Nie ma fal

Siedzę sobie w cieniu na kampusie i tylko jakieś małe muszki mnie od czasu do czasu podgryzają. Kawa powoduje lekko euforyczny nastrój, ja to mam dobrze, nie potrzebuję alkoholu.
Budzę się rano i czuję niepokój, czyli lęk. Jak się to czuje? To trudno określić, ale człowiek najchętniej, to schował by się z powrotem do łóżka, zasnął, albo czytał coś w internecie. Postanowiłem wyrobić sobie prawo jazdy, dzisiaj. To spowodowało, że czułem się ociężały. Urząd otwierali o 8.30 rano. Czułem się znowu trochę ołowiany, artykuły w internecie stawały się ważne, czy komentarze w forum, na temat zwierząt wyrzucanych z domu, pozostawianych samych sobie w lesie, czy w jeziorze, rzece. Parę gatunków się zaaklimatyzowało, między innymi "snapper"-żółwie. Jeden z nich ostro uszkodził jednego dzieciaka. No właśnie, można tak czytać w nieskończoność, co ludzie na ten temat sądzą, co można by zrobić. To prostsze, niż ruszyć się i pojechać do tego urzędu, mimo, że już 9.30. ściskanie w żołądku, lekkie zamieszanie w głowie. Amygdala blokuje połączenie z korą mózgową. Wtedy wracam do mojego miejsca w dzieciństwie i staram się z nim rozmawiać. Ze mną, z wtedy. Mówić do niego, żeby te uczucia wróciły tam, skąd przyszły. Na dłuższą metę to chyba pomaga, ale wiem, że muszę się koncentrować.
Pojechałem do tego urzędu, załatwiłem, dostałem papierek, że mi prawo jazdy przyślą. W drodze powrotnej o mało nie spowodowałem wypadku. Wiem, że jak jestem zestresowany, to mi kontrola lekko siada. Ale się na chwilę zapomniałem.
Rano popatrzyłem, czy są fale. Nie było nigdzie. To w sumie dobrze, bo mnie jeszcze łydki pieką, po tym jak je chyba w czwartek spaliłem. Zadzwoniłem do klubu surfingowego, żeby mi koszulkę jednak przysłali, bo jej nie odbiorę, bo nie ma fal. To znaczy, nie jadę nad morze, gdzie oni mają swoją siedzibę. Każda taka rozmowa kosztuje mnie trochę, ale jest mi chyba coraz łatwiej. Najtrudniej chyba wybrać numer i zacząć rozmawiać. Potem robię z siebie czasami idiotę, mówiąc coś nie tak, ale trudno, takie życie. Czasami się gubię, gdy oni powiedzą "jak się masz", po tym ichnemu. Wchodzisz do urzędu, na pocztę, do sklepu, a oni zamiast "dzień dobry", czy "dobry wieczór", to "how are you doing", czyli "jak się masz" ;) w wolnym tłumaczeniu.
Czasami ludzie piszą mi komentarze, w stylu "dlaczego tak walczysz, staraj się po prostu żyć". Czy inne, w tym rodzaju. "Szukaj prawdy w sobie". Czuję się wtedy, jakbym był w średniowieczu i ktoś mi mówił, gdy mam bóle głowy, po tym jak zleciałem z drabiny, "upuść sobie krew, to mojemu wujkowi/ciotce pomogło, gdy ich bolała głowa" ;)
Jakim cudem ludzie nie radzą tak, gdy ktoś umiera na raka? "Weź się w garść, weź polopirynę, to podobno dobre na raka". Myślę, że część ludzi boi się raka, bo on może zabić. A depresja, ona też zabija, ale, nie bierze się jej na poważnie. Tym bardziej, że rak, to wiadomo, mutacja i tak dalej. A depresja? To trzeba by próbować zrozumieć, przynajmniej poczytać o tym, a komu się w sumie chce. Na emocjach, to zna się każdy. Na raku, oh, to zupełnie co innego, nie każdy ma raka, ale każdy ma emocje, więc jest specjalistą od emocji, niejako, z założenia. Fizyka kwantowa? To fajne, to skomplikowane, tego możemy użyć w bioenergoterapii, albo homeopatii, żeby wytłumaczyć, czemu coś, co nie istnieje, mogło zaistnieć. Reiki i czarodziejskie kamienie. Nie trzeba tego zrozumieć, ale wiadomo, że nauka tego nie wytłumaczy, bo nauka, to dzieło jakichś głąbów, z inteligencją, ale trochę jak mafia. Akceptuje się istnienie laserów, komputerów, telewizorów, czy samolotów, ale one nie mają nic wspólnego z tą nauką, która krytykuje homeopatię, oczywiście ;)
Myślę, że czasami denerwuje mnie ciemnota. Może też moja własna, bo jestem jej świadom.
Chciałem zobaczyć jak tu się żyje. Coś mnie ciągnie do tej Australii, może po prostu przestrzeń i natura. Wyjedzie się kawałek i domy się kończą. Nie muszę nigdzie jeździć. Ale gdy jadę tutaj, to jadę przez las. Inny, niż polski. Tak przyjechać tu na pół roku, czy rok, może popracować, może popisać. Pół roku, czy nawet dwa lata, to nie tak wiele. W ostatniej firmie pracuję już trzy lata. Dusząc się tam prawie codziennie, uciekając od lęku, albo próbując coś z nim zrobić.
Ciągle mnie coś jeszcze boli koło łokcia, po tym jak poleciałem tych parę metrów. Oparłem się i zauważyłem to znowu. Wczoraj byliśmy z B na KP (Kangaroo Point), czyli ściance w środku miasta. Na rozgrzewkę wzięliśmy sobie VII. Gdybym to wiedział, to bym na nią nie właził. Ja się rozgrzewam na V-kach, normalnie. Dobra, wlazłem. Zajęło mi to trochę, bo ta skała jest śliska, nie lubię jej, a w dodatku było to w nocy i nie było dobrze widać na czym się stało. Skała jest oświetlona silnymi reflektorami, więc jak się spojrzy w dół, to albo się coś widzi, albo dostaje się po prostu po oczach.
http://en.wikipedia.org/wiki/File:Kangaroo_Point_Cliffs.jpg

