Triki na lęki

Dzień jakiś bez sensu, czyli jak zwykle. Trochę wychodzi słońce, trochę znika. Tyle, że się wyspałem, bo wczoraj obudziłem się koło 4.30, poszedłem pobiegać, jak się jaśniej zrobiło. Nawet się nieźle spociłem, choć zrobiłem mniej niż 7 km. Chyba mi trochę nogi schudły, bo mieszczę się w ciasne spodnie. Paletek wczoraj nie było, bo jakieś zawody czegoś tam w hali. Może i lepiej, bo miałem zakwasy i byłem śpiący.
Zastanawiam się nad tą Australią, dzisiaj rano też, może pojechać tam na dłużej? Tak, jakby się jakaś furtka zamykała. Ale czy było by mi tam lepiej? Akurat tutaj jest znośnie. Robię pewne rzeczy z rozpędu, wielu rzeczy nie robię. Walczę z tą bezwładnością, pijąc mocną herbatę w domu, co nie zawsze pomaga. Ale, wolę myśleć, że każdy krok się liczy, niż siedzieć i czekać na skoki. Nawet pograłem coś na gitarze.
Wczoraj odebrałem samochód, coś tam dałem zrobić. Był tam jeden muzyk, chyba dość dobry, ale jego kumpel powiedział mi potem, że alkoholik. świetnie gra, mówił, kobiety na niego lecą, ale, nie daje rady, bo alkohol.
Idę zaraz na ściankę, potem może pobiegać, jak nie będzie padało. Chcę tylko 12 km, ale może mnie znowu na tych 17 pociągnie. To też jak narkotyk, człowiek biegnie i biegnie i nie ma ochoty przestać, choć nogi trochę siadają. Ale fakt, nie dostaję w ogóle zadyszki, ciekawe.
W pracy walczę z uczuciem niepokoju, z mrowieniem na całym ciele, albo sennością. W domu podobnie, choć trochę gorzej, czasami. Nawet nie uczę się Chińskiego w domu.
Tak sobie leżałem na łóżku i obserwowałem, jak się ciężki robię, gdy pomyślę, że mam posprzątać, albo napisać raporty ze Shiatsu. Robię się wtedy jakiś ołowiany. Pomyślałem, że lepiej małe kroki, takie przejrzyste i postanowiłem pozmywać. Co też zrobiłem. Robię też codziennie notatki na notebooku. To zabawne, obserwować, co mózg wymyśla, żeby tego nie zrobić. Przyglądać się, jak uciekam od sytuacji powodującej niepokój, jak głupie zrobienie notatki. Ale, nie jestem głupi, albo, nawet jak jestem głupi, to mam swoje tricki. Włączam najpierw notebooka, a po jakimś czasie siadam i piszę. Trudność rozłożona na mniejsze kawałki jest chyba łatwiejsza do pokonania. Słuchanie muzyki jakoś pomaga, może odwraca uwagę, a może dlatego, że w domu rodzinnym za często muzyki się nie słuchało? Staram się rozmawiać z wewnętrznym dzieckiem. Nic to, walczę dalej.

Komentarze

  1. powiedz, jak Ci się żyje na emigracji?
    mnie Pan Mrówek cały czas namawia na wyjazd z Polski.
    ale ja mam opory, przeraża mnie to.
    nie potrafię sobie tego wyobrazić.
    wychodzę z dziwnego założenia, że lepiej gorzej w kraju, niż lepiej na emigracji.
    sama nie wiem...

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,

    Czytam od wczoraj Twoj blog i jestem pod ogromnym wrazeniem tego, ze jestes mezczyzna i potrafisz tak klarownie wyrazac najbardziej zlozone przemyslenia, nazywac skomplikowane uczucia. Piszesz jasno i metodycznie, a jednoczesnie, kiedy czytam Twoje wpisy, to wszystko sie we mnie rozrywa, tak strasznie mnie boli w samym srodku. Duzo widze podobienstw w odczuciach. Nie wiedzialam, ze ktos moze miec tak, jak ja.

