwowe też trochę przypominają drzewka ;)
    A "Ja"? Gdy sobie impulsy przez głowę biegną, masami, to czasami wpadną na jedną dróżkę, czasami na inną, w zależności od sytuacji. Dlatego reagujemy odpowiednio. O ile depresja u Ciebie nie jest "fizjologiczna", to znaczy, jakoś genetyczna, to jest po prostu wyuczona. Nauczyłaś się uciekać od nieprzyjemnych rzeczy, co było kiedyś zrozumiałe, bo jak sama pisałaś, dziecko jest bezbronne i ma swoje strategie przeżycia. Jedną z nich, czasami jedyną, jest ucieczka od niszczących emocji. Dusi się pewnie przy okazji "instynkt samozachowawczy", czyli może trochę radości życia. Ja próbuję się nauczyć "żyć", czyli spowodować, że reaguję pozytywnie na pewne rzeczy, że nie "uciekam". Trudno mi to trochę wytłumaczyć, bo może sam sobie to muszę jeszcze bardziej poukładać ;) Ale wniosek jest dla mnie taki, że uczymy się i możemy sporo rzeczy zmienić. To nie tylko moje zdanie, ale też facetów/kobiet, czyli badaczy z neuropsychologii ;)
    Kiedyś myślałem, że jestem jaki jestem i broniłem tego "ja". Jak bryłki. Teraz widzę to "ja" jako konglomerację wielu elementów, powiązanych z sobą, posplatanych, w pewnym sensie. I gdy chcę sobie poprawić technikę gry na gitarze, to próbuję to robić, choć to też część mojego "ja", bo to "ja" tak gram na tej gitarze. I do dzisiaj mam kłopoty z krytyką, ale jestem tego świadom.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Kierowani instynktami

Jesienne słońce i ciasteczka

Wesołych świąt!