KP
Dobra, następna droga. Pierwszy hak na wysokości czterech, czy pięciu metrów. Czyli, nie warto spadać, tym bardziej w obcisłych butach wspinaczkowych. Ja miałem wchodzić na pierwszego, ale zacząłem się zastanawiać, bo nie lubię pierwszego haka na tej wysokości. Na to B "dobra, to ja pójdę jako pierwszy". Oczywiście, po takiej odzywce nie pozostało mi nic innego, jak powiedzieć "Polak potrafi" ;) Ogólnie, to mają tu, szczególnie na starszych drogach, takie zabezpieczenie, że człowiek w sumie, to nie ma ochoty polecieć. Czasami używają tyczek, takich teleskopowych, żeby linę na pierwszym haku zaczepić. Nie było to oczywiście jedyne miejsce, na tej drodze, z którego nie chciało by się polecieć. Od czasu do czasu spotyka się kogoś, kto poleciał w niewygodnym do lotów miejscu. Australijczycy, to twardziele, to nie tylko puste słowa. Jeden z przyjaciół B też nie żyje, pośliznął się na wędrówce i poleciał z 50 metrów, dwa lata temu. Pokazywali mi nawet tą górę, z której poleciał. My wchodziliśmy nocą na sąsiednią. Ogólnie, to "lepiej nie polecieć", jak mi B przy innej okazji powiedział, gdzie też pierwszy hak był dosyć wysoko. Dlatego może wolę wspinać się z dziewczynami, one chyba mniej ryzykują. Nie chodzi o to, żebym się aż tak bał, bo czasami wiem, że nie warto polecieć, bo może być mało fajnie. Ale po co ryzykować, w ten sposób?
To inny rodzaj lęku, niż ten, który czuję rano, albo gdy mam coś zrobić. Gdy się wspinam, to w sumie nie mam czasami wyboru, muszę coś zrobić, najczęściej iść jakoś do przodu, albo się wycofać i odpocząć. Albo, w najgorszym wypadku odskoczyć od skały i wskoczyć w linę, gdy się da. Nie można się schować, trzeba się na coś zdecydować, tym bardziej, że im dłużej się w jakimś miejscu stoi, najczęściej obciążając palce, tym trudniej następne problemy pokonać. Ale myślę też, że człowiek się przy tym czegoś uczy. Teraz polecieć w hali, to będzie pewnie pestka, najczęściej, szczególnie na przewieszce. Podobnie jak z lękiem w życiu. Muszę to zastosować. To trochę inny rodzaj lęku, ale człowiek się uczy, że wiele da się przezwyciężyć, choćby dlatego, że czasami nie ma innego wyjścia. Podobnie mówią ci z ultramaratonu. Frutarian mówi, że gdy mu coś w życiu nie idzie, to myśli sobie, że gdy dał radę przebiec Death Valley, to i da sobie z radę z aktualnym, życiowym problemem. Myślę, że sport uczy też dyscypliny. Gdy się nic nie robi, to nie ma wyników. Nie chodzi też o robienie czegoś na siłę, bo wtedy można nabawić się kontuzji. Chodzi o to, żeby robić coś regularnie i z głową, to czasami chyba najtrudniejsze.