    Mnie bardzo pomaga muzyka, glosne sluchanie albo koncert na zywo. Jak nieraz slucham np muzyki instrumentalnej za sluchawkach (np Pata Metheny), to trace kontakt z rzeczywistoscia i oddalam sie jakby na jakas orbite. Zostawiam wtedy wszystkie uczucia ponizej.

    Powodzenia. Zycze Ci, zeby udalo Ci sie odnalezc droge do szczesliwego zycia. Wiesz, szczescie to sa rozne rzeczy. Mysle, ze tego donasz, a moze juz doznajesz, tylko nie widzisz?

    OdpowiedzUsuń
  3. "Emigracja", ja bym tego tak nie nazwał, bo kojarzy mi się to raczej z emigrantami przedwojennymi, czy powojennymi. Wtedy płynęło się statkiem, czasami chyba parę tygodni, do Stanów, czy gdzieś, nie wiadomo w sumie dokąd i czasami nigdy więcej do Polski nie wracało, albo dopiero po 20 latach.
    Teraz, gdy samolotem jest się w parę godzin z powrotem, jest to dla mnie coś innego. Znam masę ludzi, którzy mieszkali jakiś czas za granicą, pracowali, wrócili do Polski, albo wyjechali znowu.
    Myślę, że na emigracji jest inaczej, ludzie są inni, przynajmniej trochę, inne krajobrazy.
    Uważam, że warto znać jakiś język, gdy jedzie się do obcego kraju. To tak, jakby ktoś do Polski przyjechał, nie znając języka. Wiadomo, można i robią tak też ludzie, ale chyba łatwiej, jak się coś zna.
    I zależy, co się chce robić za granicą, studiować, wyjechać na chwilę, na dłużej. Mnie się na przykład nie chce do tej Australii, bo tu mam mieszkanie, akurat dłuższe zlecenie, kontakty. Tam, wszystko w sumie od początku. Ale jak jesteście we dwójkę, to myślę, że jest łatwiej.

    OdpowiedzUsuń
  4. No nie, odkryłaś moją tajemnicę, jestem kobietą, dlatego potrafię skomplikowane uczucia opisywać ;)
    Ale dziękuję za komplement :)
    Dużo ludzi ma tak jak Ty, czy ja, to w sumie prawie, że normalka. Co dla mnie jest interesujące, to rozwój badań nad mózgiem, gdy coraz lepiej wiadomo, że człowiek potrafi się wiele rzeczy uczyć, czyli też tych złych nawyków oduczyć, gdy ma odpowiednią motywację.
    Ja jestem tak przyzwyczajony do tego, że widzę zachowanie jako zbiór schematów, że się w ogóle nad tym nie zastanawiam. Uczyłem się trochę o uczeniu się ;) Uczę się trochę języków, czy technik w sporcie i obserwuję, co i jak się dzieje.
    Podobnie uważam z życiem emocjonalnym. Nauczyliśmy się jakoś tam reagować i teraz to wychodzi. Nauczyliśmy się, że życie to "nieszczęście" i teraz szukamy sposobu, żeby tą dziurę zasypać. W sumie, to chyba chodzi o to, żeby nauczyć się być bliżej swoich "prawdziwych emocji", czy to wewnętrzne dziecko, czy coś. To znaczy, gdy ktoś ma problemy z "ciemnością", czy lękami.
    Nie staram się gonić za "szczęściem", po prostu staram się wyprostować parę rzeczy w mojej głowie, te, które mi przeszkadzają i żyć bardziej tak, jak bym chciał. Czasami coś mi się uda, czasami nie, ale dla mnie jest po części droga celem, nie "szczęście".