Komentarze

  1. Po pierwsze przykro mi, ze podsumowales moje sugestie, oparte na osobistych doswiadczeniach i pisane ze szczera checia pokazania Ci innych drog, jako ciemnotę. Nie wszystko, z czym sie nie zgadzamy jest glupie i wsteczniackie. Mozna wiele sie nauczyc od innych ludzi, nawet skrajnie od nas odmiennych. Niespodziewanie mozemy odkryc sposoby, ktore nam pomoga.
    A jesli zamkniemy sie w kregu swoich wlasnych przekonan, to nie dajemy sobie zadnej szansy na zmiane torow myslenia i dzialania.
    Krecisz sie w kolko, ale jak Ci ktos pisze, zebys zrobil cos innego, niz dotychczas, to protestujesz.
    Nauka to nie wszystko. Polaczenia neuronowe, fajna sprawa, ale istnieje jeszcze wiele odkrytych i nieodkrytych aspektow funkcjońowania czlowieka, a zwlaszcza jego psychiki.
    Mozna czytac o seksie, o budowie prącia, moszny, mięśniach uruchamiajacych erekcję i skladzie chemicznym spermy. Mozna tez namietnie pokochac sie z dziewczyna, oddychac jej zapachem i przezyc orgazm tracac kontrole nad soba. Jedno i drugie doswiadczenie sa od siebie skrajnie rozne. Nikt mi nie powie, ze takie "naukowe" podejscie moze cokolwiek wniesc w ludzkie przezywanie siebie i drugiej osoby.

    Jednym ludziom pomaga wiara w Boga, drugim milosc, innym medytacja. Jesli jest skuteczne - co ma do rzeczy czy jest to ciemnota czy nie?

    Na koniec dodam, ze nie jest latwo spotkac kogos, kto w ogole przez chwile bedzie mial refleksje nad drugim czlowiekiem, poswieci mu uwage. Zamiast psioczyc, ze Ci ludzie pisza ciemnoty, moze lepiej uciesz sie z tego, ze tyle osob sie Toba interesuje, ze dobrze Ci zyczy i na rozne sposoby stara sie podsunac Ci rozmaite sposoby radzenia sobie z problemem. Lepiej bys sie czul, gdyby wszyscy mieli Cie w nosie? Gdybys wszystkim byl obojetny?

    OdpowiedzUsuń
  2. Po pierwsze, to nie wiem w którym miejscu podsumowałem to, co piszesz jako "ciemnotę", chodziło mi bardziej o pewne aspekty w stylu Osho, czy Oshu, czy jak mu tam było ;)
    Nie piszę tutaj, żebym był lubiany, bo nie na tym to polega i raczej nie psioczę na ludzi, którzy mi nie próbują dawać mało weryfikowalnych rad ;)
    Nie mam wrażenie, że kręcę się w kółko, bo mi to już parę razy pisałaś.
    Po pierwsze, to moje podejście nie jest czysto naukowe ;) myślę, że widać to w moim blogu, a po drugie, to zrozumienie pewnych zjawisk ułatwia czasami zrozumienie problemu, moim zdaniem ;)
    "Nikt mi nie powie, ze takie „naukowe” podejscie moze cokolwiek wniesc w ludzkie przezywanie siebie i drugiej osoby." No właśnie, jak mam to skomentować? "może cokolwiek wnieść..."?
    Jak wiadomo, PTSD zostało zdefiniowane dopiero po wojnie w Wietnamie, przedtem ludzie po prostu stawali się alkoholikami, albo popełniali samobójstwa, nie mogąc wytrzymać pewnych sytuacji "posttraumatycznych". Wiadomo, niektórzy po prostu bili swoje rodziny ;)
    Niezależnie od tego, że nie jestem pewny, czy wiesz, co próbowałem, a czego nie próbowałem ;)
    "Jednym ludziom pomaga wiara w Boga, drugim milosc, innym medytacja. Jesli jest skuteczne – co ma do rzeczy czy jest to ciemnota czy nie? " Zgadzam się, tyle, że to trochę jak z homeopatią, dopóki nie próbuje się tym leczyć raka, czy innych poważnych chorób, to na pewno ona jakoś tam pomaga, efekt placebo jest dobrze znany. Gdy próbuje się leczyć depresję, czy PTSD miłością, Bogiem, czy medytacją, to może się to udać, ale może się też nie udać. Sekty są pełne "leczonych".
    Kiedyś już napisałem i powtórzę, nie przepadam za radami ludzi, którzy się nie znają na PTSD, bo czasami są one po prostu kontraproduktywne. Nie znudzi mi się pisać, że mało kto radzi chorym na raka co mają robić, a każdy zna się na problemach emocjonalnych, nawet nie wiedząc, o co chodzi ;)
    Depresja i PTSD mogą zakończyć się śmiercią, popatrz na statystyki ;) Ciekawe, czy ludziom chorym na raka też dajesz dobre rady?
    Mnie chodzi o to, żeby mnie ludzie rozumieli, a nie o to, żeby mi dawali rady. Ale, jak sama wiesz, piszesz o tym, to lubisz ludziom pomagać, nawet jeśli oni tego nie chcą. Gdy chcę chleba, to dajesz mi wodę i dziwisz się, że dalej głodny chodzę ;)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Odniosłam się do tego,co napisales:

    "Czasami ludzie piszą mi komentarze, w stylu „dlaczego tak walczysz, staraj się po prostu żyć”. Czy inne, w tym rodzaju. „Szukaj prawdy w sobie”. Czuję się wtedy, jakbym był w średniowieczu i ktoś mi mówił, gdy mam bóle głowy, po tym jak zleciałem z drabiny, „upuść sobie krew, to mojemu wujkowi/ciotce pomogło, gdy ich bolała głowa” (...) Myślę, że czasami denerwuje mnie ciemnota"