    OdpowiedzUsuń
  5. muzyka to mój najlepszy przyjaciel.
    w wielu sytuacjach tylko ona pomagała. na wiele spraw. zazwyczaj na te najgorsze.

    OdpowiedzUsuń
  6. o, jakis znaczek dostałam smieszny :D

    OdpowiedzUsuń
  7. Te znaczki są automatycznie generowane ;) mogę ustawić inne, ale te mi się też podobają ;)
    Wiadomo, muzyka... pobudza, uspakaja, stwarza nastrój, albo go psuje ;)
    Ale jak biegam, to wolę bez muzyki, tyle się słyszy wkoło, ptaki, wiatr, własny tupot ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. no bez znajomości języka to mowy nie ma, żeby gdzieś wyjechać.
    dlatego mnie mój luby naciska, żebyśmy zaczęli się uczyć tego angola.
    za starzy jesteśmy na wyjazd na łapu-capu.
    najpierw trzeba uzbierać kasę na start, podszlifować język (u mnie wymagałoby to większej pracy niż u Pana Mrówka), znaleźć pracę (ja musiałabym szukać na miejscu, ale Mrówek dałby radę nas na początek utrzymać sam).
    nie potrafię sobie chyba tego wyobrazić z tego względu, że trudno mi się żyje nawet tu, w Polsce (nie chodzi mi o względy materialne), a w obcym kraju... wydaje mi się, że emocjonalnie mogłabym tego nie wytrzymać.
    w sumie to Mrówek nastawia mnie na wyjazd dopiero za rok lub półtora, więc jeszcze trochę czasu jest.

    OdpowiedzUsuń
  9. Ja na dzień dzisiejszy zakładam, że wszystko dzieje się przez powtarzanie. To znaczy, że skoro kiedyś powtarzała mi się stale sytuacja, w której co pewien czas, często nieregularnie i bez wyraźnego powodu moje życie jest rujnowane, to znaczy, ze się nauczyłam, że tak jest, że tak ma być. W rezultacie oczekuję stale, że coś złego się wydarzy. Wyczekuję katastrofy, nawet, jak jest dobrze.
    Myślę więc, że teraz, jeśli stworzę sobie warunki do tego, że nic złego mnie nie będzie spotykało, to się tego uczucia oduczę. I przestanę się bać.
    Martwię się tylko czy to się w ogóle da zrobić, bo przecież jednak w życiu czasami coś nieprzyjemnego się zdarza, nie da się temu zapobiec. Nie uda mi się wypreparować takiej sytuacji, żeby nie zdarzały się komplikacje, problemy, rozczarowania, żebym nie popełniała błędów.
    No i właśnie nie wiem, jak sobie z tym poradzić.
    Bo na przykład ja się boję listonosza, boję się, co przyniesie. I w 90% przypadków przynosi dobre albo neutralne wiadomości. Mimo to, 10% to są wiadomości złe. I w ten sposób potwierdza mi się mój schemat, że listonosz to niebezpieczeństwo, bo może przynieść jakąś wiadomość, która znowu zrujnuje mi życie. I się boję, jak listonosz idzie.
    Albo na przykład telefony. Ja kiedyś na dźwięk telefonu dostawałam biegunki. Teraz od lat już tak nie jest, nawet serce mi nie wali. Ale w gruncie rzeczy nie przepadam za telefonami i smsami.
    A maili na przykład się nie boję :-) Bo nigdy nic nieprzyjemnego nie przydarzyło mi się w internecie ;-)

    Finalnie to ja nie wiem, jak mam się tego lęku przed niebezpieczeństwem oduczyć.

    Ja jednak chcę być szczęśliwa, to znaczy odczuwać radość z tego, że żyję tak, jak chcę żyć.
    Bo problem polega na tym, że ja żyję dokładnie tak, jak chcę, a często nie czuję z tego powodu radości czy nawet zadowolenia. Odkąd podjęłam terapię i nie utrzymuję żadnych stosunków z moją matką, to jest lepiej, częściej czuję zadowolenie. Ale co jakiś czas mam odczucie, że moje życie jest bez sensu, że to wszystko jest nic nie warte. A przecież to nieprawda.