    Nie doradzam ludziom chorym na raka, jak wydobyc sie z choroby. Tobie tez niczego nie doradzalam. Nie mam tez ambicji, aby Cie "uleczyc" z PTSD, bo nie jestem fachowcem (chociaz ksiazke, o ktorej pisales - przeczytalam. Ciekawe ile osob sposrod tych, ktore komentuja Twoj blog, podjely ten wysilek). Wiele razy podkreslalam, ze nie wiem, co jest skuteczne, co jest dobre i co zadziala. Jedyne, co robie, to opisuje to, co pomoglo mnie.
    Rozumiem teraz, ze piszac tenblog nie chcesz uzyskac odzewu od czytelnikow co do problemu, z ktorym sie zmagasz, a przynajmniej nie chcesz takiego odzewu, jaki ja Ci dalam. Uszanuje to. Od poczatku dzialalam w dobrej wierze. Nie zamierzalam nigdy narzucac sie z wypowiedziami. Nie naleze do osob, ktore garna sie do niechcianej pomocy. Jesli ktos mnie prosi - chetnie pomoge. Ale jesli to, co jestem w stanie zaoferowac nie jest pomoca, a wrecz moze zaszkodzic - oczywiscie nie bede nikomu swojego zachowania narzucac.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Zastanawiam się, co Cię tak denerwuje w moich odpowiedziach. Gdy czytam Twoje komentarze, to myślę sobie, "co ona taka pospinana?".
    Oczywiście, że uważam, że miło jest, gdy ktoś myśli o mnie, czy chce mi jakoś pomóc. Tak samo, jak uważam, że miłość może być jakimś pozytywnym impulsem, tak, jak i medytacja, czy "szukanie w sobie". Tyle, że problem w tym, że jak i polopiryna nie jest lekiem na wszystko, tak i te "metody" powyżej nimi nie są. To jasne.
    Ciekawi mnie dlaczego uważasz, że kręcę się w kółko, może to uzasadnisz?
    Ja tak nie uważam, bo kiedyś często myślałem o samobójstwie, teraz bardzo rzadko. To dla mnie sukces.
    "Krecisz sie w kolko, ale jak Ci ktos pisze, zebys zrobil cos innego, niz dotychczas, to protestujesz."
    Napisałaś mi o medytacji. Odpisałem kiedyś, że tego używam ;) Miłość, ten temat też już mieliśmy, jest to obusieczny miecz ;) Patrz kobiety alkoholików, czy faceci uzależnieni od narkomanek (takie przypadki też znam ;)
    Twoja reakcja na "naukowe", czyli w sumie systematyczne podejście do próby rozwiązywania problemów wydaje mi się dosyć gwałtowna.
    "Mozna czytac o seksie, ... Mozna tez namietnie pokochac sie z dziewczyna, Jedno i drugie doswiadczenie sa od siebie skrajnie rozne. Nikt mi nie powie, ze takie „naukowe” podejscie moze cokolwiek wniesc w ludzkie przezywanie siebie i drugiej osoby."
    Tak szczerze mówiąc, to z takim podejściem, to nie chyba trzeba by seksuologów. Bo seks jest przecież "naturalny", no, chyba, że są problemy, to wtedy warto może niektóre rzeczy wiedzieć ;)
    Zabawne ;)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Czesc,

    Jedyny komentarz, ktory napisalam, kiedy mnie zdenerwowales, to ten pierwszy u samej gory. Zdenerwowalo mnie, ze napisales w poscie, ze odbierasz takie komentarze jak moje, jako ciemnote.
    Zaden inny Twoj wpis czy komentarz mnie nie zdenerwowaly. Nie pisalam zadnego innego komentarza bedac zdenerwowana. Zastanawiam sie czy to ja nie zauwazam, ze tresc moich komentarzy przenosi jakies moje nieuswiadomione spięcie, czy to Ty widzisz w moich komentarzach zlosc czy zdenerwowanie, ktorych tam nie ma.

    Ja sie staram wyrazac precyzyjnie i uzywam precyzyjnego jezyka, bo chce zostac dobrze zrozumiana. Rzadko uzywam emotikonow. Licze na to, ze sam jezyk jest wystarczajacy, aby wyrazic to, co mysle i czuje. Byc moze to sprawia wrazenie, ze jestem "nieuśmiechnięta" i pospinana.

    Zwroc tez uwage, ze w ostatnim Twoim komentarzu napisales:
    "Tak szczerze mówiąc, to z takim podejściem, to nie chyba trzeba by seksuologów. Bo seks jest przecież „naturalny”, no, chyba, że są problemy, to wtedy warto może niektóre rzeczy wiedzieć. Zabawne ;)".
    Ja takie podsumowanie: "zabawne" odbieram jako bierna agresje. Odbieram jako protekcjonalne i bagatelizujace to, co ja mam do powiedzenia. Moje argumenty sa zabawne.

    To jest oczywiscie drobiazg, to jest luzna rozmowa, temat bez istotnego znaczenia, a ja sie nie ubiegam o miano mowcy majacego swieta racje. Przy tej okazji tylko zwracam uwage, w jaki sposob to, co mowimy czy piszemy, w nieuswiadomiony sposob moze byc dla rozmowcy przykre. Miales swiadomosc albo zamiar osiagnac taki rezultat ? Ja zakladam, ze nie, bo nie sprawiasz wrazenia jakiegos hejtera. Ale slowa padly.

    Ja na co dzien wladam jezykiem jako narzedziem, duzo tez slucham, co i jak ludzie mowia. Jestem czula na najrozniejsza tresc, jaka wypowiedz przenosi. Tresc werbalna i pozawerbalna. W internecie akurat trudniej jest to wyczuc, bo nie ma bezposredniego kontaktu, nie ma mowy ciala. Ale w zyciu bardzo latwo jest wyczuc dysharmonie pomiedzy wypowiedzia slowna, a rzeczywista jej trescia. Falsz wyczuwa sie od razu, nawet male dziecko to potrafi.
    Tutaj tez: mogles postawic emotikonke przy slowie "zabawne", co zakladam mialo na celu "zmiekczenie" komunikatu, ale ja to odebralam i tak w taki sposob, jak opisalam powyzej.
    Pewnie znajdziesz sto osob, ktore nawet by tego nie zauwazyly, a potem sto innych, ktore odebralyby to tak, jak ja albo podobnie.
    Wazne jest, w moim przekonaniu, zeby uswiadamiac sobie jakiego rodzaju sygnaly wysyla sie do swiata. Dlatego to, co mi napisales, ze sprawiam wrazenie spietej - jest dla mnie wazne. Mam rzeczywiscie ostatnio okres sporego napiecia, moze to ze mnie wychodzi, chociaz tego nie widze. Ciekawa jestem, ktore elementy moich wypowiedzi odebrales jako pelne napiecia. Jesli masz czas, to mi napisz.

    Ja odnosze wrazenie, ze Ty sie krecisz w kolko, poniewaz Twoje posty sa bardzo do siebie podobne od dluzszego czasu. Nie kwestionuje tego, ze brak mysli samobojczych jest wielkim osiagnieciem. Na pewno tak jest i bardzo dobrze, ze juz tak nie myslisz. Nie chce tutaj wystepowac w roli recenzentki Twojego zycia czy stawiac Ci jakichs wymagan. Kazdy czlowiek ma swoje tempo. Ale ja pamietam, ze przez dlugi czas tez krecilam sie w kolko wokol tych samych problemow i tez nie pozwolilo mi to rozwinac sie, zrobic kroku naprzod. Ludzie z boku to widzieli i pisali mi to. Dlugo te ich posty nie odnosily zadnego skutku, ale w koncu odniosly. Musialam do tego dojrzec. Oni mi mowili zrob to czy tamto, a ja sie pukalam w czolo: to niemozliwe, ja sie na to nigdy nie zdobede. A potem robilam to, po jakims czasie.

    OdpowiedzUsuń
  6. Masz poniekąd rację, uważam niektóre Twoje argumenty jako zabawne. A emotikonek ma pokazać po prostu stan emocji ;)
    Robi się z tego jakaś straszna dyskusja. Ja widzę w Twoich komentarzach napięcie. Czy zdenerwowanie, tego nie wiem. Trochę mi się przypomina Sheldon, z Big Bang Theory ;)
    W sumie, to mam wrażenie, że opieprzasz mnie za to, że nie lubię niektórych Twoich komentarzy, a innych nie traktuję poważnie. Tak jest i to piszę. Niektóre Twoje komentarze lubię, to też już kiedyś powiedziałem, a niektórych nie lubię, co w tym złego?
    Zastanawiam mnie emocjonalność Twoich wypowiedzi.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Kierowani instynktami

Jesienne słońce i ciasteczka

Wesołych świąt!