    OdpowiedzUsuń
  10. Nie zostawiasz niczego w Polsce bezpowrotnie, takie mam wrażenie. To znaczy, nie masz własnego mieszkania, czy pracy na stałe. Więc jeśli wyjedziesz, nie spodoba Ci się, to możesz/możecie w miarę w każdym momencie wrócić.
    Ja nie zauważyłem, żeby było mi szczególnie gorzej w jakimś kraju, wiadomo, w niektórych bywało trochę gorzej, ale prawdziwe problemy są głównie w głowie, a to, co otoczenie daje, jest podobne, w sumie, to chyba wszędzie.
    Może da Ci to coś, nowe doświadczenie, będziesz musiała stanąć na własne nogi, czyli wyskoczyć z gniazda rodziców ;)
    Ja bym pojechał na dłużej do Australii, ale mi się trochę nie chce, bo akurat tu mam w miarę jakieś zlecenie i musiał bym mieszkanie wynająć itp. Ale za to jadę tam na miesiąc, choć mi się nie chce, w ramach treningu ;)
    Zależy też, co tam chcesz robić, za granicą. Pracować i poznawać inny kraj?

    OdpowiedzUsuń
  11. Ja też nie przepadam za telefonami, ale też już mi w sumie trochę przeszło. A wiadomo "no news is good news". Brak kontaktu z matką to pewnie jeden z elementów. Ja polecam jak zwykle książkę J.Hermann, czy jak jej było "Trauma and Recovery", czy coś takiego, jest też po polsku. Chodzi o to, żeby sobie jakoś odbudować swój świat. Twoja amygdala czeka na sygnały, żeby się pobudzić i zalać Cię hormonami stresu. To w sumie proste, jak drut kolczasty ;) Dlaczego boisz się listów? Na zdrowy rozum świadczyło by to o tym, że masz "nieprzerobione" problemy, związane z pocztą. Coś pewnie musiało przychodzić, co Cię rozbijało. Jedną z metody była by konfrontacja z tymi lękami z przeszłości, tak, żeby się nauczyć, że jest to "przeszłość". Ja wracam często do wydarzeń z przeszłości, próbując je łączyć z uczuciami, emocjami. Bo problem polega często na tym, że emocje z przeszłości są wywoływane przez nieadekwatne impulsy z teraźniejszości. To znaczy, zgubiło się połączenie "wydarzenie-emocja". Tak przynajmniej mówi jedna z teorii ;)
    Oczekiwanie, aż coś się "nie wydarzy", jest chyba mało wystarczające, bo jak sama mówisz, zawsze może się coś wydarzyć. Chodzi raczej o to, żeby siebie samego wzmocnić, uwierzyć, że da się radę. A z drugiej strony, moim zdaniem, zajmowaniem się tym, co ten stres wywołało. Ale wiadomo, ani nie jestem specjalistą, ani Cię nie znam, więc tak sobie tylko mogę pisać.

    OdpowiedzUsuń
  12. Ja unikam oglądanie nieprzyjemnych rzeczy, albo czytania o tym, gdy nie jestem w formie ;)
    "Myślę więc, że teraz, jeśli stworzę sobie warunki do tego, że nic złego mnie nie będzie spotykało, to się tego uczucia oduczę. I przestanę się bać.
    Martwię się tylko czy to się w ogóle da zrobić, bo przecież jednak w życiu czasami coś nieprzyjemnego się zdarza, nie da się temu zapobiec. Nie uda mi się wypreparować takiej sytuacji, żeby nie zdarzały się komplikacje, problemy, rozczarowania, żebym nie popełniała błędów."
    Nie da się chyba zrobić, żeby nic się nie stało, ale powodem są lęki, a nie to, że coś się dzieje. Bo jakoś żyjesz. Lęki pochodzą często z przeszłości, istnieją w głowie, w odróżnieniu od strachu, który jest związany z obiektem, jak na przykład duży pies, warczący u wejścia do sklepu ;) Lęk jest czymś zdrowym, sam w sobie, niezdrowe są tylko zbyt silne reakcje na nieodpowiednie impulsy. Jak skojarzenie listonosza z emocjami. Czasami pomaga pewnie konfrontacja, czasami zmierzenie się z przeszłością. Wiem, powtarzam się ;)

    OdpowiedzUsuń
  13. no tak, pracować i poznawać, zwiedzać. bez sensu byłoby jechać tam i siedzieć na dupie. to mogę robić w kraju :] nie no, takim leniem nie jestem. właśnie się dokształcam na własną rękę (mam szansę podchwycić robotę zdalną, ale muszę w tym celu umieć więcej niż obecnie - mam motywację, bo sama pomoc Mrówkowi w jego pracy mnie do końca nie satysfakcjonuje. wiadomo - jakbym zarabiała sama, dodatkową kasę, czułabym się lepiej).
    w sumie mamy zaproszenie od znajomej Mrówka do Anglii na kilka dni. mogłabym wtedy zobaczyć na własne oczy jak to wszystko wygląda, a może i skoczyć na jakiś meczyk, bo w Polsce, na ligę polską to szkoda kasy, a czasem i zdrowia :D
    i dokładnie tak, jak mówisz - wszystko siedzi w głowie. kiedyś wydawało mi się, że ucieczka byłaby świetnym rozwiązaniem - oderwaniem od problemów, rzeczywistości, która przygniata, ale tak naprawdę przed sobą się nie ucieknie. i mam tego pełną świadomość.
    no cóż...
    już nie mówię zdecydowanego "nie", jak kiedyś. teraz dopuszczam możliwość wyjazdu.
    Australia to mi się kojarzy z paskudztwami pod postacią wszelkiego rodzaju robactwa, pająków, węży... brrr... okropność.

    OdpowiedzUsuń
  14. Dziękuję, książkę przeczytam.

    Ja akurat dokładnie wiem, dlaczego boję się listów (zwłaszcza poleconych;)) i telefonów. Jasne, że to są sytuacje traumatyczne z przeszłości. Było tak, że przyszedł list albo zadzwonił telefon w domu i było apogeum. I ja wtedy byłam jak sparaliżowana, naprawdę chciałam umrzeć, żeby już nie czuć tego lęku o to, co się ma wydarzyć. Bo ja z góry wiedziałam, co może się zdarzyć, co mi grozi i zwykle to się właśnie ziszczało.

    Ja się już z prawdą o moim dzieciństwie i wczesnej młodości już zmierzyłam, wróciłam do tamtych emocji. W zasadzie również mam przekonanie, że cokolwiek mnie w życiu spotka, to ja sobie poradzę, no chyba, żeby mnie sparaliżowało i leżałabym bez ruchu. W przeciwnym wypadku dam sobie radę.

    A mimo to ten niepokój dalej we mnie tkwi, nie potrafię sobie przetłumaczyć, że jego źródłem są zdarzenia minione i wobec tego nie powinnam go odczuwać. On jest i już. Pytanie więc czy rzecz polega na tym, żeby pogodzić się z tym, że on już zawsze we mnie będzie. Czyli idzie listonosz, a ja mam szybszy puls i zimne dłonie i myślę sobie: oho, to jest dawna emocja, widzę ją, ona jest, a po chwili myślę: o, już jej nie ma, przeminęła. Może tylko tyle da się zrobić... Zaakceptować istnienie tego dziedzictwa.

    Ja to bym jednak chciała otwierać kopertę spokojnie :-)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Kierowani instynktami

Jesienne słońce i ciasteczka

Wesołych świąt!